Profesor Macurek starannie unikał obecności na wszelkich szkoleniach organizowanych przez władze jego Wydziału. A było ich bez liku. Najważniejsze dotyczyły sposobu tzw. ewaluacji badań naukowych. Za tym groźnie brzmiącym słowem (którego znaczenia jeszcze kilka lat temu nikt by nie rozpoznawał) kryła się po prostu ocena badań. Użycie jednak starego poczciwego określenia polskiego w tym kontekście było bardzo niewskazane. Odbierało całemu procesowi elegancki sznyt światowo-unijno-akademicki i sprowadzało go na grunt mazowieckich równin i pomorskich pagórków. Po prostu hamowało powiew wielkiego świata.
Profesor Macurek nie chodził na szkolenia, gdyż uważał, że nie mogą one przynieść żadnych rezultatów. Mechanizmy ewaluacyjne interpretował bowiem w duchu gnostycyzmu. Wychodził z założenia, że przepisy wydane przez Ministerstwo (objętości pokaźnej broszury, najeżonej wzorami, logarytmami i algorytmami) to wiedza tajemna, w swojej istocie rozumem nie rozpoznawalna. Można ją posiąść tylko w ramach oświecenia. Wykładowcy na szkoleniach, najczęściej sympatyczni adiunkci, zapewne doznali w jakimś momencie owego oświecenia. Profesor Macurek nie dostrzegał jednak szans na to, że ten wielki zaszczyt spłynie także na jego skromną osobę. Od czasu do czasu dostawał więc z dziekanatu wyraźne ostrzeżenia, np. że jego wydana ostatnio książka przekracza wyznaczone sloty i w świetle przepisów ministerialnych nie istnieje – zarówno w świecie uważanym za realny jak i poza platońskim światem cieni. Dziwiło to profesora, ale równocześnie pobudzało jego zmysł filozoficzny. A może istnieje jeszcze kategoria świata ministerialnego – wyłamująca się spoza praw fizyki, a nawet logiki?
W końcu jednak zdecydowana interwencja dziekana zmusiła profesora Macurka do udziału w szkoleniu na temat wniosków na granty badawcze. Pani doktor snuła najpierw długie rozważania o normach prawnych, które stopniem złożoności jak żywo przypominały przepisy dotyczące ewaluacji. Potem jednak zaczęły się rzeczy autentycznie ciekawe. Były to praktyczne uwagi dotyczące składanych wniosków. Najciekawsze wywody dotyczyły formułowania tytułów prac proponowanych w owych wnioskach. Pani adiunkt zwracała uwagę, że tytuły nie mogą być proste, trywialne, oczywiste. Powinny one być raczej sformułowane metajęzykiem naukowym, z użyciem słów i określeń nieznanych zwykłym śmiertelnikom. Popłynęły przykłady:
Historia
Tytuł proponowany: Życie codzienne w Sochaczewie w XV-XVIII wieku.
Tytuł poprawny: Społeczno-ekonomiczne i biologiczne aspekty bytowania lokalnej zbiorowości ludzkiej Sochaczewa w XV-XVIII wieku.
Politologia
Tytuł proponowany: Partie polityczne w Polsce latach 1989-2020.
Tytuł poprawny: Wieloaspektowy przegląd organizacji społecznych, spełniających kryteria partii politycznych, wykazujących aktywność formalno-prawną w Polsce w ramach czasowych 1989-1920.
lub: Implikacje dywersyfikacji polityczno-organizacyjnej w Polsce w latach 1989-2020.
Konserwacja zabytków
Tytuł proponowany: Zastosowanie żywicy epoksydowej do wzmacniania rzeźb i detali architektonicznych z piaskowca oraz poprawy ich wartości estetycznych.
Tytuł poprawny: Implementacja żywicy epoksydowej w celu induracji cech wytrzymałościowych materii zabytkowej obiektów wykonanych z piaskowca w aspekcie aprecjacji ich walorów estetycznych.
I to właśnie po przytoczeniu powyższych przykładów profesor Macurek zrozumiał, że zgodnie z nową reformą nie tylko ewaluacja, ale cała nauka powinna być przesiąknięta duchem gnozy. Metajęzyk ma za zadanie odcięcie wtajemniczonych od rzeszy profanów, którzy władają tylko językiem potocznym, nie oddającym subtelności i zawiłości procesów badawczych. Metoda ta wprowadzi nas także na salony nauki światowej, gdzie podobne igraszki z zakresu lingwistyki czynione są już od dawna.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/499186-profesor-macurek-i-gnoza-akademicko-ministerialna?wersja=mobilna