UWAGA! TĘ KSIĄŻKĘ MOŻNA WYGODNIEJ I TANIEJ NIŻ W ZWYKŁEJ KSIĘGARNI KUPIĆ W KSIĘGARNI INTERNETOWEJ XLM
Opis książki:
Andrzej Brenner to ambitny dziennikarz śledczy, który jest przekonany, że właśnie znalazł temat życia. Oto wpadł na trop największej afery w postkomunistycznej Polsce — defraudacji pieniędzy pochodzących z Funduszu Budowy Gospodarki. Nie zdając sobie sprawy z ryzyka, postanawia wszcząć prywatne dochodzenie. Z początku wszystko wydaje się zmierzać w pomyślnym kierunku — udaje mu się nawiązać kontakt z żoną głównego skazanego, Grzegorza Okrzemka, dociera również do informatorów zaangażowanych w nielegalny proceder. Niebawem jednak budzą się siły, które zaczynają zagrażać śledztwu. Osoby zrazu przychylne dziennikarzowi, wkrótce zauważają jego niechęć do współpracy i postanawiają zniweczyć plan ukazania światu kulis afery gospodarczej.
FRAGMENT:
Dwadzieścia lat wcześniej
Gabinet generała Kazimierza Ogorzelskiego przypominał przedział kolejowy. Co chwila wpadali do niego kolejni oficerowie, a inni z trzaskiem obcasów odmeldowywali się i wybiegali.
Na koniec szef II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego zamknął się u siebie wyłącznie w towarzystwie oficerów z tajnej sekcji „Y”.
— Zarówno my, jak i towarzysze radzieccy, jesteśmy pewni, że zmiany w Europie są tylko kwestią czasu. Musimy się przygotować do nowej sytuacji. Co w nowym ustroju daje władzę?
Ogorzelski powiódł po obecnych srogim spojrzeniem. Większość z tych twarzy znał od wielu lat. Kilku pułkowników, trzech młodych majorów, Grzegorz i jeden kapitan. Miał do nich absolutne zaufanie. Każdego z nich miał w ręku. O każdym wiedział wystarczająco dużo, aby słuchali go bez mrugnięcia powiek.
— Obywatelu generale, tak mi się wydaje, że najważniejsze są pieniądze — wyrwał się gruby pułkownik o czerwonej, spoconej twarzy.
Mielejczyk, zwany „Dużym Budyniem”, był swoistą maskotką sekcji „Y”. Umysł miał równie lotny jak sylwetkę i właściwie nikt nie wiedział, jak trafił do sekcji. Był jednak nieszkodliwy i pocieszny, więc cała reszta traktowała go z wielką wyrozumiałością. Poza tym nikt inny nie potrafił tak jak „Duży Budyń” z poważną miną wznosić najbardziej lizusowskich toastów na cześć przełożonych. Był funkcjonalny, wykonywał za nich najbardziej obrzydliwe obowiązki.
Ogorzelski pokiwał głową.
— Tym razem, „Budyniu”, trafiłeś w samo sedno. Nasz nowy koń jest maści zielonej.
— Koń?… Ja nie bardzo… — Mielejczyk stropiony mrugał powiekami.
Przez gabinet przetoczył się tubalny śmiech. Ogorzelski też z trudem ukrywał wesołość.
— Dolary, pieniądze, i to nie takie, jakie zarabiali rajdowcy Jaroszewicza czy te męty z „jedenastki” od Kiszczaka. Tu chodzi o prawdziwe pieniądze, które zbudują… hm… — zawahał się i spojrzał na swoich oficerów — zbudują nam nowe życie… Nam, czyli patriotom — dokończył ściszonym głosem.
Bardzo lubił, gdy jego słowa wywoływały na twarzach wyraz napięcia. Miał słabość do patetycznych przemów.
— To nie będą złodziejskie sztuczki Milewskiego. Tu chodzi o stworzenie systemu, który będziemy trzymać w ryzach przez wiele lat.
Twarze oficerów były skupione. W ciszy wpatrywali się w twarz szefa. Weterani wywiadu wojskowego. Żaden z nich nie miał czystych rąk.
— Jestem po rozmowach z Rosjanami — ciągnął Ogorzelski. — Oni działają w innej skali, chcą obrobić Bank Światowy! W pomieszczeniu słychać było jedynie głębokie oddechy i brzęczenie obijającej się o szybę muchy.
— My zrobimy to na naszą skalę, inteligentnie i w rękawiczkach, tak jak zawsze — westchnął Ogorzelski. Był wyraź16 nie zadowolony z wrażenia, jakie na obecnych wywarła jego oracja.
Ogorzelski nie powiedział swoim oficerom wszystkiego. Od kilku miesięcy krążył pomiędzy Berlinem, Moskwą,
Pragą i Budapesztem. Brał udział w tajnych spotkaniach, na których starannie wyselekcjonowani przez dwóch generałów z Zarządu Finansowego i V Zarządu KGB oficerowie z państw Układu Warszawskiego omawiali plan „Raboczaja tietrad’”.
Nazwa wzięła się od przekazanego Gorbaczowowi przez Jurija Andropowa zwykłego szkolnego zeszytu, w którym zapisane były aktywa wywiadu sowieckiego rozmieszczone w różnych krajach. Konta bankowe, nazwiska biznesmenów-figurantów, kupionych polityków.
W „zeszycie” znajdował się też pracowicie rozrysowany pomysł transformacji krajów Bloku Wschodniego, które, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kolejno miały się przemienić w pełnoprawnych członków kapitalistycznego świata. Jurij Andropow miał niezwykłą zdolność do obmyślania intryg i tzw. przedsięwzięć operacyjnych, był mistrzem obliczonych na dziesiątki lat tajnych gier. Przed śmiercią zdążył urzeczywistnić część planu swojego życia, planu, który za kilkadziesiąt lat, gdy historycy zajrzą do archiwów, da mu miejsce w pierwszym szeregu największych umysłów świata.
Andropow stworzył krąg ludzi, którzy niezależnie od zmieniającego się kierownictwa KPZR pieczołowicie realizowali jego pomysły. W Związku Sowieckim byli to ludzie z elity tajnego działu finansowego KGB i V Zarządu zajmującego się zbieraniem informacji o grupach politycznych i wyznaniowych oraz o dysydentach. Równie starannie wyselekcjonowano oficerów w Czechosłowacji i NRD, tam jednak wybrano ludzi ze służb cywilnych.
W Polsce sytuacja była inna. Od 1981 roku, kiedy ministrem spraw wewnętrznych został generał Czesław Kiszczak, jedynie służby wojskowe zasługiwały na zaufanie ludzi Andropowa. Jednym z jego wybrańców był właśnie generał Ogorzelski. Dzień przed naradą w warszawskim sztabie generał wrócił z Berlina, gdzie w willi Stasi niedaleko Alexanderplatz uczestniczył w egzotycznym spotkaniu.
Przy dużym prostokątnym stole zasiedli naprzeciw siebie ludzie z wywiadu Markusa Wolfa, dwóch oficerów z XXII oddziału MfS zajmującego się sprawami terroryzmu oraz… przedstawiciele mafii tureckiej.
Ogorzelski został tam zaproszony, bowiem Warszawa od dłuższego czasu słynęła z produkcji najczystszych chemicznie tabletek LSD i ekstasy.
Agenci Stasi z grupy „Warszawa” od dawna donosili swojemu szefowi Markusowi Wolfowi, że syntetyczne narkotyki z Polski produkowane są w Centralnym Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Rozprowadzali je potem agenci z departamentu pierwszego MSW i ludzie z sekcji jedenastej. Produkcję narkotyków kontrolowali jednak wojskowi z grupy Ogorzelskiego i tylko oni znali ostateczne przeznaczenie „produktu”. Oni zbudowali trasy kurierskie na zachodzie Europy i trzymali w ręku wszystkie kawałki tej skomplikowanej układanki.
Organizatorzy spotkania uznali więc, że Ogorzelski może być bardzo pomocny w rozmowach o uruchomieniu potężnego kanału przerzutu heroiny z tureckiej Anatolii do Holandii.
Jak oceniali Turcy, taka działalność powinna przynieść dochód ponad dwóch miliardów dolarów w ciągu dwóch lat. Spotkanie przy Alexanderplatz utwierdziło Ogorzelskiego w przekonaniu, że stał się ważnym elementem największej w Europie maszyny do robienia pieniędzy. Nawet przedstawiciele włoskiej ‘Ndranghety, proszący go
w Warszawie o opiekę nad siecią pizzerii, którą zamierzali uruchomić w Polsce, pokornie uznali, że nie są w stanie konkurować z „siecią Andropowa”. Włosi grzecznie oddawali wojskowym trzydzieści procent osiąganego w Polsce zysku.
Teraz Ogorzelski spoglądał na swoich ludzi z satysfakcją, to był doskonały zespół. Właściwie zastanawiał się tylko nad jedną kwestią — jak wytrzymają ciśnienie ogromnych pieniędzy, które w ciągu najbliższych miesięcy posypią się na ich głowy. Szczególnie uważnie przyglądał się niewysokiemu majorowi o kwadratowej, pospolitej twarzy. Na pewno był najbardziej niechlujny w tym gronie — przepocony pod pachami mundur, braki w uzębieniu i niedokładnie ogolony podbródek — jednak to właśnie on najlepiej nadawał się do odegrania w planie Ogorzelskiego głównej roli. Był inteligentny, nieprzemakalny i patologicznie wręcz uczciwy.
— Grzegorz!
Major Grzegorz Okrzemek się wzdrygnął. Głos przełożonego wyrwał go z intensywnych rozmyślań. Właśnie zastanawiał się nad czwartym ruchem w korespondencyjnej partii szachów, którą toczył z profesorem Hanauskiem, znanym kryminologiem z Krakowa, który, o czym mało kto wiedział, namiętnie rozwiązywał szachowe zagadki. Okrzemek pierwszą partię przegrał w dwunastu ruchach, teraz zanosiło się jednak na bardziej wyrównane starcie. Major bardzo dynamicznym otwarciem w stylu Bobby’ego Fischera zyskał przewagę i inicjatywę. Pierwsza linia Hanauska została zepchnięta do defensywy. Ostatnie posunięcie, które profesor przesłał mu wraz z bardzo miłym listem, wprawiło Okrzemka w lekkie zdumienie. Od kilku godzin zastanawiał się nad pułapką, jaką przygotował mu krakowski naukowiec. Być może jakieś znaczenie miała dołączona do listu kopia siedemnastowiecznej ryciny, przedstawiającej kobietę wlewającą wodę do studni…
„Cie choroba, woda do studni, pozorowana obrona i atak z drugiej linii…” — głowił się Okrzemek.
— Grzegorz, kurwa! — dotarł do niego głos zniecierpliwionego generała. — Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! — W ciemnych oczach Ogorzelskiego zapaliły się ogniki gniewu.
— Panie generale, gotów na każde wezwanie! — wrzasnął Okrzemek, zrywając się do przyjęcia postawy „na baczność”.
Wystającym brzuchem przewrócił dwie stojące na stole butelki z wodą mineralną. Gabinetem znów wstrząsnął tubalny śmiech oficerów. Wesołość udzieliła się nawet poirytowanemu Ogorzelskiemu.
— Spocznij, majorze! Spocznij! — wydusił z siebie pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Okrzemek niepewnie rozglądał się po sali. Nie bardzo rozumiał, co się stało. Zdążył jeszcze umoczyć połę munduru w niedopitej „kawie-zalewajce”.
— Dziękuję wam. Na dziś to wszystko. — Generał machnął ręką w kierunku oficerów, tak jakby chciał im powiedzieć: „Z nim, niestety, tak zawsze…”. — Grzegorz! — Teatralnie zmarszczył brwi. — Ty, zostań! — dokończył, gdy napotkał spojrzenie rybich oczu majora schowanych za grubymi szkłami okularów.
Okrzemek zrezygnowany klapnął na krzesło i zajął się ścieraniem plamy z munduru. Oficerowie opuszczali gabinet szefa w doskonałych humorach. Szykowała się ciekawa robota, a do tego Okrzemek nieświadomie przejął od tępego Mielejczyka rolę dyżurnego błazna.
Lubili Okrzemka. Był roztrzepany, potrafił jednak tak zajmująco mówić o teorii gier, że często wypuszczali go na takie spontaniczne prelekcje. Pierwszy w ich gronie przeczytał, robiącą coraz większą karierę w świecie psychologów i ludzi służb, książkę amerykańskiego badacza Erica Berne’a W co grają ludzie. Opowieści Okrzemka o wynikach badań Berne’a bardzo szybko stały się tak popularne, że zaprosił go na rozmowę sam szef szefów — generał Kiszczak, o którym na korytarzach Sztabu Generalnego mówiło się nabożnym, ściszonym tonem. Major odwiedził gabinet generała przed kilkoma miesiącami. Szef miał na sobie nienagannie odprasowaną koszulę i pachniał tak, jak Okrzemek wyobrażał sobie, że pachną ludzie z wielkiego świata. Grzegorza zdziwił jedynie fakt, że szef szefów był niewiele wyższy od niego. Oglądając Kiszczaka w telewizji, zawsze wyobrażał sobie, że jest potężny jak tur.
— Grzegorz! — donośny głos Ogorzelskiego ostatecznie przywołał go do rzeczywistości.
Byli sami, a adiutant generała właśnie wniósł karafkę koniaku i termos pełen świeżo zaparzonej kawy.
Okrzemek odruchowo ściągnął ku sobie łopatki i lekko zmrużył oczy. Spodziewał się solidnej reprymendy. Oby to tylko nie był „kosmiczny opierdol”, legendarny ochrzan, jedyny w swoim rodzaju stek inwektyw, z których słynął generał Ogorzelski.
— Chciałbym, żeby to, o czym teraz będziemy mówili, pozostało tylko między nami. Tego nie może wiedzieć nawet twoja żona, ani tym bardziej kochanka.
— Nie mam kochanki, obywatelu generale — żachnął się Okrzemek.
— Więc nawet twoja przyszła kochanka — mruknął generał, powstrzymując uśmiech. — Nie wiem… Nie wiem, cholera, czy dobrze zrobiłem, wybierając ciebie — w jego głosie pobrzmiewała nuta wahania.
— To nie o opierdol chodzi? — mruknął z nadzieją Okrzemek.
Wyglądał przy tym jak żółw wynurzający się ze skorupy, aby sprawdzić, czy zagrożenie minęło.
— Nie. — Generał odsapnął. — Pamiętasz, jak opowiadałeś mi o twoim pomyśle wykupienia wszystkich długów Polski? — starał się, aby Okrzemek nie mógł wpaść mu w słowa. — Rozmawiałem z pewnymi towarzyszami… To jest realne — wypowiadał zdania tak, jakby przedstawiał swojego podwładnego do odznaczenia.
— A, to… Przecież mówiłem, że to proste — burknął zdziwiony Okrzemek.
— No… niby tak. W każdym razie, obywatelu majorze, zostaliście wybrani do wykonania bardzo tajnej misji. — Generał protekcjonalnie położył Okrzemkowi dłoń na pagonie.
— No i pewnie nowa belka ci tu wpadnie — dokończył uroczystym tonem.
— Tak, tak… Można — mruczał wyraźnie roztargniony Okrzemek.
W głębi duszy pragnął, aby to spotkanie jak najszybciej się skończyło. W tyle głowy zaświtało mu właśnie odkrycie, prawdziwy plan profesora Hanauska. „Chytry ten profesorek jak diabeł” — pomyślał z satysfakcją, a głośno wyskandował:
— Panie generale, jestem do usług, proszę mną dysponować.
— Zapomniałeś dodać: ku chwale ojczyzny… nowej ojczyzny… — Generał zagadkowo świdrował go spojrzeniem.
CZYTAJ TAKŻE: "Wieża komunistów" - grzech przeciwko salonowi III RP. "Wkurzą się generałowie, szpicle, kłamcy i zawodowi najmici, wyjaśniacze dzisiejszości"
CZYTAJ TAKŻE: POLECAMY: wywiad z Witoldem Gadowskim o jego powieści "Wieża komunistów"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/142832-wieza-komunistow-witolda-gadowskiego-juz-w-ksiegarniach-u-nas-fragment-obywatelu-generale-tak-mi-sie-wydaje-ze-najwazniejsze-sa-pieniadze