„Proces” Franza Kafki jest bezapelacyjnie najważniejszą lekturą szkolną. Zwłaszcza w III RP. Dlaczego? Bo literacki surrealizm nad Wisłą może być uznawany za dokument. Trafnym (bo ciężko użyć słowa „dobry”) przykładem jest sprawa Mirosława Ciełuszeckiego, przedsiębiorcy z Podlasia, który przez 18 lat toczył batalię sądową oskarżony o to, że… okradł samego siebie.
Biznesmen, który wrócił do Polski po paśmie sukcesów w USA, liczył na powtórzenie dobrej passy w rodzinnych stronach. I wszystko szło dobrze do momentu, gdy w momencie rozkręcania interesu życia - stacji przeładunkowej na strategicznym szlaku handlowym na Wschodzie - starł się z machiną sądowo-prokuratorską. Został potraktowany jak pospolity bandyta. Wjazd, zatrzymanie, wyprowadzenie, dołek. Tego się nie zapomina. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Ciełuszecki został oskarżony o okradania kierowanej przez siebie spółki. Problem w tym, że sam posiadał w niej… większościowe udziały. Ale któż by to sprawdzał? Zgrzyt pojawia się dopiero wówczas, gdy ta sama osoba powinna stawiać się na przemian w roli oskarżonego i pokrzywdzonego.
Sprawie od początku towarzyszył zaskakująco dziwny splot niefortunnych wydarzeń. Powołano dwóch biegłych, którzy de facto nie powinni figurować na liście, zabezpieczony komputer i serwer (sprzęt wielkości szafy) rozpłynęły się w powietrzu, a sąd wyrażał życzenie, by nie wspominać o roli, jaką odgrywał jeden z prokuratorów (w imię czego?). Równolegle na współoskarżonego Marka Karpia, współtwórcę Ośrodka Studiów Wschodnich, który doradzał firmie Ciełuszeckiego, wywierano presję oczekując jego rezygnacji z funkcji w renomowanym think tanku. Pierwszy szef OSW zginął w wypadku samochodowym, a okoliczności tego wydarzenia do dziś budzą poważne wątpliwości. Kierowca białoruskiej ciężarówki, która doprowadziła do śmiertelnej kolizji przepadł jak kamień w wodę.
Na skutek rażących błędów i zaniedbań państwa batalia sądowa trwała 18 lat. I po tych 18 latach Ciełuszecki, który uzyskał poparcie organizacji pozarządowych i polityków od lewa do prawa, liczy się z widmem odsiadki.
Biznesmen nie składa broni, choć batalia z Temidą zabrała mu prawie dwie dekady życia.
Mam swoje lata. Wiem, jakie są zagrożenia wynikające z tego, co się dzieje, ale w końcu o coś walczymy. Są jeszcze nasze dzieci i następne pokolenia, także musimy dotrwać, wyjaśnić te sprawy, bo zostawimy tę hańbę dla przyszłych pokoleń
— podkreśla.
Na pytanie, czy wierzy jeszcze w sprawiedliwość, odpowiada z rozbrajającą szczerością:
Absolutnie tak.
Anglosasi mówią, że „opóźniona sprawiedliwość to żadna sprawiedliwość”. Nawet jeśli nie podważamy werdyktu sądu w sprawie Ciełuszeckiego, to już sama przewlekłość postępowania budzi naturalny sprzeciw. A co z osobami odpowiedzialnymi za ten stan rzeczy? W końcu ktoś powoływał niewłaściwych biegłych, ktoś ponosi odpowiedzialność za zabezpieczony sprzęt. Tu niestety winnych nie ma i już nie będzie.
Państwowy Lewiatan wchłania kolejną ofiarę, a my tylko się przyglądamy. Po raz kolejny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/484685-bilet-do-wiezienia-po-18-latach-walki-a-co-z-bledami-sadu