Podczas debaty "Dylematy polskich Niemców" zorganizowanej wczoraj przez IPN dwaj przedstawiciele mniejszości niemieckiej z Opolszczyzny, raczej wbrew swoim intencjom, wyjaśnili dlaczego niemiecki rząd tak wzdraga się przed uznaniem niemieckich Polaków za mniejszość.
Głównymi gośćmi był poseł na sejm RP Heinrich Kroll oraz Rafał Bartek – dyrektor Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. Obaj Niemcy na pytanie moderatora, kiedy odkryli swoją niemieckość udzielili bardzo ciekawych odpowiedzi.
Okazało się, że swoją niemiecką tożsamość Kroll odkrył, gdy… musiał wejść w politykę. Jego wypowiedź w jednym fragmencie zabrzmiała zresztą dość tajemniczo.
Kazano mi wystartować w wyborach senatorskich. To było po śmierci pana senatora Osmańczyka (Edmund Osmańczyk, przedwojenny działacz Związku Polaków w Niemczech, uczestnik konspiracji antyniemieckiej w Warszawie, zmarł w październiku 1989 r. – przyp. red.). Dlaczego? Inna sprawa
- powiedział Kroll i dodał, że jeszcze wówczas wszystkie spotkania prowadził po polsku. Przyznał bowiem, że słabo znał język niemiecki, choć w domu nim się posługiwano.
Trochę inaczej było z Rafałem Bartkiem, który w 1989 r. był dopiero w 6. klasie podstawówki i w ogóle nie znał niemieckiego.
Rodzice nie przekazali mi języka. Mimo iż oboje są rocznika przedwojennego i znają ten język – mama słabiej, tato zupełnie dobrze, jak się potem okazało, to języka nie przekazali mi z powodów „historycznych”: zakaz mówienia. Jedyne co mi przekazywali, to poczucie inności
- opowiadał Bartek i dodał, że oboje rodzice mówili mu, gdy odrabiał lekcje historii, że „do końca tak nie było, jak tu jest napisane i jak cię uczą”.
Obaj przedstawiciele mniejszości niemieckiej wyjawili więc rzecz bardzo ważną. Swą tożsamość narodową odkryli i zaczęli pielęgnować, gdy już mogli to robić.
Jaki jest paralelizm z sytuacją Polaków w Niemczech? Otóż współczesna niemiecka propaganda skutecznie przekonała bardzo wiele osób, że po rozwiązaniu w czasie rządów kanclerza Adolfa Hitlera związków Polaków w III Rzeszy nasi rodacy albo zostali wytępieni, albo się zasymilowali. A ci napływowi po 1945 r. nie mogą stanowić mniejszości w rozumieniu niemieckiego prawa.
Tymczasem nie ma wątpliwości, że polskość niejako drzemie w wielu rdzennych na pierwszy rzut oka Niemcach. Niekiedy nie noszą już oni nawet polskich nazwisk, albo są one mocno zniemczone. Jednak wystarczyłby bodziec, np. finansowy i prawny, aby dzieci i wnuki polskich emigrantów przypomniały sobie o swoich korzeniach.
To dlatego niemieckie władze tak uparcie nie chcą uznać dekretów Göringa o rozwiązaniu związków polonijnych za nieważne i nie chcą zwrócić skonfiskowanych majątków. Boją się – co tu ukrywać – obudzić lwa, który na pewno będzie dbał o dobre kontakty Berlina z Warszawą tak jak dziś Heinrich Kroll (do 1989 Henryk Król) dba o dobre kontakty Warszawy z Berlinem.
Dla tych samych powodów, dla których Niemcy nie chcą odrodzenia instytucjonalnego życia polonijnego w Niemczech, my musimy naciskać, aby to życie się odrodziło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/185687-mniejszosc-polska-w-niemczech-to-spiacy-lew-ktorego-berlin-boi-sie-obudzic-i-dlatego-jej-nie-uznaje-udowadnia-to-mniejszosc-niemiecka-w-polsce