Wariactwa JKM. Czy jego rolą było kompromitowanie idei konserwatywnej i liberalnej oraz odciąganie pełnych energii młodych ludzi od działania w prawdziwej polityce?

fot. Jan Lorek
fot. Jan Lorek

Wielu powie, że nad elukubracjami Janusza Korwin-Mikkego nie warto się pochylać. Zgadzam się – na ogół nie warto. Skoro jednak były prezes UPR, obecnie lider Kongresu Nowej Prawicy i wyborczy koalicjant Republikanów Przemysława Wiplera umieścił na naszym portalu swoją odpowiedź dla Romana Graczyka (który z kolei niepotrzebnie potraktował JKM jako normalnego partnera w debacie i zechciał z nim polemizować) – warto przypomnieć, jakimi metodami w głoszeniu swoich efektownych i ekstrawaganckich poglądów kieruje się lider KNP.

Że JKM w sprawie ukraińskiej stanie po stronie Rosji i Putina, mógł przewidzieć każdy, kto zna „Korwina” (a ja znam, bo przez kilka lat działałem w centrali UPR – dawne czasy). Tego typu pójście pod prąd jest jego znakiem firmowym, przy czym podstawowym założeniem jest nie, aby rzetelnie przeanalizować problem, ale aby się odróżnić. Za wszelką cenę. Nawet za cenę zerwania ze zdrowym rozsądkiem.

Jakie JKM podaje argumenty w tej konkretnej sprawie? Przede wszystkim podkreśla, że Wiktor Janukowycz jest „nadal prezydentem Ukrainy”. To oczywiście podbijanie rosyjskiego bębenka i wpasowywanie się idealnie w linię kremlowskiej propagandy. Pytanie o motywy, pozostawiam otwarte, natomiast trudno mieć wątpliwości, że głoszenie takiego poglądu jest w sprzeczności z polską racją stanu. Chyba że uważa się, iż destabilizacja Ukrainy i wciągnięcie jej na powrót do rosyjskiej sfery wpływów jest tej racji częścią.

Na czym JKM opiera swój pogląd? Ano na tym, że Janukowycz został legalnie wybrany, a nielegalnie obalony. I tu dochodzimy do istoty klasycznej metody argumentacji lidera KNP: stworzyć efektowną konstrukcję logiczną, wychodząc od przesłanki, będącej jedynie częścią rzeczywistości i abstrahującej od innych elementów sytuacji.

Nikt chyba nie zaprzecza, że wybory, które wyniosły Janukowycza do władzy, odbyły się w warunkach na tyle uczciwych, że trudno było jego wybór kwestionować. Natomiast jego obecna legitymacja do sprawowania urzędu to już całkiem inna kwestia. Idąc tropem rozumowania JKM należałoby uznać, że każdy, kto został raz wybrany, a następnie na przykład – zgodnie z literą prawa krajowego, zmienionego w czasie jego rządów – obwołał się dożywotnim dyktatorem, jest legalnym władcą i ma prawo w sposób siłowy zdusić każdy protest przeciwko sobie. Tak oczywiście nie jest. JKM nie bierze pod uwagę – celowo, bo to by mu zepsuło elegancję wywodu – że sprawa legitymacji rządzących do sprawowania urzędu jest przedmiotem refleksji i sporów co najmniej od Arystotelesa, zaś w prawie międzynarodowym zajmuje bardzo ważne miejsce, właśnie ze względu na sytuacje takie jak obecna. Powszechnie przyjmuje się, że odpowiedzialność nawet nie bezpośrednia, a tylko polityczna za zbrojny atak na własnych obywateli odbiera władzy wszelką legitymację i upoważnia inne państwa do uznania nowych władz, nawet wyłonionych w trakcie przewrotu. Tak się właśnie stało na Ukrainie, tak się stało na Bliskim Wschodzie. Wszystko jest stuprocentowo zgodne z prawem międzynarodowym. Warto też przypomnieć, że św. Tomasz wprost sformułował tezę, że poddani mają prawo wypowiedzieć posłuszeństwo tyranowi.

Oczywiście nie bądźmy naiwni – prawo międzynarodowe jest instrumentem, który państwa wykorzystują często we własnym interesie. W takim jednak razie postawa JKM jest tym bardziej niezrozumiała. Skoro bez trudu można uzasadnić, odwołując się do kategorii prawnych oraz teorii państwa, dlaczego Janukowycz przestał być prezydentem, jaki cel stawia sobie lider KNP, brnąc w rosyjską wersję?

W punkcie 2. swego krótkiego tekstu JKM powtarza swoją stara mantrę: „jesteśmy jedyną partią prawicy”. To znów oderwana od rzeczywistości zabawa słowami. W dzisiejszej polityce kategorie prawicy i lewicy straciły dawną ostrość. Zaś definiowanie prawicowości podług stosunku do Janukowycza („lewica” uważa, że nie jest prezydentem, „prawica” – że nadal jest) jest po prostu groteskowe.

W punkcie 3. JKM powtarza znów inną stałą śpiewkę. To kolejny przykład żonglowania sztywnymi definicjami i pojęciami oderwanymi od realiów. Czym jest prawica? Czym jest rewolucja? Czy rewolucja zawsze jest zła? A jeśli to kontrrewolucja? Jak to konkretnie wygląda na Ukrainie?

JKM uwielbia taką czysto erystyczną metodę: bawienie się definicjami i pojęciami bez najmniejszej styczności z realiami. Rezultaty są zwykle szokujące i o to chodzi.

W punkcie 4. JKM pisze o „błędnej polityce braci Kaczyńskich”. Można ją oczywiście oceniać dowolnie, nie bardzo jednak rozumiem, jaką JKM widział alternatywę. „Domagał się” utworzenia z Białorusią i Ukrainą sojuszu z ChRL. Toż to jakieś księżycowe wizje, znów całkowicie oderwane od rzeczywistości. Czy polityka międzynarodowa, zdaniem „jedynego prawicowego polityka”, polega na tym, że jedzie się do Pekinu i mówi: „Chcemy się z wami sprzymierzyć”, a Chińczycy ochoczo stwierdzają: „Ależ oczywiście, panie Januszu, natychmiast!”? Gdzie w tamtych latach była Białoruś? Jakie były realia ukraińskie? Ile można było załatwić w dwa lata? Dlaczego Chiny miałyby w ogóle być choćby przez minutę zainteresowane takim układem? To wszystko szczegóły, którymi znów JKM zajmować się nie zamierza. Jego interesują tylko efektowne sylogizmy, pomijające wszystkie te irytujące detale.

Punkt 5. otwiera stwierdzenie „jest oczywiste”. Hm, dla mnie oczywiste nie jest, a JKM jakoś nie przedstawia dowodów. Ba, nie przedstawia nawet żadnego spekulacyjnego wywodu, z którego by wynikało, że Ukrainę zdestabilizowała „Unia Europejska wspierana przez Waszyngton”, a nie Moskwa. Takie wynurzenia nadają się wprost do kosza.

Punkt 6. mówi o legalności Janukowycza, o czym już wcześniej pisałem.

Dodać trzeba, że identycznych metod „dowodzenia” i „argumentacji” używa JKM w każdej kwestii, od spraw społecznych, poprzez gospodarcze, na polityce międzynarodowej kończąc. Nie znaczy to, że nigdy nie wychwytuje trafnie rozmaitych bzdur, idiotyzmów, głupot. Te celne uwagi toną jednak w morzu absurdów, które sam masowo produkuje.

Wiele lat temu, jak mnóstwo ludzi w okolicach dwudziestki, przeżyłem fascynację osobowością i antysystemowością JKM. To było ciekawe doświadczenie, z którego powinno się wyrosnąć w okolicach 25. roku życia. Jeśli ktoś po osiągnięciu tego wieku nadal traktuje Janusza Korwin-Mikkego poważnie, to oznacza, iż zaczyna odklejać się od rzeczywistości.

Pierwsza partia JKM, z którą nadal bywa kojarzony, nazywała się Unia Polityki Realnej. Z tym że z realizmem miała niewiele wspólnego. Tak jak sam JKM – człowiek efektowny, ale skrajnie nieefektywny na poziomie realnej właśnie polityki. Sypiący z rękawa paradoksami, efekciarskimi porównaniami i dbający o to, aby zawsze, dla zasady, być przeciw. W tej kategorii mieszczą się jego deklaracje w sprawie Ukrainy i Wiktora Janukowycza. Dziwię się właściwie, że przyciągnęły uwagę Romana Graczyka, ponieważ JKM jest w tego typu kwestiach do bólu przewidywalny i, mówiąc szczerze, nudny.

Niektórzy twierdzą, że rolą polityka z muszką od samego początku było kompromitowanie idei konserwatywnej i liberalnej oraz odciąganie pełnych energii młodych ludzi od działania w prawdziwej polityce. Patrząc na swoje członkostwo w UPR i na polityczne koleje losu JKM z perspektywy wielu już lat, muszę przyznać, że taka ocena wydaje mi się coraz właściwsza.

Przy okazji zbliżających się wyborów JKM występuje ponownie w roli, którą na podobieństwo terminu internetowego można by określić jako trollowanie. Zaś podstawowa zasada, dotycząca internetowych trolli, brzmi: nie należy ich karmić. Dlatego też jest to pierwszy i ostatni tekst, który poświęcam Kongresowi Nowej Prawicy i Januszowi Korwin-Mikkemu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.