Debata, podobna do tej która rozgorzała po decyzji prezydenta Donalda Trumpa o wycofaniu części kontyngentu wojskowego Stanów Zjednoczonych z Niemiec, i mająca również finansowe podłoże, trwa już od pewnego czasu w Azji. Kontrowersje i emocje są nie mniej silne. Warto abyśmy śledzili jej przebieg oraz efekty, bo niewykluczone, że ewolucja relacji sojuszniczych Stanów Zjednoczonych w Europie przebiegała będzie w podobny sposób, a w związku z tym możemy dowiedzieć się co i nas może czekać.
Sue Mi Terry, przez lata pracująca jako jeden z głównych analityków CIA ds. Korei, a potem w podobnej funkcji zatrudniona w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego za czasów administracji Busha jr. oraz Obamy, formułuje na łamach Foreign Affairs tezę, że kolejnej kadencji Trumpa dobre relacje Korei Płd. i Stanów Zjednoczonych mogą nie przetrwać. Powodem narastających napięć, podobnie jak w przypadku relacji Waszyngtonu oraz Niemiec są również kwestie finansowe. Tylko, że w tym wypadku nie chodzi o wydatki Seulu na obronę w relacji do PKB, bo Korea Pd. przeznacza na ten cel 2,2 % co w przeliczeniu na pieniądze oznacza roczne wydatki wynoszące 44 mld dolarów, ale wprost o koszty utrzymania amerykańskiego kontyngentu wojskowego na południu Półwyspu Koreańskiego. Dodatkowo Seul pokrywa 90 % kosztów budowy, szacowanych na 10 mld dolarów, nowej bazy dla amerykańskich sił zbrojnych Camp Humphreys a ponadto Korea Płd. wydaje niemało na zakupy amerykańskiego uzbrojenia. Zamówiła np. 4 bezzałogowe samoloty rozpoznawcze najnowszej generacji Global Hawks oraz 65 F-35. Mimo to, w 2018 roku administracja Donalda Trumpa zażądała aby Korea Płd. w większym stopniu pokrywała koszty przebywania amerykańskich wojsk na jej terenie. Osiągnięto porozumienie, że zamiast 800 mln dolarów, Seul płacił będzie rocznie 1 mld dolarów, ale rok później Waszyngton zażądał 5 mld dolarów, co było dla władz Korei zdecydowanie zbyt wiele, choć w trakcie prowadzonych rokowań godziły się podnieść roczne wpłaty do poziomu 1,3 mld dolarów. Jednak porozumienia nie osiągnięto i obecnie sytuacja wygląda tak, że cywilni pracownicy koreańscy zatrudnieni w amerykańskich bazach wojskowych opłacani są zaliczkowo przez rząd w Seulu, co już kosztowało 200 mln dolarów, bo poprzednie porozumienie straciło swą moc wraz z ostatnim dniem grudnia 2019 roku, a nowego brak.
Rozdrażnienie Koreańczyków stanem nieporozumień ze Stanami Zjednoczonymi wzbudza nie tylko całkowicie nieskuteczna polityka Donalda Trumpa wobec Korei Płn., ale również pamięć o kosztach, które kraj wcześniej poniósł w związku ze zobowiązaniami sojuszniczymi. Chodzi m.in. o zainstalowanie amerykańskich systemów THAAD, w lipcu 2017 roku, które nie dość, że są niesłychanie drogie (1 mld dolarów), to jeszcze doprowadziły do chińskich sankcji przeciw koreańskim firmom. Pekin uznał bowiem, że instalacja tych systemów nie jest związana z zagrożeniem z Północy, ale jest krokiem, zważywszy na ich zasięg, bezpośrednio wymierzonym w Chiny i wdrożył szereg posunięć przeciw koreańskim firmom, co jak się oblicza kosztowało tamtejszą gospodarkę 25 mld dolarów. A trzeba pamiętać, że Korea Pd. jest drugim na świecie, po Niemczech państwem z grupy najsilniejszych państw należących do G-20, którego gospodarka w tak wielkim stopniu uzależniona jest od eksportu. 45 % tamtejszego PKB generowane jest przez sektor eksportowy, a eksport do Chin, głownie podzespołów i komponentów, wyniósł w 2019 roku 136,2 mld dolarów.
Sue Mi Terry, przypomina też, że przez lata, jeśli nie dziesięciolecia Korea Pd. była „najwierniejszym” sojusznikiem Stanów Zjednoczonych wysyłając np. 200 tys. swoich żołnierzy na wojnę w Wietnamie oraz największy zagraniczny kontyngent wojskowy w czasie konfliktu w Iraku. Obecnie, w jej opinii, stan wzajemnych relacji jest tak zły, że niemała część społeczeństwa koreańskiego zastanawia się „czy było warto”. PEW Research, badanie stosunku świtowej opinii publicznej do Stanów Zjednoczonych, przeprowadzone w grudniu ubiegłego roku pokazało, że tylko 46 % południowokoreańskiego społeczeństwa ma zaufanie do polityki Donalda Trumpa, a dziesięciokrotnie mniej, bo 4 % w innym badaniu, opowiedziało się za przyjęciem amerykańskich żądań finansowych.
Podobna, w gruncie rzeczy sytuacja ma miejsce, jeśli weźmiemy pod uwagę Japonię. Tam jeszcze mniejszy odsetek ankietowanych, bo 36 % żywi zaufanie do Donalda Trumpa, a podjęta przez rząd Shinzō Abe przed dwoma tygodniami decyzja o ostatecznym wycofaniu się z zakupu amerykańskiego systemu antyrakietowego Aegis Ashore wskazuje, że mamy do czynienia z istotną zmianą w zakresie japońskiej polityki obronnej. Jej podłożem są również kwestie finansowe, a przede wszystkim dążenie rządu w Tokio aby zaplanowane zwiększenie, w związku z zaostrzającą się sytuacją międzynarodową, budżetu wojskowego lepiej wykorzystać. Amerykańskie systemy przeciwrakietowe są bowiem trzykrotnie droższe niźli klasyczne rakiety średniego zasięgu. Jak informuje dziennik The Japan Times, w czasie posiedzenia rządu na którym decydowano o wycofania się z uzgodnionego wcześniej kontraktu minister obrony Taro Kono miał zaproponować, aby Japonia w miejsce systemów antyrakietowych weszła w posiadanie rakiet średniego zasięgu, które pozwolą jej, w razie konfliktu, zniszczyć lądowe bazy przeciwnika z których mogą zostać wystrzelone rakiety w nią wymierzone. I znów, podobnie jak w przypadku Korei Pd. nie chodzi w tym wypadku o to, że Tokio nie chce finansować amerykańskich sił zbrojnych przebywających na jej terytorium. Jest akurat zupełnie odwrotnie. Obecnie Japonia wydaje rocznie ok. 50 mld dolarów na zbrojenia, i od ośmiu lat jej budżet wojskowy stale rośnie. Tokio pokrywa koszty budowy nowej amerykańskiej bazy na Okinawie, a dodatkowo w ostatnim podjęto decyzję, że dodatkowo wyda 3 mld dolarów na pokrycie kosztów związanych z realokacją 4 tys. amerykańskich żołnierzy z bazy Guam. Jeśli idzie o zapowiedziane zakupy amerykańskiego uzbrojenia to obejmują one m.in. 147 myśliwców F-35, trzy bezpilotowe samoloty Global Hawk, samolot wczesnego ostrzegania E-2 Hawkeye i 5 samolotów pionowego startu V-22.
Nie trzeba też pisać, że ani Japonia, ani Korea Pd., nie zaczęły realizować, mimo, że oferty były wielokrotnie składane i wyglądały bardzo nęcąco, żadnego wspólnego projektu na rozpoczęcie wspólnej eksploatacji czy budowy instalacji umożliwiających dostawy rosyjskich węglowodorów.
Oczekiwania Stanów Zjednoczonych wobec europejskich państw NATO, w porównaniu z obecnymi zasadami współpracy wojskowej Stanów Zjednoczonych z państwami znajdującymi się w basenie Oceanu Spokojnego wyglądają na więcej niż umiarkowane. Tym bardziej niechęć Europejczyków do wydatkowania więcej na swoje bezpieczeństwo jest trudna do zrozumienia w Waszyngtonie, że z punktu widzenia amerykańskich interesów handlowych i gospodarczych a także geostrategicznych, rejon Pacyfiku jest wielokrotnie ważniejszy niźli oddalająca się politycznie i gospodarczo Europa. Kontrowersje, których jesteśmy świadkami wynikają nie z faktu, że Korea Płd. i Japonia chcą zmniejszenia swoich ciężarów wojskowych, ale z niepewności, czy mimo rosnących budżetów, ogromnych zakupów amerykańskiego uzbrojenia i pieniędzy wydawanych wprost na amerykańską obecność wojskową Waszyngton i tak nie podejmie decyzji o redukcji swego zaangażowania w regionie. I na taką ewentualność zarówno Tokio, jak i Seul przygotowuje się chcąc przekierować część wydawanych pieniędzy na inne cele. Ale zawsze oznacza to znaczące zwiększenie budżetów wojskowych, które w Azji rosną zdecydowanie szybciej niż w Europie. Ale nie bądźmy spokojni, nas też to czeka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/507873-azjatycki-wzor-dla-europejskich-panstw-nato