Od kilku dni komentatorzy polityczni zwracają uwagę na to, którzy z ambasadorów akredytowanych w Warszawie podpisali list otwarty w sprawie LGBT. Warto jednak odnotować, którzy z ambasadorów nie złożyli pod nim swojego podpisu. Spośród krajów Trójmorza byli to przedstawiciele Bułgarii, Estonii, Rumunii, Słowacji i Węgier. Warto to docenić, ponieważ w ich przypadku musieli wytrzymać presję nie tylko unijną, lecz także amerykańską.
Co trzeba pamiętać?
Myślę, że wyjątkowe zaangażowanie Georgette Mosbacher w tej kwestii należy odczytywać w kontekście obecnej kampanii wyborczej w USA, podczas której Donald Trump pozycjonuje się nie tylko jako prezydent „the most pro-life”, lecz także „the most gay-friendly” w historii Stanów Zjednoczonych.
Trzeba też pamiętać, że w czerwcu 2018 roku podobny list z poparciem dla postulatów środowisk LGBT podpisało 52 ambasadorów akredytowanych w Warszawie. Wtedy również, tak jak dziś, nie złożyli pod nim swego podpisu dyplomaci Bułgarii, Rumunii, Słowacji i Węgier. Od tamtego czasu doszło jednak do pewnych zmian. Wówczas wśród sygnatariuszy nie było ambasadorów Chorwacji i Litwy, których podpisy pojawiły się pod tegorocznym pismem. Odwrotnie było natomiast z przedstawicielem Estonii, którego nazwisko pojawiło się dwa lata temu pod listem, zaś teraz nie przyłączył się on do akcji.
Trzeba też pamiętać, że podobne praktyki ma na swoim koncie również dyplomacja polska. W 2011 roku ambasador RP na Słowacji Andrzej Krawczyk podpisał się pod podobnym apelem dyplomatów, który towarzyszył Paradzie Równości w Bratysławie. Spotkała go za to ostra krytyka w kraju. Nawet ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski odciął się od swego podwładnego, mówiąc, że gdyby ambasador zwrócił się do niego w tej sprawie z zapytaniem, to odradziłby mu taki krok. Sam Krawczyk tłumaczył swój podpis tym, że opowiadał się nie tyle za postulatami środowisk LGBT, ile za prawem do zgromadzeń dla ludzi o odmiennej orientacji seksualnej. Problem polegał jednak na tym, że na Słowacji – tak jak dziś w Polsce – geje i lesbijki mogli się swobodnie gromadzić i nikt im tego prawa nie zamierzał odbierać.
Kontekst tamtych wydarzeń był inny. Dyplomaci akredytowani w Bratysławie napisali wówczas:
„Stoimy po stronie demonstrantów, którzy zebrali się spokojnie, by stanąć w obronie praw człowieka”.
Organizatorzy parady nie ukrywali zaś, że wśród owych „praw człowieka” znajduje się również prawo do małżeństwa i adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Mówili o tym zresztą wprost inni sygnatariusze listu, np. ambasadorzy Danii, Norwegii czy Holandii. Oświadczyli oni nawet, że „prawa LGBT nie są kwestią polityki wewnętrznej kraju”.
„Istnieje pewna globalna ideologia”
Warto w kontekście tego ostatniego zdania przypomnieć komentarz byłego ministra spraw wewnętrznych Słowacji Vladimira Palko, który napisał wówczas następujące słowa:
„Przypomnijmy, że doktryna Breżniewa mówiła, iż obrona socjalizmu nie jest sprawą jednego kraju. Ambasadorowie chyba nie wiedzą, jakie konotacje ma dla nas to stwierdzenie. Oczywiście żadne czołgi nam nie grożą. Ale obecnie rządy europejskie nie muszą wysyłać czołgów. Wystarczy przez dłuższy czas wysyłać sygnały takie jak ten.
Ideologia równości płci, praw mniejszości seksualnych czy praw reprodukcyjnych jest dziś szerzona przez instytucje ponadnarodowe, takie jak ONZ, UE, Rada Europy, Europejski Trybunał Praw Człowieka itp. To globalna ideologia. Oświadczenie ambasadorów było dziełem stworzonego ad hoc ponadnarodowego organizmu. Niektórzy wsparli żądania, które są sprzeczne z ustawodawstwem ich krajów. Wielu z nich nie reprezentowało więc swych państw. To najbardziej fascynujący aspekt ich oświadczenia. Chociaż nie istnieje globalny rząd światowy, to jednak istnieje pewna globalna ideologia. I ma ona swych ambasadorów”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/519958-dyplomaci-panstw-czy-ambasadorowie-globalnej-ideologii?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wPolitycepl+%28wPolityce.pl+-+Najnowsze%29