Sposób myślenia, prezentowany przez Zychowicza, jest mi bliski. Mój krytyczny stosunek do Powstania Warszawskiego (a także dwóch pozostałych największych ogólnopolskich powstań) wyrażałem wielokrotnie. „Obłęd ‘44” zaczynam dopiero czytać, więc – w przeciwieństwie do wielu krytyków młodego historycznego publicysty, którzy książki nie czytali, a krytykują jedynie na podstawie omówień i wywiadów – na jej temat wypowiadał się na razie nie będę. Znając „Pakt Ribbentrop-Beck” mogę jedynie zaznaczyć, że Zychowicz ma tendencję do używania zbyt ostrych sformułowań, co niepotrzebnie zaciemnia istotę jego argumentacji. Nie niweczy jej jednak, choć na przykład zarzuty braku konsekwencji, które sformułował w „Sieciach” Piotr Zaremba, brzmią poważnie.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zaremba: Obłęd – i owszem. Tylko, czyj? Zychowicz radzi AK aby się postawiła poza ówczesnym narodem
Nie o to jednak chodzi, bo na portalu wPolityce.pl rozmowę na inny poziom przeniósł Stanisław Janecki. Tu milczeć już nie sposób.
Janecki zastosował bardzo irytującą erystyczną manierę kpiny i hiperboli. Do jednego worka wrzucił Zychowicza, zwolenników jego tez, obrońców jego prawa do ostrej krytyki Powstania (to dwie oddzielne grupy ze sporą częścią wspólną, ale można bronić prawa do krytyki Powstania, nie zgadzając się zarazem z ocenami Zychowicza) oraz - i tu stawiam zdecydowane veto - zwolenników tzw. realpolitik oraz samą realpolitik w ogóle.
Tekst Janeckiego nie pozostawia pola do dalszej dyskusji, ponieważ nie jest sporem z tezami krytyków Powstania, ale stanowi próbę sprowadzenia krytyki przywódców politycznych i dowódców wojskowych do absurdu. Na takie postępowanie, na próbę narzucenia jakichś dziwacznych immunitetów dla historycznych postaci, nie może być zgody. Dowódcy i przywódcy podlegają ocenie historycznej i publicystycznej - to chyba oczywiste. Zwłaszcza jeśli podejmują decyzje tak brzemienne w skutki jak ta o wybuchu PW. Fakt, że ukończyli określone szkoły albo zajmowali określone stanowiska nie czyni z nich automatycznie nieomylnych herosów.
Idąc tropem rozumowania Janeckiego, należałoby wyłączyć z krytyki i z polemik historycznych całą masę postaci. Nic złego o Jagielle, Kościuszce, Sobieskim, Batorym, ani złego słowa o przywódcach Powstania Listopadowego i Powstania Styczniowego, o Piłsudskim czy Dmowskim nie wspominając. To jawny absurd. Polska historia nie jest usiana ideałami, a prawem historyka, a już na pewno publicysty historycznego jest krytykować aktorów ważnych wydarzeń. Budowanie spiżowych pomników , wokół których tworzy się masowa narodowa tożsamość, ma także swoją wartość, ale jeśli oznacza to całkowite zaprzestanie krytycznych analiz, staje się po prostu bezmyślnym bałwochwalstwem. A z tego nic dobrego nie może wyniknąć. Bo nic dobrego nie wynika nigdy z bezmyślności.
Znacznie bardziej jednak razi frontalny i mało sensowny atak na samą ideę realpolitik. Termin pochodzi z czasów kanclerza Bismarcka, ale przecież to nie on odkrył taki sposób pro-wadzenia polityki. Nie odkrył go również Mikołaj Makiaweli, choć usystematyzował w „Księciu” wiele zasad realpolitik, również tych dotyczących polityki wewnętrznej (co budzi znacz-nie większe wątpliwości niż prowadzenie realpolitik w sferze zagranicznej).
Kpiąc sobie z realpolitik, kpi Janecki z poważnej tradycji politycznej - nie tylko wielowiekowej, ale przede wszystkim cechującej narody i przywódców, którzy – w przeciwieństwie do Polski – osiągali ogromne sukcesy. Kpi z pragmatycznej polityki Albionu, której naczelną zasadą było zawsze (i nadal jest, tyle że obecnie w ramach instytucjonalnych UE): jeśli to tylko możliwe, walczymy cudzymi rękami. Kpi z Henryka IV, który oznajmił: „Paris vaut bien une messe”. Kpi ze wspomnianego kanclerza Bismarcka, wybitnego polityka i zjednoczyciela państw niemieckich. Być może – o zgrozo! – kpi nawet z takich postaci z polskiej historii jak Paweł Włodkowic, który w XIV w. zamiast doradzać papieżowi honorowe nawracania pogan ogniem i mieczem (co oznaczałoby współdziałanie z Krzyżakami), przekonywał, że państwa chrześcijańskie mogą pokojowo współistnieć z pogańskimi. A co z autorami konfederacji warszawskiej, którzy zamiast w imię ideologii domagać się nawracania innowierców, zastrzegli, że mają oni mieć w Rzeczypospolitej gwarantowane prawa – w imię zachowania spokoju społecznego? Wymieniać można by długo.
Czym jest realpolitik, z której tak niewyszukanie kpi Janecki? Zasad jest kilka.
Po pierwsze – najważniejszą kwestią, która powinna stanowić podstawę wszelkich politycznych decyzji, jest interes państwa. Nie abstrakcyjne pojęcia takie jak honor czy uczciwość. One nie mają racji bytu w przestrzeni polityki zagranicznej, która jest przestrzenią hobbesowską.
Po drugie – naczelnym celem polityka jest zachowanie integralności i choćby względnej niezależności państwa, a jeśli to nie jest możliwe – zachowanie substancji narodu. Takie podejście wyklucza deklaracje w stylu: „Zginiemy wszyscy, ale za to z honorem”.
Po trzecie – realpolitik nie jest celem samym w sobie – to byłby absurd. Jest jedynie narzędziem do osiągnięcia celu, jakim jest pomnażanie lub przynajmniej zabezpieczenie istnienia państwa, ewentualnie narodu. Dlatego całkowitym nieporozumieniem jest twierdzenie, że realpolitik równa się bezideowy pragmatyzm, a największym polskim wyznawcą i praktykiem polityki realnej był Bolesław Bierut. To czysty absurd.
Co więcej, realpolitik nie oznacza całkowitego zerwania z takimi tradycyjnymi zasadami dyplomacji jak pacta sunt servanda. Można z nich zrezygnować, gdy zagrożony jest własny żywotny interes (kłaniają się gwarancje brytyjskie i francuskie w roku 1939), ale realpolitik nakazuje kalkulować także „miękką” walutę, do której należy wiarygodność państwa. Nie można zatem w jej ramach bezkarnie łamać zawartych umów bez końca.
Janecki strzela też całkowicie obok tarczy, łącząc kwestię oceny PW i kpinę z realpolitik. W gruncie rzeczy deprecjonuje w ten sposób przywódców Państwa Podziemnego, bo tworząc fałszywe przeciwstawienie „Powstanie Warszawskie vs. realpolitik” imputuje, że decydenci z podziemnych struktur nie kierowali się w ogóle racjonalnymi przesłankami, ale wyłącznie jakimiś abstrakcyjnymi emocjami. To całkowite nieporozumienie. PW miało swoje cele – polityczne i militarne i były one formułowane w ramach normalnego dla realpolitik rachunku zysków i strat. Krytycy PW na ogół nie stawiają przywódcom zarzutu (nie jest to także naczelny zarzut stawiany przez Zychowicza), że rzucili do walki kwiat narodu dla „honoru”. Stawiają zarzut, że ich kalkulacja była błędna, oparta na fałszywych przesłankach, na najlepszym zamiast najgorszym możliwym wariancie rozwoju wypadków i że z tego powodu zamiast sukcesem, zakończyła się klęską. Tu oczywiście dochodzi spór o skutki powstania.
Zatem przeciwstawienie, które tworzy Janecki, jest absurdalne i można założyć, że sami przywódcy Państwa Podziemnego byliby bardzo zdziwieni takim stawianiem sprawy. W ich ocenie podejmowali decyzję w ramach realnej polityki i twardej kalkulacji. Czy była ona prawidłowa – to całkiem inna sprawa.
Dyskusja o polskich powstaniach, w tym zwłaszcza o najbliższym nam Powstaniu Warszawskim, przybiera bardzo niepokojącą postać. Niektórzy obrońcy powstań (absolutnie nie wszyscy, bo wielu argumentuje rzeczowo, że w ramach dostępnych opcji były to jedyne możliwe wyjścia) – w tym niestety także Stanisław Janecki – usiłują napiętnować sposób myślenia o polityce jako o wyrachowanej grze, którą ona w istocie jest. Co dobrego może wyniknąć z kpienia sobie z kalkulowania, oceniania zysków i strat, przekonywania, że podstawą politycznych decyzji powinien być na zimno pojmowany interes państwa i narodu? Owszem, to znacznie mniej atrakcyjne niż zachwycanie się szarżą pod Somosierrą. Mam jednak podejrzenie, że francuski patriota Napoleon, wygłaszając wówczas słynne zdanie „Laissez fair aux Polonais” nie miał tylko na myśli zdolności bojowych polskich oddziałów, ale także to, że w sytuacji niemal beznadziejnej lepiej puścić przodem frajerów z Polski niż przelewać francuską krew.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/163196-ksiazka-piotra-zychowicza-rozgrzala-klawiatury-do-czerwonosci-gorzej-ze-niektorym-zbytnio-rozgrzaly-sie-tez-mozgi-co-nie-wplywa-korzystnie-na-jakosc-dyskusji