12 kwietnia dziękował braciom Moskalom. Dzisiaj wzywa do wyrozumiałości wobec rosyjskich służb i polskich władz

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
rys. Andrzej Krauze
rys. Andrzej Krauze

Publicysta "Gazety Wyborczej" Marcin Wojciechowski staje w obronie rosyjskich służb i przedstawicieli polskich władz, którzy, jego zdaniem, w warunkach ekstremalnego stresu zrobili co mogli, by opanować sytuację po katastrofie smoleńskiej.

Fatalny błąd mógł być popełniony na poziomie pielęgniarza czy żołnierza asystującego w sekcjach lub popychającego ruchome łóżka ze zwłokami. Po co więc od razu oskarżać państwo? Mówić o tradycyjnym "ruskim bardaku" czy braku szacunku do zmarłych? Sekcje robili ludzie, którzy mogą się mylić, działający w sytuacji skrajnej.

Wojciechowski ma oczywiście rację, kiedy pisze o nadzwyczajnych okolicznościach, w których przyszło działać naszym politykom, urzędnikom, prokuratorom, a nawet dziennikarzom. Ale nie ma racji, kiedy próbuje sprowadzić tragedię smoleńską i to, co się działo tuż po niej wyłącznie do ludzkiego dramatu.

Premier Donald Tusk nie pojawił się na miejscu katastrofy z prywatną wizytą. Podobnie jak i jego współpracownicy: ministrowie i urzędnicy różnych szczebli. Pojechali tam, jako nasi najważniejsi przedstawiciele, aby zadbać o rozpoczęcie rzetelnego śledztwa, o interes Polski i jej obywateli.

To był wielki test naszych władz, który - to prawda - nie zdarza się zbyt często. Premier ma prawo do emocji, ale musi zachować zimną krew. Jego służby muszą zrobić wszystko, aby zagwarantować jak najlepsze warunki do podejmowania politycznych decyzji, mających na względzie przede wszystkim interes państwa, które reprezentują. Ten test został w sposób spektakularny oblany, co pokazują kolejne informacje na temat zamiany ciał ofiar, losy śledztwa, rozkawałkowany wrak w Smoleńsku i opinie samych Polaków na ten temat.

Przypomnę tylko, że pani Ewa Kopacz (ówczesna minister zdrowia) oraz Tomasz Arabski (szef kancelarii premiera) byli najwyższymi przedstawicielami polskich władz, kiedy 13 kwietnia w obecności premiera Władimira Putina zapadały oficjalnie najważniejsze decyzje dotyczące trybu prowadzenia śledztwa i przekazanie w ręce MAK nadzoru nad badaniami dotyczącymi okoliczności wypadku. Efekt tego słynnego spotkania poznaliśmy w styczniu 2011 r., kiedy MAK ogłosił swój kłamliwy raport.

O wyborze konwencji chicagowskiej, jako podstawy prawnej i polskiego akredytowanego zdecydował wiceszef MAK, instytucji, wobec której - ze względu na totalną bierność polskich władz oraz jej prawny status - pozostaliśmy całkowicie bezradni. O najważniejszych sprawach dla śledztwa decydowała strona rosyjska. My nie mieliśmy nic do gadania.

Wojciechowski apeluje o zrozumienie trudnej sytuacji, w jakiej musieli działać polscy politycy. Sęk w tym, że to właśnie wtedy zapadały najważniejsze decyzje, które skutkowały oddaniem całego śledztwa w ręce Rosjan. Z powodu kompletnej bezradności i braku kompetencji rządu zostaliśmy skazani na ich łaskę i niełaskę. I za to, a nie za empatię rozlicza się w normalnym, demokratycznym państwie polityków. 

Marcin Wojciechowski powołuje się w swoim komentarzu na fakt, że mógł obserwować te wydarzenia z bliska. Trudno się dziwić jego dzisiejszym słowom, kiedy już 12 kwietnia (w poniedziałek w pierwszym wydaniu gazety po tragedii) pisał w tekście pt. "Dziękujemy Wam, Bracia Moskale":

To niewiarygodne, ile ciepła wobec Polski i Polaków wyzwoliła w Rosji i wśród Rosjan katastrofa prezydenckiego Tu-154. Na wszystkich szczeblach.

Wzruszony prezydent Władimir Putin żegnający ciało Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej osobiście kierujący akcją ratunkową w Smoleńsku i początkiem prac komisji wyjaśniającej przyczyny wypadku. Wspólnie z Donaldem Tuskiem oddający hołd wszystkim ofiarom katastrofy.

Życzliwe są także władze lokalne. Te w Smoleńsku i w Moskwie, biorącej na siebie koszty pobytu rodzin ofiar przyjeżdżających na identyfikację. To gesty bez precedensu. Tak samo jak szczere współczucie i zainteresowanie rosyjskich mediów.

Współczują także zwykli ludzie. Kwiaciarki, u których polscy dyplomaci kupowali wczoraj kwiaty, by pożegnać prezydenta Kaczyńskiego, spontanicznie składały kondolencje. Prawosławni duchowni się modlą. Ludzie z odruchu serca przyjeżdżają na lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku, by złożyć kwiaty. Grzeczni i współczujący są także milicjanci, kierowcy, pracownicy kremlowskiej ochrony towarzyszącej Putinowi.

To paradoks, ale tragedia w Smoleńsku ma szanse połączyć nasze narody, jak nic dotychczas. Bez zmuszania czy udawania, jak było często w polsko-rosyjskiej historii.

Kolejny paradoks polega na tym, że do tragedii doszło niedaleko Katynia, który najbardziej we współczesnej historii podzielił nasze narody.

Zachowanie Rosjan po tragedii w Smoleńsku całkowicie przeczy tezom tych, którzy twierdzą, że zbliżenie Polski i Rosji jest niemożliwe. Zobaczymy, co przyniesie czas, ale pojednanie polsko-rosyjskie ma szansę z płonnego marzenia przemienić się w realny fakt.

Będzie to wymagać wysiłków, pracy i czasu, ale jest dobry fundament, na którym można budować. Widać my - Słowianie - musimy się najpierw porządnie nacierpieć i mocno napsuć sobie krwi, żeby coś zrozumieć i wyciągnąć z tego wnioski.

Nie wiem co będzie. Ale na razie pod wpływem tego, co widziałem w Smoleńsku i tego jak zachowują się władze w Moskwie, mam ochotę powiedzieć z całego serca: Dziękujemy wam za to Rosjanie!

O tym, co tam się naprawdę wówczas działo nie dowiedzieliśmy się i już nie dowiemy od takich dziennikarzy jak Marcin Wojciechowski. Tak, jak skompromitowali się najwyżsi przedstawiciele polskich władz, tak też zawiedli ci, od których można było oczekiwać rzetelnego patrzenia Rosjanom na ręce.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych