Minister Bieńkowska przeprosiła za klimat, premier przeprosił za Bieńkowską, a kto przeprosi pasażerów skazanych na polskie koleje? Niech marzną w pociągach. Wicepremier odpowiedzialna za transport nie będzie przecież skrobać szronu z torów, bo jeszcze zdrapałaby sobie lakier z paznokci.
Pokaz arogancji w wykonaniu Elżbiety Bieńkowskiej, ujawniający przy okazji zgrzyty w rządzie, mówi więcej o sposobie w jaki rząd Donalda Tuska popycha Polskę na nowe tory i drogi niż tony analiz o infrastrukturze.
Skoro Bieńkowska („Sorry, taki mamy klimat”) z bezceremonialną dezynwolturą traktuje paraliż kolei, spowodowany spóźnionym o kilka tygodni i banalnie prostym do przewidzenia atakiem zimy, to trudno się dziwić, że w poczynaniach dotyczących kolejnictwa absurd goni absurd. Można wręcz dojść do wniosku, że gdyby polskie pociągi napędzane były absurdem, pędziłyby z prędkością światła.
O tym, że za 2,7 mld złotych kupiono Pendolino, które nie ma w Polsce po czym jeździć napisano już tak wiele, że nie warto się powtarzać. Wyposażenie siermiężnych polskich kolei w superpociągi przypomina sytuację, jakby ktoś nie mył się przez pół roku, założył frak od Armaniego i poszedł na raut do ambasady. Pełna gracja i elegancja, ale coś tu dziwnie śmierdzi…
Okazuje się, że brak torów, na których Pendolino mógłby śrubować swoje osiągi nie jest jedyną przeszkodą hamującą u nas prędkość cudu włoskiej techniki. Otóż, nawet gdyby szyny kładzione specjalnie pod Pendolino, lśniły nowością i wytrzymywały największe naprężenia, superpociąg i tak nie pokonywałby tras między dużymi miastami w oszałamiająco krótkim czasie.
Powód? Jak tłumaczy „Dziennik Gazeta Prawna” 50 proc. środków na zakup Pendolino pochodzi z programów regionalnych. Dlatego pociągi… muszą zatrzymywać się również na mniejszych, niż wcześniej przewidywano, stacjach. Czy to nie absurd?!
Inny przykład, dotyczący modernizacji linii kolejowych. Poseł PiS Andrzej Adamczyk niedawno opisywał w Sejmie jak wygląda „remont” trasy E30 między Krakowem a Katowicami.
Można powiedzieć, że jest to tylko 77 km, ale dzisiaj przejazd tym odcinkiem pociągiem osobowym Przewozów Regionalnych zabiera ponad 2 godziny przy założeniu, że nie są tam prowadzone żadne prace konserwacyjne czy jakieś bieżące remonty
– mówił Adamczyk.
Poseł przypominał, że chodzi o trasę łączącą dwie aglomeracje: śląską, która liczy 3,5 mln mieszkańców, z krakowską, liczącą 1,5 mln dusz. Rozpoczęcie robót (na które przeznaczono 1100 mln zł z Unii Europejskiej) planowane było na 2010 r., a zakończenie – na wiosnę 2014 r.
Efekt? Jak informował poseł, stan zaawansowania robót na jednym z odcinków wynosi… 1,7%.
Sytuacja jest dzisiaj taka, że zarządzający, czyli minister transportu, odpowiada, iż modernizacja zostanie ukończona w 2016 r., a w 2016 r. prawdopodobnie nastąpi przepadek środków unijnych
- ostrzegał Adamczyk.
I dodawał:
Trudno nie kryć oburzenia w związku z tak ignoranckim podejściem do tego problemu, zwłaszcza wobec faktu, że nadzorowanie wydatkowania środków unijnych na inwestycje, m.in. transportowe, należy do pani - dzisiaj premier - Bieńkowskiej. A należało do ministra rozwoju regionalnego - pani minister Bieńkowskiej przez ostatnie 6 lat. Pani minister Bieńkowskiej, która mieszka w Mysłowicach, przy tymże szlaku kolejowym.
Czy pani premier powie „Sorry, ale jeżdżę rządową limuzyną”?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/183653-gdyby-polskie-pociagi-napedzane-byly-absurdem-pedzilyby-z-predkoscia-swiatla-sorry-ale-jezdze-rzadowa-limuzyna