Drogi Panie Wiktorze. Miło mi, że Pan polemizuje, ale ciężko zauważyć, z czym się Pan naprawdę nie zgadza i dlaczego

Reakcja Wiktora Mokota na mój tekst z sobotniej "Rzeczpospolitej" "Gazety umierają w ciszy" jest dobrą ilustracją tego, o czym piszę. Niby to normalna polemika, a już z kłopotami. Autor streszcza moje poglądy z tekstu, którego nie ma w internecie (Plus Minus jest tylko dla abonentów), a ja obawiam się, że wiele osób zadowoli się tym streszczeniem.  Zmienia się bowiem sposób pisania i zmienia też sposób odbioru: wszystko jest bardziej skrótowe, wyraziste, pośpieszne, ale niekoniecznie lepiej sprawdzone i bardziej rzetelne, raczej na odwrót.

To tak naprawdę niczyja wina: procesów historycznych co najwyżej i ludzkiej natury. Ale trudno abym jako konserwatysta był tym szczególnie zachwycony. Przyjmuję to jednak do wiadomości. Internet to po prostu nowy środek komunikacji.
Czytając tekst Mokota (opublikowany również, choć pod innym nickiem, w Salonie 24) można odnieść wrażenie, że skrytykowałem blogosferę przeciwstawiając ją światu dziennikarstwa prasowego lub telewizyjnego. Nic bardziej błędnego: przykłady manipulacji tradycyjnych mainstreamowych mediów  (Dan Rather z CBS, Jacek Żakowski) są zaczerpnięte wprost z mojego tekstu (co p. Mokot przemilcza).
Zarazem ja zauważam i inne zjawisko: między innymi pod wpływem internetowej poetyki to tradycyjne dziennikarstwo także się zmienia, tak jak niegdyś zmieniało się na skutek konkurencji z tabloidami. Opatrzyłem to konkretnymi przykładami. Język wszystkich dziennikarzy stał się brutalniejszy i bardziej plemienny. Bo internet generalnie preferuje skupianie się swoich wokół swoich, wyraziste tożsamości itd. Czy to dobrze czy źle? czasem dobrze, a czasem źle, nie ma tu jednej prawidłowości.
Główna niezgoda między nami polega na tym, że ja twierdzę: gazety umierają, a Wiktor Mokot pisze: niekoniecznie. Ma rację wskazując, że wieszczono już w przeszłości śmierć różnych zjawisk i instytucji, które w ostateczności przetrwały. Ale już dziś osłabienie prasy w krajach wysoko rozwiniętych jest tak duże, że trudno nie mówić o poważnym kryzysie. W ostateczności swoje dane oparłem na bardzo rzetelnym raporcie "Economista".
Różni nas też zdaje się ocena przyczyn. Ja twierdzę, że zmienia się po prostu sposób percepcji rzeczywistości, zwłaszcza u młodego pokolenia: czytanie krótkich tekstów z sieci zamiast dłuższych i bardziej skomplikowanych z gazet to część tego samego zjawiska, co wypieranie filmów przez gry komputerowe czy każdego tekstu pisanego przez obrazek. To powoduje, że umierać zaczynają w niektórych krajach już nie tylko najbardziej staroświeckie gazety, ale i po części telewizje, łącznie z ostatnim krzykiem mody: kanałami tematycznymi. Tymczasem powstawanie w internecie nowych silnych mediów jest na razie bardzo trudne, bo są tam mniejsze pieniądze - strona internetowa ma dla reklamodawców dużo mniejszą wartośc niż papierowa. Może to się w przyszłości zmieni. Na razie się nie zmienia.
Wiktor Mokot sugeruje, że decydujący wpływ na triumf internetu ma  nierzetelność dziennikarstwa mainstreamowego. Może miało to pewne znaczenie, ale skąd dowód, że 20 czy 50 lat wcześniej było ono bardziej rzetelne? Fakt, że nie królował w Polsce wtedy Żakowski. Ale my mieliśmy wówczas PRL, więc wszelkie porównania są bezsensowne. Wiązanie triumfu internetu z kwestią większej uczciwości czy otwartości jest czysta figura retoryczna mająca dowartościować blogerów. Przecież blogosfera nie jest z natury rzeczy dobra czy zła, jest tak samo zróżnicowana - politycznie, etycznie, estetycznie -  jak dziennikarstwo tradycyjne. Można naturalnie twierdzić, że stawia poprzeczkę wyżej, bo  w internecie mamy większą konkurencję i możliwość zdemaskowania kłamstwa. Ale można i kontrargumentować: powódź informacji i ocen jest w sieci tak duża, że odpowiedzialność za słowo się zmniejsza, a nie zwiększa. Zwłaszcza, gdy nie mamy nawet pewności, czy do internetu stosuje się prawo prasowe itd.
Autor tej dziwnej polemiki ze mną prawie przeoczył to, co było istotą mojego tekstu. Profesjonalne gazety są według mnie gwarancją kontroli władzy i istnienia opinii publicznej nie dlatego, że robią je anioły czy ludzie bardzo moralni. Po prostu były one dobrze zorganizowanymi, zasobnymi maszynami.
Stąd mój przykład: być może nie wykryto by afery Watergate, gdyby nie dyżurny reporter Washington Post w sądzie, do którego przywieziono włamywaczy zakładających podsłuch. On był na jednym końcu łańcucha, na drugim byli Woodward i Bernstein, dobrze opłacani ludzie, którzy poświęcili aferze wiele tygodni życia. Nawet jeśli w ostateczności wygrali dzięki informatorowi (tak zwanemu Głębokiemu Gardłu), jego doniesienia nie wystarczyły. Aby obronić swoje tezy w ewentualnym procesie, dziennikarze musieli ileś informacji sprawdzić sami. Dzisiejszych biedniejących gazet nie stać ani na tego dyżurnego reportera, ani na gwiazdy reporterki - dziennikarstwo śledcze jest przecież wyjątkowo drogie, bo trzeba opłacać ludzi, którzy od razu nie produkują. Tym bardziej nie stać na nich internetowe portale, także te, które próbują już dziś udawać gazety.
Fakt, że dziennikarstwo śledcze już dawniej schodziło, zwłaszcza w Polsce, na psy, nie ma tu nic do rzeczy. Bez takiego dziennikarstwa nie będzie lepiej niż z takim dziennikarstwem w ułomnej postaci. Naturalnie to wszystko razem składa się na procesy złożone i może w jakiejś mierze do odwrócenia. Te próby odwrócenia także w swoim "rzepowym" tekście przedstawiłem. Tyle że ja utrwaliłem, jak gdyby na fotografii, stan dzisiejszy. A Wiktor Mokot przeciwstawił mi garść dywagacji, które po części są powtórzeniem moich tez, a po części niespecjalnie te tezy zbijają.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.