Dzieci to mój sukces

Fot.sxc.hu
Fot.sxc.hu

O spełnieniu jakie daje duża rodzina, planach na przyszłość i pisaniu książki w 10 ciąży portalowi wSumie.pl mówi Justyna Walczak, autorka książki "Dom pełen kosmitów. Jak nie zwariować z dziewiątką dzieci w dziesiątej ciąży."

wSumie.pl: Czy marzyła Pani o tym żeby mieć dużą rodzinę?**

Justyna Walczak: Absolutnie nie. Mój pomysł na życie był inny. Chciałam zająć się praca naukową. Myślałam, że może gdzieś po doktoracie, bliżej czterdziestki zadecyduję się na jedno dziecko. Byłam nastawiona na spokojne życie - praca, dom, kawa, książka.

Jest Pani lekarzem.. Czy spotyka się Pani z pytaniami o przyczyny rezygnacji z wygodnego życia i kariery na rzecz wielodzietnej rodziny.

Zdarza się. Słyszę takie komentarze i pytania i ze strony dalszej rodziny i znajomych. Gdy mówię komuś, że jestem lekarzem i mamą takiej gromadki dzieci spotykam się najczęściej z niedowierzaniem. Różne, niezbyt miłe komentarze słyszą dzieci. Ich nauczyciele, koledzy i koleżanki w szkole wiedzą ile mają rodzeństwa, ale czasem gdy trzeba podać zawód rodziców i mówią, że jestem lekarzem, zawsze jest to zaskoczeniem. Kiedyś jedno z dzieci wróciło do domu z płaczem. Pani w szkole nie chciała uwierzyć dziecku gdy podało mój zawód.

Duża rodzina to też podejrzenia o jakąś patologię w domu.

Niestety, w naszym kraju jest takie spojrzenie - duża rodzina to na pewno patologia. Rodzice są pewnie niewykształceni, więc nie wiedzą jak się zabezpieczyć przed ciążą. Kolejne ciąże to pewnie wpadka. Kto normalny świadomie zdecyduje się na tyle dzieci? Ale w momencie gdy się okazuje, że jesteśmy ludźmi wykształconymi, a duża rodzina to nasza świadoma decyzja i nie ma u nas żadnych patologii, mąż ma pracę - to odbieramy krytykom argumenty. Oczywiście, niektórzy bardzo nam się przyglądają, ale nie mają już odwagi nas krytykować. Niestety dzieci spotykają się z rożnymi niemiłymi komentarzami. Niektórzy też pytają nas o to czy prowadzimy rodzinny dom dziecka.

Jakiego wsparcia od państwa według Pani najbardziej potrzebują rodziny?

Rodzina wielodzietna jest kruchym elementem społeczeństwa. W momencie gdy jedyny żywiciel rodziny traci pracę, zaczyna się dramat. Wtedy to nie jest kwestia tego, że da się przeżyć dzień za 5 złotych, o jednym bochenku chleba. Ale tu chodzi na przykład o 6 bochenków chleba, kilka butelek mleka, kilka biletów. Wszystko idzie w duże liczby. Myślę, że najbardziej brakuje wsparcia dla rodzin w momencie gdy przeżywa ona trudności. Uważam też, że pracodawcy nie doceniają skarbu jaki mają. Ojciec rodziny wielodzietnej to świetny, odpowiedzialny pracownik, on w pracy nie będzie zajmował się bzdurami, zawsze będzie uczciwie pracował, żeby zarobić na rodzinę. Jemu zależy na pracy. Teraz bardzo broni się rożnych mniejszości – seksualnych, narodowych, ale kimś, kogo naprawdę trzeba bronić to oprócz ludzi starszych, traktowanych jako obciążenie dla budżetu, są rodziny wielodzietne. Nie jesteśmy nastawieni na to, żeby coś od kogoś brać, uprawiać żebractwo i żyć na czyjś koszt, duża rodzina to nasza decyzja i nasze szczęście. Ale brak pracy, choroba, to momenty gdy duża rodzina po prostu potrzebuje wsparcia.

A Pani jak teraz o sobie myśli? Jak o lekarzu, czy już tylko jako o mamie?

Najczęściej myślę, że jestem kurą domową. Chociaż mój maż zawsze się śmieje, że jestem house managerem. Wciąż we mnie tkwi pragnienie, żeby jeszcze kiedyś popracować zawodowo. Medycyna bardzo mnie kręci. Ale to są moje chyba jednak dalekie plany. Kiedyś myślałam, że jak dzieci będą starsze, nie będę musiała się nimi aż tak zajmować. Znikną pieluchy, karmienie, wieczne tłumaczenie wszystkiego i prowadzanie za rączkę. Wydawało mi się, że starsze dzieci będę mniej potrzebowały mojej obecności. Ale tak nie jest. Dzieci zawsze potrzebują czasu rodziców. Poza tym jak już myślę, że czas do pracy, to pojawia się kolejny dzidziuś.

Dla kogo napisała Pani książkę?

Pisanie było dla mnie przede wszystkim frajdą. Myślałam o dzieciach i sądziłam, że poza nimi nikt tego nie przeczyta. Gdy pojawiła się możliwość publikacji pomyślałam o matkach, które mają nie dziesiątkę, ale trójkę, czwórkę dzieci. Wydawało mi się, że czytając pośmieją się, że jednak nie mają tak najgorzej.

Czytając o Pani rodzinie, wydaje się, że Pani ma z dzieciakami łatwo i przyjemnie.

Chciałam pokazać, że nie jestem kobietą udręczona i nieszczęśliwą. Przez większość czasu jestem kobietą bardzo zadowoloną. Oczywiście są chwile gdy mam „muchy w nosie” i myślę o tym w co się wpakowałam, ale przede wszystkim jestem spełniona i zadowolona. Chciałam dać mamom znać, żeby się nie bały mieć więcej dzieci.

Czy pomyślała Pani o tym, że ta książka pisana w dziesiątej ciąży będzie dla innych kobiet inspiracją? Pokazuje Pani że mieć dużo dzieci i jednocześnie robić coś o czym inni tylko marzą?

Tak właśnie uważam, naprawdę można wszystko. I myślę, że wrócę jeszcze kiedyś do pracy i zobaczę miny wszystkich lekarzy, którzy dowiedzą się, że jestem mamą dziesiątki dzieci i udało mi się wrócić do pracy. Bycie mamą, opieka nad dziećmi, nie ogranicza kobiety, to nie jest zesłanie.

Rozmawiała Agnieszka Ponikiewska

DomPelenKosmitow500px_BezGrzbietu_JPG - Kopia

Przeczytaj też:Napisać książkę w 10 ciąży?

Justyna Walczak, DOM PEŁEN KOSMITÓW, Jak nie zwariować z dziewiątką dzieci w dziesiątej ciąży. Warszawa 2013, Wydawca: The Facto Sp. z o.o.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.