Tupolew i MH17 – podobieństwa i różnice. "Kontrast z katastrofą tupolewa jest tu uderzający"

Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Czy można porównywać katastrofę malezyjskiego lotu nr MH17 z tragedią polskiego tupolewa z 10 kwietnia pod Smoleńskiem? Wkrótce po tym, jak malezyjski boeing spadł na granicy Ukrainy i Rosji, pojawiły się apele, aby nie wspominać przy tej okazji o Smoleńsku, nie tworzyć żadnych analogii i nie doszukiwać się podobieństw. To zaklinanie rzeczywistości, uprawiane albo przez tych, dla których jakiekolwiek wspomnienie o katastrofie polskiego tupolewa jest zwyczajnie niewygodne, albo przez tych, dla których oznaczać by to musiało zawalenie się matriksa, w którym żyją wygodnie od lat.

Podobieństwa obu sytuacji oczywiście są, a w ich kontekście jeszcze bardziej znaczące są różnice. Oczywiście podobieństwa nie dotyczą samego upadku samolotu, ale zachowania Rosjan po katastrofie i niektórych jej okoliczności.

Podobieństwa

1. Ofensywa propagandowa. Niemal natychmiast w rosyjskich stacjach telewizyjnych zaczęły się pojawiać wersje przyczyn upadku MH17 zgodne z rosyjską linią propagando-wą, dokładnie tak jak było w przypadku polskiego tupolewa (cztery podejścia do lądowania i inne absurdy). Była więc mowa nie tylko o tym, że samolot strącili Ukraińcy, ale też, że polo-wali w istocie na statek powietrzny, którym miał lecieć Władimir Putin. Ta propagandowa ofensywa będzie zapewne trwać nadal – widać determinację Moskwy, żeby winę natychmiast zrzucić na rząd ukraiński. Chyba że z powodów, o których niżej, Moskwa zmuszona będzie zacząć realizować wariant kozła ofiarnego.

Przy czym bardzo mocne poszlaki, opinie zdecydowanej większości ekspertów oraz logi-ka wskazują na Rosjan, zwanych czasem „ukraińskimi separatystami”. Bez rozstrzygania, czy było to działanie celowe czy przypadkowe. Na podstawie dostępnej do tej pory wiedzy jestem skłonny skłaniać się do tej drugiej wersji.

2. Limitowany dostęp do wraku. Miejsce, gdzie spadł samolot, jest pod kontrolą rosyjską. Tymczasem dla stwierdzenia, jaką i czyją rakietą czy samolot został zestrzelony (moment wystrzelenia rakiety odnotowały amerykańskie satelity) potrzebny jest dostęp do wraku i drobiazgowe zbadanie szczątków (czego nie było w przypadku tupolewa). Gdy piszę te słowa, oficjalna wersja brzmi, że rosyjscy bojownicy dopuszczą na miejsce katastrofy za-granicznych ekspertów. To jednak bardzo ogólnikowa i dalece niewystarczająca deklaracja, bo nie chodzi o „dopuszczenie ekspertów” (polskich ekspertów także Rosjanie dopuszczali na miejsce katastrofy pod Smoleńskiem), ale o możliwość zebrania wszystkich szczątków w bezpiecznym miejscu, dokładnego ich zbadania, oraz przejęcia rejestratorów lotu. O losie tych ostatnich niewiele wiemy.

Wiadomo już jednak, że rosyjscy terroryści przekazywali pojawiającym się na miejscu dziennikarzom m.in. bagaże pasażerów lotu (taki wypadek został udokumentowany na Twitterze), panuje tam więc chaos przypominający ten z miejsca katastrofy tupolewa. Na pojawiających się zdjęciach widać, że miejsce katastrofy nie zostało w żaden sposób zabezpieczone, a w bałaganie najłatwiej zacierać ślady.

Idę o zakład, że Rosjanie panujący nad tamtym obszarem przekażą międzynarodowym ekspertom tylko tyle, żeby nie było możliwości potwierdzenia ich winy. I zrobią to zapewne pod wpływem ścisłych instrukcji FSB, która z całą pewnością już intensywnie działa. Jeśli z tego punktu widzenia czarne skrzynki okażą się niegroźne – mogą trafić w ręce zagranicznych ekspertów.

3. MAK. Na razie sytuacja prawna jest niejasna. Kilku przywódców państw wspomina o konieczności międzynarodowego śledztwa, podczas gdy niektórzy eksperci zaczynają wskazywać, iż ze względów prawnych organem uprawnionym do jego przeprowadzenia jest niesławny MAK pod kierownictwem Tatiany Anodiny, ponieważ jego „międzypaństwowość” obejmuje także Ukrainę. Jak to często bywa w takich sytuacjach, prawo jest w gruncie rzeczy płynne i można je naginać w zależności od potrzeb politycznych. Idę jednak o kolejny zakład, że sprawa przejęcia śledztwa przez MAK wkrótce zacznie być stawiana przez Moskwę bardzo stanowczo.

4. Ogromne prawdopodobieństwo rosyjskiej winy lub współudziału. W wersji katastrofy pod Smoleńskiem, jaką przedstawili Rosjanie i która poszła w świat, winę za rozbicie się tupolewa ponosili jedynie polscy piloci. Niezależnie od tego, co sądzimy o szczegółowych przyczynach katastrofy (ja w tej kwestii pozostaję smoleńskim agnostykiem), nie ma najmniejszych wątpliwości, że swoją rolę odegrali w niej również rosyjscy kontrolerzy, których działania były co najmniej dziwaczne. Na ten wątek zwracał uwagę nawet polski rządowy raport, przygotowany przez komisję Millera.

W przypadku MH17 w kwestii przyczyny – trafienie jakiegoś rodzaju pociskiem – raczej nie ma już sporu, choć przecież gdyby część polskich znawców miała zastosować tę samą metodę co w przypadku tupolewa, powinna teraz mówić, że nic nie jest pewne, a Rosjanie na pewno będą chcieli wyjaśnić katastrofę. Nie ma natomiast stuprocentowej pewności czy po-cisk wystrzelili rosyjscy terroryści, choć obszar niepewności w tej kwestii wynosi dziś może jakieś 10 procent.

To stawia Rosjan w podobnej sytuacji co po upadku tupolewa. Podobnej, ale zarazem bardzo odmiennej.

Różnice

1. Pasażerowie. Katastrofa tupolewa była dla świata w gruncie rzeczy wewnętrzną sprawą posowieckiej strefy wpływów. Tylko ludzie skrajnie naiwni albo o złej woli mogli sądzić, że to zdarzenie nie było przez kluczowe stolice postrzegane jako element układanki geostrategicznej w kłopotliwej dla wielu dawnej strefie wpływów ZSRS. Kto umiał obserwować, ten widział, że wobec śmierci 96 Polaków na pokładzie polskiego samolotu rządowego światowe VIP-y zgłosiły swoiste wotum separatum: „A niech tam sobie Polacy z Ruskimi sami sprawę rozstrzygają, my mamy swoje interesy”. I trudno się dziwić. To polityka.

Wewnątrzpolski spór był nieczytelny dla międzynarodowej opinii publicznej, a próby jej zainteresowania sytuacją niespecjalnie się udały, głównie dlatego, że polski rząd w gruncie rzeczy podżyrował moskiewską wersję, wykazując się momentami skrajną nieudolnością, a momentami ewidentnie złą wolą (m.in. stwierdzenia Sikorskiego, wygłaszane publicznie zaledwie kilkadziesiąt minut po katastrofie, że „winni są piloci”).

W wypadku MH17 zginęli obywatele wielu państw i w grę wchodzi tu czynnik, z którym od XIX w. politycy muszą się liczyć: opinia publiczna. Zdarzenie ma zaś miejsce po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To wymusza całkiem inne podejście.

2. Polityczna wola działania. Na razie nie wiemy jeszcze, na co zdobędą się przy-wódcy Stanów Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Na poziomie retoryki nie ma wątpliwości, ale na tym poziomie mieliśmy też stanowcze potępienia rosyjskiej agresji na Ukrainę przy jednoczesnym skrajnym kunktatorstwie w działaniach. Za wcześnie, żeby prognozować możliwe scenariusze, ale z całą pewnością zestrzelenie MH17 stawia w trudnej sytuacji zwłaszcza tych liderów, którzy mają z Rosją swoje interesy. Tu może się pogłębić linia podziału pomiędzy Berlinem (silne związki z Rosją, brak Niemców na pokładzie) a Waszyngtonem (wsparcie mocniejszych sankcji, słabsze związki z Rosją, co najmniej jeden Amerykanin wśród pasażerów), już wcześniej wytyczona przez sprawę podsłuchów. W Wielkiej Brytanii, która miała na pokładzie lotu MH17 sześciu swoich obywateli, postępowanie najsilniejszych europejskich aktorów po katastrofie może wzmóc antyunijny sentyment. Cameron ze względów wewnętrznych jest zmuszony stawiać sprawę ostro.

Tak czy owak, kontrast z katastrofą tupolewa jest tu uderzający. Ale nie miejmy złudzeń: jego przyczyną nie są okoliczności katastrofy, ale wyłącznie lista pasażerów.

3. Sytuacja Rosji. Moskwa jest pod znacznie większym ciśnieniem niż po 10 kwietnia. Wtedy ciśnienia nie było właściwie w ogóle. Wciąż możliwy jest więc jakiś wariant kozła ofiarnego w wykonaniu Kremla, który byłby do przełknięcia dla Waszyngtonu czy Londynu, choć początkowy ton rosyjskiej propagandy wskazywałby raczej na pójście w zaparte. Możliwy jest i inny scenariusz: Putin wykorzysta sytuację, aby usprawiedliwić bardziej ofensywne ruchy rosyjskich sił na Ukrainie.

4. Polscy pożyteczni idioci. Jacek Żakowski doszedł nagle do wniosku, że Rosjanie „będą ściemniać”. Niebywałe! Cztery lata temu nie ściemniali, a teraz będą?! Jakże to?! Nagłe olśnienie Żakowskiego pozostanie symbolem niewytłumaczalnego nawrócenia grupy komentatorów i polityków, którzy po 10 kwietnia wierzyli bez reszty w dobrą wolę Rosji i w rosyjską wersję, a teraz niespodziewanie odkrywają, że w takiej sprawie Kreml może kręcić i mataczyć. Choć przecież teoretycznie rzecz biorąc tym razem powodów ma mniej – łatwiej obarczyć winą „ukraińskich rebeliantów” formalnie, zdaniem Kremla, niezwiązanych z Moskwą niż własnych funkcjonariuszy, noszących mundury rosyjskiej armii.

Z tych wszystkich powodów o katastrofie smoleńskiej trzeba właśnie teraz przypominać, choć trzeba to czynić w sposób rozsądny. Jeśli nie teraz, to kiedy?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.