Afery i kompromitacje Pawła Grasia. Był najgorszym rzecznikiem, a wciąż jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci rządzącej ekipy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. kprm.gov.pl
Fot. kprm.gov.pl

Paweł Graś – człowiek z pierwszej linii frontu Platformy, do zadań specjalnych. Od zawsze blisko Donalda Tuska. I od zawsze skory do działań na odcinku propagandy. Nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu np. porównać działania legalnie i uczciwie działającej służby specjalnej wolnej Polski (CBA) do Stasi czy Securitate. Nic dziwnego, że po zaskakująco krótkim (do dziś nie wiadomo, dlaczego tak szybko pożegnał się ze stanowiskiem) koordynowaniu pracy specsłużb na początku pierwszej kadencji zasiadania u władzy PO, dostał odpowiedzialne zadanie skutecznego odgrodzenia premiera od dziennikarzy. Wykonywał je sumiennie.

Nikt już nie pamiętał, że krakowski polityk brał udział w spotkaniu (m.in. z Bronisławem Komorowskim i Krzysztofem Bondarykiem), które dało początek tzw. aferze marszałkowej i prowokacji wymierzonej w dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego . Sprawę mało kto śledził. Jej najświeższe odsłony mogą Państwo śledzić w relacjach blogera Ander m.in. na naszym portalu.

CZYTAJ RELACJĘ Z ROZPRAWY Z UDZIAŁEM PAWŁA GRASIA: Nie wie, nie pamięta i było to dawno... Paweł Graś zeznawał na procesie Wojciecha Sumlińskiego. Tłumaczył się z tajemniczego spotkania z Bronisławem Komorowskim i płk. Tobiaszem

To, że Graś nie odbierał telefonów od przedstawicieli mediów i był anty-rzecznikiem, a jedyną jego aktywność można było znaleźć na Twitterze, jest oczywistością. Powie to każdy dziennikarz, nawet z mediów bardzo przychylnych Platformie. W tej materii przebił nawet legendarnego Krzysztof Lufta, który taką ścieżkę pełnienia funkcji „ust premiera” wydreptał w czasie rządów AWS.

W lutym 2012 r. gdy dziennikarze skarżyli sie premierowi, że jego rzecznik nie odbiera telefonów, miłujący wszystkich – a więc i pracowników mediów – Donald Tusk rzucił niczym dobry pan ze złotego tronu:

Poważnie z nim porozmawiam, żeby odbierał.

Te słowa można było potraktować jak wszystkie inne zapowiedzi szefa rządu. Nie zmieniło się nic ani wtedy, ani później.

Graś był bohaterem wielu historii, po których powinien był zapadać się pod ziemię, jednak występował chętnie, z uśmiechem, a słuszna krytyka spływała po nim jak po kaczce.

Tak było, gdy przepraszał OMON, specjalną, okrytą złą sławą, formację rosyjskiej milicji, za zarzucenie jej funkcjonariuszom okradzenia zwłok śp. Andrzeja Przewoźnika na miejscu katastrofy smoleńskiej. Zrobił to niepytany, sam z siebie. Bez żenady, zadowolonemu, a nawet nieco chełpliwemu (w końcu zna obcy język) obliczu Grasia towarzyszyły słowa wypowiadane po rosyjsku na konferencji prasowej w Warszawie.

W lutym 2009 r. zaczęła publiczne życie sprawa domu Grasia, formalnie należącego do Paula Roglera. Okazało się, że polski minister mieszka w Zabierzowie na podstawie umowy o „świadczeniu wzajemnym”, czyli mówiąc prostym językiem – za cieciowanie. Żartom nie było końca.

Ale sprawa była poważniejsza i z czasem odkrywało się jej drugie dno.

Umowy z Niemcem Graś nie uwzględnił w oświadczeniu majątkowym (czym miał złamać ustawę antykorupcyjną). Po zainteresowaniu Urzędu Skarbowego i CBA, prokuratura wszczęła śledztwo. Zostało umorzone.

Później okazało się, że w dokumentach firmy Agemark (należącej do Roglera, w której zarządzie Graś zasiadał, a która miała siedzibę w domu pilnowanym-zamieszkiwanym przez ministra) ktoś dokonywał fałszerstw.

Rzecznik rządu zeznał, że zrzekł się udziałów wraz z objęciem stanowiska w rządzie. Stwierdził, ze jego podpisy zostały podrobione. Wszczęto kolejne śledztwo. Po roku umorzono je. Powód? Do fałszerstwa przyznała się żona Grasia. Jednak okazało się, że powołany przez śledczych biegły grafolog stwierdził jednoznacznie, że podpisywać musiał się minister. Graś poskarżył się prokuratorowi generalnemu na opinię grafologa, ale kolejne odwołanie przegrał.

CZYTAJ TAKŻE: Prokuratura jeszcze raz potwierdza: Graś składał podpisy. Śledztwa w tej sprawie nie będzie

Sprawę związków polityka PO z Agemarkiem i Paulem Roglerem dokładnie opisał bloger gadający Grzyb.

W lutym 2012 r. pisał on m.in.:

Znajomość Grasia i Roglera sięga 1989 roku, kiedy to poznali się w ówczesnych Niemczech Zachodnich. W 1990 roku Rogler, który jeszcze w 1987 roku prowadził punkt ksero w bawarskim Selb, pojawił się w Polsce jako właściciel informatycznej firmy Rotronik EDV-Entwicklungen i założył filię przedsiębiorstwa pod nazwą Pro-Holding. Jej dyrektorem został Graś, który w 1993 roku wykupił ponadto firmę Agemark (w latach '80 - Agencję Marketingową Agemark Spółdzielnia Pracy) od sekretarza rady nadzorczej w Pro-Holding za równowartość dzisiejszych 200 zł. Okazyjna cena, zważywszy, iż Agemark w tamtym momencie miała obroty w wysokości obecnych 71 tys. zł i 2,4 tys. zysku. W roku 1994 Agemark zakupiła willę w Zabierzowie, zaś część pomieszczeń w budynku wynajął Pro-Holding oraz Rogler, który początkowo był również prezesem zarządu Agemarku, lecz wkrótce zrezygnował na rzecz Pawła Grasia.

W 1996 roku Graś miał dosyć „sprawdzania się w biznesie” i postanowił postawić na politykę, a Rogler odkupił od niego Agemark – za identyczną kwotę, jak 3 lata wcześniej Graś – 200 zł. Był to czas montowania AWS-u w skład którego wszedł Ruch Stu z ramienia którego Graś kandydował do Sejmu. Początkowo bez powodzenia – posłem został „tylnymi drzwiami” w 1998 roku, kiedy przejął mandat po ustępującym Marku Nawarze. Graś do 2003 roku był jeszcze prezesem Pro-Holding, ale Rogler sprzedał firmę w związku z generowanymi przez nią stratami (57 tys. zł na minusie pod koniec działalności) i Graś musiał odejść. Co ciekawe, Rogler sprzedał Pro-Holding za 47,5 tys. zł i w tym samym, 2003 roku, podniósł kapitał zakładowy Agemarku o... 49 tys. 900 zł (!).

Do 2009 roku, gdy Graś złożył skuteczną rezygnację z funkcji w zarządzie, sytuacja Agemarku wyglądała następująco: 100% udziałów w spółce ma Paul Rogler; wiceprezesem zarządu i księgową na umowę-zlecenie z pensją ok. 150 zł/mies jest Dagmara Graś; pełnomocnikiem Roglera i członkiem zarządu był Paweł Graś. Walne zgromadzenie? „Pełnomocnik” referuje żonie stan spółki, zaś ta udziela mu absolutorium...

Przez cały ten czas Grasiowie zamieszkiwali w willi, zaś spółka Agemark praktycznie nie przynosiła dochodów, a często kończyła rok na minusie. Po skandalu w 2009 roku Graś wprawdzie zerwał formalne związki z Agemarkiem, jednak wciąż mieszka, gdzie mieszkał, natomiast jego żona jest aktualnie prezesem zarządu spółki.

I pytał:

Jaki interes ma niewielki w sumie przedsiębiorca z małej bawarskiej mieściny w utrzymywaniu w Polsce niszczejącej willi i nieodpłatnym użyczaniu jej polskiemu politykowi?

Wydawało się, że najpoważniejszym zakrętem w karierze rzecznika może być afera hazardowa. Po jej wybuchu Donald Tusk ogłosił, że dymisjonuje sześciu ministrów, w tym Grasia. Po tygodniu zmienił jednak zdanie, nie podając powodów.

Jako rzecznik kompromitował się jeszcze wielokrotnie.

Jak w styczniu 2012 r., gdy zablokowane strony rządowe w czasie sporu o ACTA tłumaczy „ogromnym zainteresowaniem tymi stronami i tematyką”.

Jak wówczas, gdy prokuratorskie oczyszczenie z bezpodstawnych zarzutów ws. 10/04 gen. Błasika, rzekomo obecnego w kokpicie skomentował: „nie ma znaczenia (…) ofiarom katastrofy nie przywróci to życia”.

Jak tłumacząc siebie i Donalda Tuska z gry w tenisa w środku tygodnia w godzinach pracy:

Staramy się, żeby chociaż raz w tygodniu w ten bardzo napięty kalendarz zmieścić chociaż godzinę dla zdrowia i dla kondycji fizycznej.

Jak wreszcie na finiszu rzecznikowania, gdy Marek Jurek próbował dowiedzieć się poprzez ulubionego Grasiowego Twittera, jak rząd zareaguje na profanację sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej. Graś odparł beztrosko, jakby odganiając muchę: „Jestem na urlopie, niepotrzebnie się pan gorączkuje”.

Jedną z najpoważniejszych historii, która Grasiowi nie może być zapomniana, jest jego zagadkowy udział w pacyfikacji miesięcznika „Uważam Rze”. W noc przed publikacją w „Rzeczpospolitej” materiału o obecności śladów trotylu na wraku TU-154M, Graś spotkał się przy śmietniku pod swoim domem z właścicielem gazety oraz tygodnika. Co zdarzyło się później? Niewygodny dla władzy dziennik oraz tygodnik zostały uciszone. Z redakcji „Uważam Rze” odeszli niemal wszyscy dziennikarze. Tygodnik, który szybko podbił rynek, zaczął dramatycznie szybko tracić czytelników, aż wreszcie zniknął z rynku. Dziś pozycję lidera konserwatywnych tygodników pełni „wSieci”.

A Graś tęskni za kolegą:

Grzegorza Hajdarowicza nie widziałem już bardzo długo, niemal zapomniałem jak wygląda. Będę musiał się z nim spotkać, żeby złożyć życzenia noworoczne

- powiedział dziś w RMF FM.

Paweł Graś wraca do funkcji partyjnych, został sekretarzem generalnym PO. Kiedyś (w początkach działalności na tej funkcji kolegi z NZS-u Grzegorza Schetyny) pełnił funkcję jego zastępcy, a także koordynatora współpracy rządu z klubem PO. Będzie człowiekiem Donalda Tuska do pilnowania porządku w partii, w której jest coraz więcej bałaganu i iskrzących sztyletów.

Graś dobrze pilnuje. I dobrze sprząta. Na pewno się sprawdzi.

Na koniec cytat:

Najbardziej bolesne jest to, w jak cyniczny sposób ci ludzie zostali oszukani w czasie ostatniej przedwyborczej kampanii, jak rozpalono ich nadzieję >>gruszkami na wierzbie<< a potem skonfrontowano z rzeczywistością rozkładu służby zdrowia, braku pomysłów na walkę z bezrobociem, afer, złodziejstwa i korupcji.

To fragment wpisu Pawła Grasia na blogu z 2004 roku, gdy razem z Pawłem Poncyliuszem brał udział w happeningu polegającym na próbie przeżycia za 500 zł miesięcznie.

Jego słowa są aktualne (może nawet bardziej) i dziś.

 

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych