Strategia władzy jest czytelna: w 2014 roku Polacy mają wybierać nie między nieudolną władzą a silną opozycją, ale między obozami "porządku" i "chaosu"

PAP/Jacek Turczyk
PAP/Jacek Turczyk

Zaufani premiera biorą specsłużby

- pisze "Dziennik Gazeta Prawna", komentując zmiany, jakie chce wprowadzić rząd w służbach specjalnych. Chodzi o powołanie Komitetu ds. Bezpieczeństwa Państwa, który ma zastąpić dotychczasowe Kolegium ds. Służb Specjalnych. Wszyscy członkowie Komitetu powoływani będą przez premiera, obradom przewodniczyć będzie również sam szef rządu.

Ta informacja potwierdza stawiane już wcześniej, przy okazji powołania Bartłomieja Sienkiewicza na szefa MSW, diagnozy. Tusk coraz bardziej szuka oparcia w służbach specjalnych. Zdaje się wierzyć, że dysponując całym zasobem państwowym, przy odpowiedniej koordynacji i zastosowaniu technik manipulacyjnych na poziomie krajowym, może uratować swoją władzę.

Strategia władzy jest czytelna: w 2014 roku Polacy mają wybierać nie między nieudolną władzą a silną opozycją, ale między obozami "porządku" i "chaosu". Tusk już rozpoczął budowanie odpowiedniego wizerunku - akcentuje tematy związane z bezpieczeństwem, także energetycznym, wycisza lewicowe, prowokujące projekty, których dotąd Polsce nie szczędził. Chce być opiekunem wszystkich, którzy boją się przyszłości. To ma być inna wersja "zielonej wyspy" - już nie kraju ekonomicznego sukcesu, ale przynajmniej jako takiego spokoju. Spokoju tych wszystkich, którzy mają coś, czego chcą bronić.

Tusk wie, że prowadzącej opozycji nie zdoła zmusić do działań chaotycznych, brutalnych, pełnych choćby słownej przemocy. Jarosław Kaczyński będzie szedł w odwrotnym kierunku, ku centrum. I nie będzie też wielu wpadek. Gdy Kaczyński czuje wiatr w żaglach, wielkich błędów nie popełnia.

Tusk ma jednak pomysł, jak z tego wybrnąć. Chce przypisać opozycji wszelkie działania niosące ze sobą niepokój, skojarzenie z przemocą i agresją. Takie jak wybryk młodego człowieka, który zaatakował na Owsiakowym spędzie dziennikarza TVN. Takie wreszcie jak prawdopodobne zamieszki podczas obchodów Święta Niepodległości.

W tej ostatniej sprawie rządu Tuska starannie zbudował sobie okazję wyśmienitą: by dolać oliwy do ognia, zaprosił na 11 listopada tabuny "alterglobalistów" z całej Europy. Zaprosił ludzi, którzy - jak zobaczyliśmy na przykładzie niemieckiej Antify dwa lata temu - widok polskiego munduru grup rekonstrukcyjnych uważają za "faszystowski". I którzy młodych Polaków w takich mundurach atakują.

Nie jest przesądzone, że Tusk skorzysta z okazji do rozhuśtania nastrojów. Ale skorzystać może. W polityce budowanie potencjalnych możliwości jest połową sukcesu.

PiS będzie miał problem z odpowiedzią. Choćby odcinał się od prowokacji i aktów agresji, państwowe media powiedzą swoje. Pułapka została zaplanowana sprawnie. Tym bardziej, że wielu zadymiarzy nie marzy o niczym innym niż o zniszczeniu PiS-u, bo tylko wówczas będą mogli wejść do dużej polityki po prawej stronie.

To, że nie można zapobiec wszystkim prowokacjom, nie znaczy, że nie należy minimalizować szans strony prowokującej.

Przede wszystkim należy zachować spokój. Nie należy popierać wybryków w typie Oskara W.  - to są działania na rzecz władzy. Takich ludzi należy możliwie szybko społecznie izolować. Z kolei 11 listopada ewentualne zadymy opozycja musi przykryć własnym wydarzeniem o bezprecedensowej skali - np. półmilionowym wiecem/marszem tak zabezpieczonym, by nie dać szans prowokatorom. Skala musi być duża - na tyle duża, by sama w sobie stanowiła i wydarzenie, i element presji na władzę.

Prowokatorzy nigdy nie są wszechmocni, nawet gdy mają pełnię władzy. Zawsze jest możliwe, że kopiąc wilcze doły, sami w nie wpadną.

Jak trafnie zauważył prof. Zybertowicz, Tusk utracił już wiarę w Polaków, w Angelę Merkel, i w końcu utraci wiarę w manipulacyjne zdolności Bartłomieja Sienkiewicza.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych