Do tych, którzy dzisiaj triumfują: Ta mafia, udająca państwo nie wypuści was już ze swojego śmiertelnego uścisku

Od 10.04 żyjemy w cieniu niewypowiedzianej wojny. We wtorek poznaliśmy jej kolejną ofiarę.

10.04.10 wydarzyło się coś, co wstrząsnęło opinią publiczną w Polsce i za granicą. Tragiczna śmierć polskiego prezydenta i całej delegacji, udającej się na uroczystości katyńskie, była wydarzeniem bez precedensu. Pod każdym względem.

Polacy na chwilę zostali wybudzeni z wieloletniej drzemki. Ale ci, którzy uznają się za dysponentów terenu między Rosją i Niemcami szybko przeszli do kontrataku. Rozpoczęła się wojna informacyjna, której przebieg i skutki były łatwe do przewidzenia, biorąc pod uwagę dwudziestoletni dorobek środowisk aspirujących do rządzenia Polską.

Od 10.04.10 trwa nieustanna walka...bynajmniej nie o poznanie prawdy na temat katastrofy smoleńskiej, lecz o to, aby Polacy wreszcie pojednali się z Rosjanami.

Hasło do tego, co nazywam "operacją pojednanie" dał 12 kwietnia Tomasz Turowski podczas audycji w rosyjskim radiu:

I Rosja, i Polska należą - myślę, że z tą opinią zgodziłby się zmarły tragicznie prezydent – są przedstawicielami tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy – wyrosną nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją.

W tym samym dniu na łamach "Gazety Wyborczej" jej ówczesny dziennikarz Marcin Wojciechowski dziękował braciom Moskalom i nawoływał do pojednania:

Nie wiem co będzie. Ale na razie pod wpływem tego, co widziałem w Smoleńsku i tego jak zachowują się władze w Moskwie, mam ochotę powiedzieć z całego serca: Dziękujemy wam za to Rosjanie!

Od 10.04.10 dominują dwie narracje.

Pierwsza dotyczy przyczyn katastrofy, została wypuszczona przez Rosjan i podchwycona ochoczo przez polityków partii rządzącej oraz najważniejsze media. Śp. gen. Sławomir Petelicki ujawnił, że przekaz dnia rozsyłano sms-em. Reszta tzw. liderów opinii odegrała rolę pudeł rezonansowych. Rosyjskie władzy nie musiały się nawet bardzo wysilać.

Kropkę nad postawiła gen. Tatiana Anodina, która z pomocą agencji PR Igora Mintusowa (wychwalanego pod niebiosa przez Eryka Mistewicza podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy) wypuściła w świat obowiązującą do dzisiaj w oczach większości cudzoziemców obraz tego, co wydarzyło się 10.04.10 w Smoleńsku.

Druga narracja koncentruje się wokół rzekomo najważniejszego celu polskiej polityki zagranicznej, jakim jest pojednanie z Rosją. W ślad za postulatami nielegałów, liderów opinii i polityków poszły jak stado baranów środowiska tzw show bizu, które nagle zaczęły odkrywać blaski rosyjskiej kultury oraz niektóre środowiska uniwersyteckie, które postanowiły zafundować swoim doktorantom stypendia od Gazpromu.

Na to wszystko nałożył się ostry konflikt wewnętrzny oraz osłabianie i tak już nadwerężonych instytucji polskiego państwa.

Partia rządząca, która zbiła największy polityczny kapitał na katastrofie smoleńskiej, z wielką pomocą rodzimego przemysłu medialnego i Moskwy zdołała zapędzić w róg tych, którzy domagali się prawdy o katastrofie smoleńskiej.

Dopóki grupa ludzi, którzy domagali się międzynarodowej komisji oraz wierzyli w zamach, była stosunkowo niewielka rządzący ignorowali kolejne ujawnione fakty, które ich kompromitowały. Ale w pewnym momencie masa krytyczna tych zaniechań i skandalicznych błędów przeważyła, co odnotowały także sondaże opinii publicznej. Najnowszy SMG/KRC dla TVN pokazuje, że grupa ludzi wierzących w zamach urosła do 36 proc. 63 proc. respondentów domaga się międzynarodowej komisji.

Wraz z ujawnieniem szczegółów dotyczących pochówku ofiar katastrofy smoleńskiej coś pękło. I tego procesu nie da się już zatrzymać. Oburzenia postępowaniem polskich władz nie kryje już coraz więcej ludzi, których trudno określić oszołomami. Polacy wciąż mają wielki szacunek dla spraw ostatecznych, co widać zwłaszcza w tych dniach. Tego nie udało się i nie uda wykorzenić.

Ponad setka utytułowanych naukowców z całego kraju potwierdziła hipotezę o wybuchu na pokładzie samolotu w Smoleńsku. Premier ich głos zignorował, nazywając poważnych ludzi nauki wprost środowiskiem antypaństwowym.

W ostatni wtorek publikacja Cezarego Gmyza w "Rzeczpospolitej" na temat śladów trotylu i nitrogliceryny na szczątkach wraku tupolewa znowu uruchomiła znane nam mechanizmy polityczne i medialne.

Postępowanie kierownictwa redakcji "Rzeczpospolitej", która po konferencji prokuratury wojskowej wystawiła swojego najlepszego dziennikarza śledczego do wiatru, zasługuje na ostre słowa krytyki. Zwłaszcza, że jego ustalenia zostają w mocy, także po konferencji prokuratury, która w rzeczywistości niczego nie zdementowała, lecz powołując się na przepisy postępowania karnego uznała, że dzisiaj nie można jeszcze tych ustaleń potwierdzić na pewno, ale ich nie wykluczyła.

Wszystkie okoliczności powstania kuriozalnego oświadczenia oraz jego zmian pozostają tajemnicą. Wiadomo tylko tyle, że tekst Cezarego Gmyza powstał za wiedzą i akceptacją nie tylko redaktora naczelnego, ale też prezesa zarządu Grzegorza Hajdarowicza.

W oświadczeniu rzuca się w oczy przede wszystkim wielki strach ludzi, którzy dzień wcześniej stali murem za swoim dziennikarzem, opatrując jego ustalenia dość dramatycznymi komentarzami (tutaj i tutaj). Są to zbyt doświadczenie dziennikarze, dlatego nie podejrzewam ich o to, że nie zrozumieli tego, co miał na myśli płk. Ireneusz Szeląg. Ale ktoś im przystawił pistolet do głowy.

Podobnie jak prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi, potwierdzającemu w rozmowie z red.nacz "Rz" ustalenia Gmyza, który odwołał swoją konferencję po wizycie u premiera. (Proszę sobie wyobrazić tę rozmowę premiera z prokuratorem generalnym....)

Jedno jest pewne - to oświadczenie było ciosem w wiarygodność tytułu prasowego, którą budowano latami. Jednym zdaniem: "Pomyliliśmy się pisząc o trotylu i nitroglicerynie", które zostało po gwałtownym sporze z dziennikarzem wyrzucone, autor(zy) tekstu "A jednak nie można wykluczyć materiałów wybuchowych" zniszczyli wizerunek kierowanej przez siebie gazety. Nie wspominając o tym, co zrobiono autorowi tekstu "Trotyl we wraku tupolewa".

Redaktor naczelny "Rz" Tomasz Wróblewski, mając na względzie dobro "Rzeczpospolitej", oddał się do dyspozycji rady nadzorczej i przekazał kierowanie gazetą swojemu zastępcy Andrzejowi Taladze. Sęk w tym, że ta decyzja już niczego nie zmieni. Zespół dziennikarzy dostał wyraźny sygnał, że kierownictwo redakcji nie stoi za nim murem, a każdy dziennikarz zastanowi się teraz trzy razy, zanim odpali jakaś aferę uderzającą w rządzących. Tak się neutralizuje niewygodne media. I redaktor na to pozwolił.

Na medialny i polityczny lincz nad Cezarym Gmyzem oraz opozycją, która rzeczywiście popełniła polityczny błąd, kosztujący ją bardzo wiele, choć nie przesądzający finału tej całej historii, patrzę już bez emocji. Wszyscy zachowują się tak, jak w scenariuszu napisanym po 10.04.10. Każdy, kto czytał "Montaż" czy "Dolinę nicości", wie o czym mówię.

Za ujawnienie pełnej prawdy o katastrofie smoleńskiej jeszcze wielu ludzi zapłaci karierą, wiarygodnością i złamanym życiem. Ale na miejscu tych, którzy dzisiaj triumfują, miałbym się na baczności, bo w najmniej spodziewanym momencie zostaną wysadzeni z siodła przez ludzi, którym dzisiaj zawdzięczają swoje trwanie. Ta mafia, udająca państwo nie wypuści was już ze swojego śmiertelnego uścisku.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.