Unia Europejska to narzędzie niemieckiego nacjonalizmu, przed którym paradoksalnie miała ona bronić kontynent

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA

Gdy w drugiej połowie XX wieku koncepcje jednoczenia Starego Kontynentu nabierały realnych kształtów, wydawało się że poprzez uwspólnotowienie przynajmniej niektórych polityk uda się pogrzebać mocarstwowe ambicje Niemiec. Uwiązanie Berlina zobowiązaniami wynikającymi z funkcjonowania we wspólnocie równych miało zmienić historię Europy, likwidując niebezpieczeństwo hegemonii największego nad mniejszymi. Po ponad pół wieku łatwo dostrzec, jak dalece błędne było to założenie. Nieuchronne zagrożenia wynikające z naszej obecności w Unii nigdy tak wyraźnie nie stawiały pod znakiem zapytania przyszłości Polski jako niepodległego bytu państwowego.

Nadchodząca kadencja Parlamentu Europejskiego prawdopodobnie będzie okresem przełomowym, kiedy to rozstrzygnie się finalny kształt Unii Europejskiej. Wielowymiarowa destabilizacja Wspólnoty, na którą składa się kryzys wiary w jej podstawy ideowe, bankructwo kluczowych projektów politycznych (m. in. strefy euro) oraz zapaść budżetowa państw południa, paradoksalnie stwarza dla zwolenników federalnej UE poważną szansę na realizację swoich planów. Zasada „więcej Europy” przywoływana jest na unijnych salonach jako recepta na problemy w istocie stwarzane przez nią samą.

Wbrew mrzonkom głoszonym przez naiwnych, federalizacja nie jest kierunkiem na denacjonalizację Wspólnoty, tylko na jej podporządkowanie interesom pojedynczego narodu. Potencjalne superpaństwo stałoby się tworem, w którym pozycja Niemiec byłaby bliźniacza do roli Rosji w ramach Związku Sowieckiego. Co za tym idzie, mielibyśmy do czynienia z opanowaniem przez Berlin większej części Europy. W tym miejscu warto odnotować, iż koncepcje niepokojąco zbliżone do lansowanych współcześnie scenariuszy federalizacyjnych były obecne w programach nazistowskich (m. in. w dokumencie „Podstawowe elementy planu dla Nowej Europy”). Joachim von Ribbentrop już w 1943 r. postulował, by powojenna Europa została zorganizowana w formie „konfederacji europejskiej” pod przywództwem Niemiec. Podporządkowane Berlinowi państwa (m. in. Włochy, Francja czy Węgry) miały posiadać wspólną walutę, politykę rolną i pracy oraz celną, przy zachowaniu pozorów odrębności.

Jak pokazał bieg procesu integracji, ogromna część z kompetencji przeniesionych ze szczebla narodowego na ponadpaństwowy w efekcie działa na rzecz najsilniejszych, ze stratą dla tych słabszych. Niemcy, wykorzystując swobody traktatowe, wyparły rodzime produkty wielu krajów członkowskich swoimi, czyniąc z tych państw gospodarki peryferyjne wobec własnej. Istotną rolę w tym procesie odgrywa waluta euro, okazując się faktycznym przedłużeniem marki i narzędziem do wspomagania niemieckiego eksportu. Doprowadziwszy do centralizacji władzy w Unii, Berlin poprzez dostosowane pod siebie mechanizmy prawne i nieformalne naciski stopniowo zyskuje kontrolę nad ustawodawstwem w skali całego kontynentu. Organy UE w znacznej mierze konstruowane są w taki sposób, by nie stanowić faktycznego zagrożenia dla niemieckich ambicji, czego najlepszym przykładem mogą być Wysoki Przedstawiciel ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa oraz Przewodniczący Rady Europejskiej.

Wbrew pozorom nie stanowią one realnego ośrodka decyzyjnego w Unii, mimo ich stałego pozornego wzmacniania przez Traktaty. Likwidacja samodzielnych polityk monetarnych państw śródziemnomorskich, a następnie podporządkowanie ich gospodarek korzystnym dla Niemiec operacjom Europejskiego Banku Centralnego, doprowadziły do kryzysu finansów publicznych na skalę europejską. W ten sposób Berlin, pozornie działając w „interesie unijnym” na rzecz jedności strefy euro, zyskał pretekst by domagać się jeszcze większej kontroli nad państwami, które „ratuje” poprzez pakiety pomocowe. Odmieniany przez wszystkie przypadki kryzys, ostatecznie stał się wymówką na rzecz dalszego pogłębiania integracji w stronę superpaństwa.

Efektem coraz dalej idących mechanizmów wzmacniających organy UE jest zatem hegemonia niemiecka, przed którą Unia paradoksalnie miała bronić kontynent. Uważna analiza dowodzi, iż silniej zjednoczona Europa jest w istocie Europą agresywnego niemieckiego nacjonalizmu, realizującego swoje cele poprzez ponadnarodowe instytucje pod płaszczykiem paneuropejskiej propagandy. Możliwości jakie zyskał Berlin wobec mniejszych państw UE coraz częściej stają się porównywalne do tych, które miałby w razie ich militarnego podboju. Warto zadać sobie pytania - dlaczego niemiecki parlament, pod pretekstem realizacji pakietów pomocowych, debatował nad irlandzkim budżetem?

Dlaczego Polska nie mogła subsydiować swojego strategicznego przemysłu stoczniowego, a Niemcy mogły? Z jakich przyczyn traktatowych zasad dotyczących państwowych dotacji nie stosuje się do dawnej NRD, zachowując ich stosowanie na terytorium innych państw postkomunistycznych? Skąd Trybunał Sprawiedliwości wyprowadził m. in. zasadę pierwszeństwa prawa unijnego nad krajowym, dla której nie ma oparcia w Traktatach? Dlaczego zintegrowana jak nigdy przedtem Unia Europejska pozostaje tak dalece bezradna wobec działań Moskwy na Ukrainie?

Sergiusz Muszyński

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.