Czy tęcza musiała spłonąć, a Rosjan trzeba przepraszać? Kto jest winny i co tak naprawdę się działo? Subiektywna relacja uczestnika

Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Warszawa w ogniu, 11 listopada znów dzieli. Spalona tęcza na Placu Zbawiciela, znów race, petardy, zamieszki, bójki i policja w akcji. Podpalona budka strażników przy rosyjskiej ambasadzie, zniszczone samochody, smutni warszawiacy. Oburzony pan prezydent, robiące raban rosyjskie media, natychmiast przeproszeni przez MSZ bracia Rosjanie, karcący wzrok pana premiera na lotniskowej konferencji. Winni narodowcy, bo źle zorganizowali marsz. Winna niewielka grupa bandytów, która zniszczyła cały wysiłek nieskazitelnych narodowców. Winni prowokujący skłotersi w lewackiej spelunie. Winna policja, bo źle przygotowała trasę i nie ochroniła. Winny minister spraw wewnętrznych, bo porządku upilnować nie umiał. Winny premier, bo biegał. Winny Jarosław Kaczyński, bo wyniósł się do Krakowa.

Narracji i opowieści w kontekście 11 listopada będziemy mieli tysiące. Komu uwierzyć? Kto jest winny? Kto po kogo powinien iść? Wreszcie - co naprawdę działo się na ulicach stolicy w Święto Niepodległości? Miałem okazję, by poobserwować z bliska Warszawę, manifestujących, awanturujących się, interweniujących, uciekających. Poniżej mocno subiektywna relacja ze świątecznego, stołecznego poniedziałku.

Zanim jednak o najbardziej emocjonujących wydarzeniach dnia, kilka słów o oficjalnych uroczystościach na Placu Piłsudskiego. Był apel poległych, flaga wciągana na maszt, cztery zwrotki hymnu i przemówienie Bronisława Komorowskiego. To ostatnie miałkie, nijakie, z końcowym akcentem dla "tych, którzy wciąż śpiewają, by Pan pomógł odzyskać niepodległość, a nie błogosławił wolnej ojczyźnie". Prezydent w swoim stylu - za grosz charyzmy, energii, dumy z historii i polskości. Przemówienie w stylu otwarcia roku szkolnego, a nie święta dumnego narodu. Z drugiej strony - co znaczące - w uroczystościach nie wziął udział ani jeden przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości. Kwiaty pod Grobem Nieznanego Żołnierza składali wicemarszałkowie wszystkich parlamentarnych partii, PiS był nieobecny - niesuwerenna ta Polska, niegodna obecności? Nazajutrz po wygranych wyborach ojczyzna stanie się wolna i w pełni niepodległa? Smutne to i strasznie małostkowe.

Jeszcze dobrze nie wybrzmiała "Pierwsza Brygada" odgrywana przez orkiestrę Wojska Polskiego, a już w swoim marszu ruszył Bronisław Komorowski. Prowadzący uroczystość dwaj Tomaszowie - Wołek i Nałęcz - dwoili się i troili, by uczestnicy obchodów na Placu Piłsudskiego doszli z prezydentem pod pomnik Marszałka. Były historyczne anegdoty, były obietnice grochówki i żurku, była para prezydencka machająca do zgromadzonych mieszkańców Warszawy i ściskająca im dłonie. Zapytają państwo - czy prezydencki marsz można uznać za sukces: polityczny, wizerunkowy czy choćby frekwencyjny? I tak, i nie. Ludzi faktycznie było sporo, może nawet kilka tysięcy, w pewnym momencie duża część Krakowskiego Przedmieścia zapełniła się dość szczelnie. Ale dopiero gdy "wgryźć się" w ten tłum, okazywało się, jak wielu z uczestników to żołnierze i warty honorowe, jak na marszu "Razem dla Niepodległej" pojawiło się - spontanicznie, jakżeby inaczej - mnóstwo uczniów i przedstawicieli zespołów szkół, jak wiele osób odłączało się w jego trakcie. Tak czy inaczej, prezydent w piknikowej atmosferze dotarł pod pomnik Piłsudskiego, a cały marsz ciężko zapamiętać z choćby jednego wydarzenia.

Prezydencki piknik dobiegał końca, gdy przy Placu Defilad zaczęli zbierać się narodowcy. Atmosfera zgoła odmienna - huk petard, odpalone race, okrzyki i śpiewy towarzyszyły niemal przez cały Marsz Niepodległości. Znają zapewne państwo zdjęcia i relacje z podpalonej tęczy, z zamieszek przy ul. Skorupki i przy rosyjskiej ambasadzie.

Kilka uwag co do działań policji i służb porządkowych - naprawdę nikt nie był w stanie przewidzieć, że znajdująca się nieopodal tęcza na Placu Zbawiciela stanie się obiektem "zainteresowań" co bardziej dziarskich narodowców? Nikt nie był w stanie skojarzyć, że stojąca na trasie marszu rosyjska ambasada powinna być skuteczniej chroniona? Nie wiem też, co miała dać decyzja o oficjalnym rozwiązaniu marszu. Nikt nie liczył chyba, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi rozejdzie się w samym środku zgromadzenia jak gdyby nigdy nic, bo tak postanowił ratusz. Więcej - rozwiązanie marszu mogło tylko sprowokować do większej agresji. Na szczęście tak się nie stało.

Z drugiej strony policja - jak obiecano - nie była nad wyraz aktywna i obecna. Funkcjonariuszy nie było przy głównej trasie marszu, stąd z definicji należy odrzucić pojawiające się - jak zwykle zresztą - tezy o prowokacji stróżów prawa. Interweniowali w bocznych ulicach i wreszcie przy rosyjskiej ambasadzie, pod koniec dnia. O porządek na zgromadzeniu narodowców dbała Straż Marszu - i trzeba przyznać, że swoje zadania spełniła tylko połowicznie. Marsz szybko rozdzielił się na dwie, trzy, a może i cztery grupy; nikt nie był w stanie zapanować nad zsynchronizowaniem uczestników w jeden kondukt, podobnie jak nikt nie był w stanie uporządkować biegających raz po raz z boku Marszu grupek (200-, 300-osobowych) zamaskowanych w kominiarkach poszukiwaczy mocniejszych wrażeń. Te zresztą szybko się znalazły. Nieopodal wspomnianej ul. Skorupki pojawił się nadający się do podpalenia skłot i rzucający racami z jego dachu lewicowcy (?), szybko znalazła się policja, a później rosyjska ambasada. W najbliższych dniach można się spodziewać publikacji kolejnych zdjęć i filmów jak ten poniżej.

Ktoś pewnie powie - to tylko kilkaset osób spośród kilkudziesięciotysięcznego tłumu. Zatrzymanych i poszkodowanych jeszcze mniej. Ale nie sposób uciec od refleksji, że organizatorzy marszu nie potrafili (nie chcieli?) zapanować nad tym, co działo się na obrzeżach Marszu Niepodległości. Budka przy rosyjskiej ambasadzie nie podpaliła się sama, tęcza nie spłonęła ze wstydu, a zdjęcia z wyrwaną kostką brukową nie są fotomontażem. To ciemna strona Marszu. Była i jasna - wśród uczestników pojawia się z roku na rok coraz więcej rodzin z dziećmi, grup rekonstrukcyjnych czy starszych małżeństw. Tylko co z tego.

Efektem olbrzymich emocji są takie relacje, jak ta młodego (?) reportera TV Republika, który poczuł się prawie jak na wojnie:

Po powrocie i włączeniu telewizji informacyjnych szybko zostałem sprowadzony na ziemię przez Renatę Kim z "Newsweeka", a następnie premiera Donalda Tuska, którzy nie mieli wątpliwości - odpowiedzialny za dzisiejsze zamieszki jest Jarosław Kaczyński, który 11 listopada ze swoimi sympatykami spędził w Krakowie. Z drugiej strony mocny przekaz, że porządku nie upilnowali - a więc są winni - policja i minister Sienkiewicz. Obie teorie absurdalne; smutne, że za jedną z nich stoi szef polskiego rządu, świadomie i cynicznie rozgrywający dzisiejsze zdarzenia dla wzmocnienia coraz bardziej ruchomego gruntu, na którym stoi. Piłka jest teraz po stronie Kaczyńskiego, który w scenariuszu Tuska ma dać się wypuścić i sprowokować.

Podsumowując - 11 listopada nie był jakimś horrorem na ulicach Warszawy, choć było ostrzej niż na przykład rok temu. Nikt na tych obchodach i "obchodach" nie wygrał - premier świętując niepodległość biegiem i straszeniem Kaczyńskim okazał się groteskowy, prezydent do piknikowego świętowania niepodległości nie przyciągnął zbyt wielu, prezes PiS, przynajmniej częściowo, co słusznie podkreślił Piotr Skwieciński, osłonił się przed obarczeniem go odpowiedzialnością za zamieszki, a narodowcy po raz kolejny pokazali, że Marsz Niepodległości - z policją, czy bez niej, z udziałem PiS, czy bez niego, z taką czy inną trasą - nie może odbyć się spokojnie. "Setki" do telewizyjnych programów dostarczali sami.

Z jakiej perspektywy by nie spojrzeć - smutne święto. Nikt nie ma pomysłu ani na to jak skanalizować emocje i złość protestujących, coraz bardziej zradykalizowanych, ani jak spróbować uczynić 11 listopada czymś więcej niż dniem wielkiej naparzanki na ulicach Warszawy. Najgorsze, że nikt chyba tego nie tylko nie potrafi, ale i nie chce zmienić.

 

 

 

------------------------------------------------------------------------

------------------------------------------------------------------------

Zachęcamy do kupna szóstego numeru miesięcznika "W Sieci historii"!

Miesięcznik

W numerze 6/2013 miesięcznika, między innymi: „Piórem, szablą, dyplomacją - jak odzyskaliśmy niepodległość?”, rozmowa z Markiem Franczakiem, synem Józefa Franczaka „Lalka” - ostatniego Żołnierza Wyklętego, Andrzej Wroński kreśli sylwetkę Piotra Wysockiego, inicjatora wywołania Powstania Listopadowego, zaś Arkadiusz Stempin pisze o domysłach na temat pochowania św. Piotra.

Do miesięcznika dołączony jest film „Trwajcie! Janusz Kurtyka, IPN 2005-2010”.

Polecamy!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.