To już pewne jak amen w pacierzu: za trzy dni Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU) utraci samodzielne rządy w Bawarii i będzie zmuszona dopuścić do władzy jednego, a może nawet dwóch koalicjantów. Co to oznacza dla całych Niemiec?
Skąd ta data i ta pewność? Stąd, że już w niedzielę odbędą się wybory do bawarskiego parlamentu krajowego (Landtagu), przed którymi – wedle sondaży - CSU odnotowała największy w jej dziejach spadek społecznego zaufania. Głównym powodem jest fatalna polityka imigracyjna kanclerz Angeli Merkel, za którą odpowiadają wszyscy udziałowcy jej gabinetu, zarówno chadecy z siostrzanych partii CDU/CSU jak i socjaldemokraci z SPD. Zaproszenie imigrantów do Europy z – jak to się elegancko określa – innych kręgów kulturowych odbija się Niemcom przykrą czkawką: na płaszczyźnie federalnej największą siłą opozycyjną w Bundestagu stała się partia protestu Alternatywa dla Niemiec, równolegle doszło do wymuszonej przez okoliczności powtórki tzw. wielkiej koalicji, bo wobec dołowania w sondażach unici i socis bali się ponownych wyborów jak diabeł święconej wody, co po prawdzie jest jedynym spoiwem tego układu, a co ma także konsekwencje w wyborach regionalnych. Już za trzy dni pójdą do urn mieszkańcy Bawarii, nieco później mieszkańcy Hesji (28 października), a w przyszłym roku przetoczy się przez Niemcy wręcz wyborcza lawina.
Co już wiadomo, największym przegranym w Freistaat Bayern (Wolnym Państwie Bawarii) będzie regionalna, ale współrządząca w całych Niemczech CSU. Co prawda bawarscy chadecy, mimo najniższych notowań sondażowych w historii wygrają te wybory, nie będą już jednak rządzić samodzielnie. Wbrew obiegowym opiniom, jakoby CSU sprawowała w swym landzie niepodzielne rządy od 1945 roku, bywało już, że dzieliła się władzą, tworzyła koalicje nawet z kilkoma partiami równocześnie, co więcej, w latach 1954-57 zdarzyło jej się wygniatać ławy opozycji, gdy premierem Bawarii był socjaldemokrata Wilhelm Hoegner. W koalicyjne spółki, to z lewicową SPD, to z liberałami z FDP unici wchodzili w poszczególnych kadencjach z lat czterdziestych, pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, a i nie tak dawno, bo w latach 2008-2013, gdy współrządzili z FDP. Ale prawdą jest również to, że CSU mogła „przyzwyczaić się” do samodzielnego sprawowania władzy, gdyż mieli ją na wyłączność, acz z przerwami, przez dokładnie pół wieku. W tym kontekście niedzielne wybory będą oznaczały dla urzędującego dopiero od marca tego roku premiera Markusa Södera, jego poprzednika i szefa partii Horsta Seehofera, jak i dla całej CSU prawdziwą klęskę.
Jeśli chodzi o przedwyborcze sondaże, tak źle jeszcze nie było: w latach świetności na CSU głosowało aż dwie trzecie mieszkańców kraju, obecnie już tylko 35 proc. Co ciekawe, na drugim miejscu są Zieloni - 16 proc., następnie kolejno: SPD - 13 proc, AfD - 12 proc., Wolni Wyborcy - 10 proc., FDP - 5 proc. oraz Lewica - 4 proc. Mozaika, która wszystkich przyprawia o bóle głowy; na wspólrządzenie z liberałami balansującymi na krawędzi progu wyborczego za mało, trzeba zatem będzie jeszcze dokooptować np. Zielonych lub Wolnych Wyborców, bo od utworzenia koalicji z „alternatywnymi” z AfD chadecy - przynajmniej dziś - się odżegnują. Niewiele mniej kłopotliwe byłoby porozumienie z SPD, a to z trzech względów: po pierwsze, to właśnie polityka wielkiej koalicji chadeków z socjaldemokratami przyczyniła się do obecnego kryzysu zaufania wobec tych partii, po drugie byłaby to powtórka dzisiejszego układu politycznego na płaszczyźnie federalnej (CDU/CSU-SPD), którego nie trawi większość z ponad 13 mln Bawarczyków - pojawiły się nawet głosy wewnątrz CSU, że powinna wziąć rozbrat z CDU i stać się samodzielną partią ogólnoniemiecką - a po trzecie, gabinet Merkel utrzymuje się w całości ostatkiem sił, bo wobec wzrostu popularności Alternatywy dla Niemiec unici i socis po prostu nie mają dla siebie alternatywy.
Przed niedzielnymi wyborami w Bawarii szefowa lewicy Andrea Nahles napina mięśnie, że może nawet dojść do wystąpienia SPD z koalicji. Socjaldemokratom nie podoba się zaostrzenie kursu przez CSU, zwłaszcza w kwestii polityki imigracyjnej, ponadto Nahles zarzuca kanclerz Merkel zbytnią ustępliwość wobec jej siostrzanej partii, że powinna pokazać kto tu rządzi i wytyczyć kierunki. Podobne zarzuty stawiają Merkel członkowie siostrzanej CSU, tyle, że w tym przypadku chodzi o ustępliwość pani kanclerz wobec SPD. Jednym zdaniem, błędne koło z Merkel w szpagacie.
„Jeśli spory pomiędzy CDU i CSU nadal będą rozciągać się na wszystko, to kiedyś wreszcie wygaśnie chęć do wykonywania dobrej, rzeczowej roboty, Merkel ma w ręku wiele środków, aby ustabilizować ten rząd”, grozi Nahles.
Co z tego wynika dla samej Bawarii i całych Niemiec?
CSU nie zdobyła się na odwagę i w imię wyższych racji, dla zapobieżenia kryzysu rządowego nie wycofała się z wielkiej koalicji, o czym przebąkiwano w bawarskich kątach. Tyle, że kryzys rządowy trwa, a równocześnie wyścig z czasem: choć przepisy imigracyjne zostały dzięki CSU mocno w Niemczech zaostrzone, to jednak nie doszło do uspokojenia sytuacji i zmiany społecznych nastrojów. Unia Chrześcijańsko-Społeczna utrzyma władzę w swym landzie, nawet jeśli się nią przejściowo podzieli, i czekać będzie na lepsze czasy, jak to już wcześniej z nią bywało. Na przetrwanie i lepsze czasy liczą też członkowie wielkiej koalicji w rządzie federalnym, ale - co prawda, to prawda - cierpliwość zarówno chadeków jak i socjaldemokratów, oraz ich zawiedzionych elektoratów może się wreszcie skończyć.
Już w przyszłym roku, począwszy od maja odbędą się wybory komunalne w Saksonii, Brandenburgii, Meklemburgii-Przedpomorzu, Nadrenii Palatynacie, w Saarze, Saksonii-Anhalt, Turyngii, a także w Bremie i Hamburgu, oraz wybory do parlamentów krajowych we wschodnich landach, w Saksonii, Brandenburgii i Turyngii. Dla przypomnienia, w ubiegłorocznych wyborach do Bundestagu na bojkotowaną przez pozostałe partie AfD głosowało w Saksonii aż 27 proc. obywateli, w Brandenburgii 20,2 proc., zaś w Turyngii 22,7 proc. mieszkańców.
Jeśli wkrótce nie dojdzie do poprawy notowań chadeków i socis, Niemcy czeka polityczne trzęsienie ziemi, z trudnymi do przewidzenia skutkami także dla całej Europy. Pozostaje pytanie: co mogą zrobić CDU/CSU i SPD, by odzyskać społeczne zaufanie? Odpowiedź jest banalnie prosta: zacząć „patrzeć ludowi na gębę”, skończyć z „das-ich-bin’izmem” (das ich bin - to jestem ja), i z próbami meblowania po swojemu cudzych domów w całej Europie. Zbyt proste, żeby było wykonalne? Z naszego punktu widzenia papierkiem lakmusowym na zmiany będą polsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe, planowane na 2 listopada w Warszawie. Z czym przyjedzie kanclerz Merkel i jej ministrowie? Się zobaczy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/416108-jesli-nie-poprawia-notowan-niemcy-czeka-trzesienie-ziemi?wersja=mobilna