We wtorek 2 czerwca br. przez dłuższą chwilę siedziałem na balkonie w słońcu. Chwila się skończyła, gdy słońce schowało się za krawędź dachu.
Słońce wprost na twarzy przypomniało mi myśl, doznanie sprzed lat – może byłem wtedy nastolatkiem. Na pomarańczy przyniesionej ze sklepu przez matkę dostrzegłem naklejkę z napisem „Jaffa”. Skojarzyłem, że pomarańcza dojrzewała w tymże samym słońcu, które prawie 2 tys. lat wcześniej świeciło wprost na Chrystusa. I że jeśli zjem pomarańczę stamtąd, to może będzie to coś znaczyło. Nic więcej wtedy nie pomyślałem ani nie odczułem. To akurat dobrze pamiętam.
Ana balkonie dalej pomyślałem, że Jezus…, Jezus, jeśli istnieje, to jest tajemnicą. I że inaczej nie może istnieć.
Jasne, że nie jest wyłącznie tajemnicą. Przecież w Ewangeliach jest przedstawiony w pewnych konkretnych ludzkich zdarzeniach i cechach. Ale poza tym, co jest tam jasne i proste – to jeśli w ogóle Jezus może istnieć – to przede wszystkim jest tajemnicą.
Nie można Jezusa uprzytomnić sobie, pojąć – nie wiem, czy słowo „zrozumieć” w ogóle jest tu na miejscu – bez oparcia się na wierze.
Rozum, z jego sprawdzalnymi, naukowymi lub naukopodobnymi procedurami nie jest w stanie uporządkować opowieści o Jezusie. Tajemnica jest nieodłączną cechą Jezusa. Znaczy to, że wiara musi być podstawą stosunku do Jezusa. Że – w pewien, trudny do bliższego naszkicowania sposób – to, co „wiemy” o Jezusie, wymaga wiary. Że wynika to z samej natury Jezusa. Zarazem jako socjolog agnostyk zastanawiam się, czy choćby okruch wiary, wypływający z zakorzenienia we wspólnej tradycji, nie jest niezbędny do tego, żeby pojąć fenomen polegający na tym, że inni wierzą w Jezusa?
Znaczy to, że dla niewierzących, zwłaszcza dla nieustępliwych krytyków religii, tajemnicą jest nie tylko Jezus, ale jest też nią wiara tych, dla których Jezus jest nieusuwalną częścią ich życia
A gdy już po skryciu się słońca za krawędź dachu dalej myślałem, dokąd prowadzi wspomnienie pomarańczy z naklejką „Jaffa”, przypomniały mi się słowa żony Katarzyny, że nasza dobrozmianowa władza już dawno upadłaby, gdyby nie te tysiące, a może i miliony Polaków, którzy modlą się za Andrzeja Dudę i za ekipę rządzącą dziś Polską.
Że w obliczu potężnej krytyki rządzących Polską, krytyki zasłużonej i niezasłużonej, że w obliczu wielu rzeczywistych błędów, zaniedbań, afer (tych wydumanych i jak najbardziej faktycznych), nieporozumień, ataków dezinformacyjnych, głupich decyzji kadrowych, niemądrych odzywek, niepotrzebnej agresji także naszej strony, to wszystko, co dobra zmiana stara się budować, już dawno by się zawaliło. A wraz z dobrą zmianą ważna część polskości.
W obliczu tak wielu rozczarowań, całego zgiełku, rzeczywistych i czysto medialnych dramatów ludzka cierpliwość by się wyczerpała. Że ludziom by już odbiło.
To, że w sumie jednak tak niewielu odbija, zawdzięczamy wiejskim kapliczkom przydrożnym, ale i tym miejskim, np. na podwórkach warszawskich kamienic. Zawdzięczamy posłudze także tych księży, którzy uginają się pod ciężarem zwątpienia i w siebie, i również w swoich biskupów.
Jeśli Jezus istnieje, to nie wiadomo, czy odpowiada na modlitwy o roztropność rządzących, o ich uczciwość, dalekowzroczność. Może nie reagować, uznając, że ludzkie sprawy mamy załatwiać sami między sobą.
Ale nawet jeśli Boga by nie było (lub – z sobie tylko wiadomych powodów – odwróciłby się od nas), to i tak szczere modlitwy zawsze są wysłuchiwane. Nawet te, które wypowiadane są w samotnym skupieniu, bez obecności i wiedzy czyjejkolwiek poza modlącym się.
Każda modlitwa ma zawsze słuchacza, którym jest sama modląca się osoba. Modlitwa, nawet w świecie bez transcendentnego Boga, zawsze jest rozmową. Rozmową, która może przynosić błogosławioną cierpliwość, spokój, dystans, odróżnienie tego, co pośpieszne i marne od tego, co trwałe i ważkie.
Modlącym się za rządzących Polską – dziękuję.
Felieton ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 24/2020
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/504649-na-balkonie-w-sloncu