Wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który uznaje styczniową uchwałę Sądu Najwyższego za niezgodną z konstytucją i międzynarodowymi aktami prawnymi, powinien zakończyć sprawę. Powinien, ale obserwując establishment III RP, który odsunięty od władzy politycznej wszelkimi metodami walczy o jej odzyskanie, można mieć pewność, że próbował on będzie uchwały bronić. Wprawdzie na sztandarach i koszulkach przedstawiciele opozycji totalnej noszą „konstytucję”, ale traktują ją absolutnie instrumentalnie i nie tylko naginają, lecz także łamią, kiedy im to tylko dogodne. Były prezes TK Andrzej Rzepliński na pytanie, czy uliczny protest w togach zgodny jest z prawem, odpowiedział, że „ jest zgodny z potrzebą”. I tak zgodnie z potrzebami traktowane jest prawo przez rzeczników III RP.
Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego obecny rząd, który faktycznie od pięciu lat generalnie broni konstytucji, nie eksponuje tego faktu i nie nadaje mu bardziej wyrazistego wymiaru?
W wypadku swojej kuriozalnej uchwały SN twierdzi, że nie jest to akt normatywny. Po prostu w ramach „nadzoru nad działalnością sądów” (bo takie są jego konstytucyjne prerogatywy) ewentualnie „zapewnienia w ramach nadzoru zgodności z prawem oraz jednolitości orzecznictwa sądów” (to z kolei ustawa) uznał, że sądy, w których zasiadają sędziowie powołani przez ustawę z 2017 r., „są nienależycie obsadzone”. W konsekwencji wyroki wydane przez nie są nieważne, a więc, przekładając to na zwykły język, powołani ostatnio sędziowie sędziami nie są. Wynika z tego, że SN może uznać za nieważną prawomocną ustawę parlamentu, może faktycznie odwołać sędziów, którzy się mu nie podobają, i nikt nie ma prawa korygować takich działań. W ten sposób aktem „nienormatywnym” SN przyznał sobie prerogatywę do uchylania każdego aktu normatywnego. Sędziowie mogą nie uwzględniać ustawy, która się im nie podoba, a SN w ramach zapewniania „ jednolitości orzecznictwa” może przyznać im rację. Ustawodawcza rola parlamentu zależy od uznania SN.
W tym wypadku uznał on, że sędziowie powołani przez demokratycznie wybraną władzę nie gwarantują bezstronności. Jakoś wątpliwości tych nie miał w stosunku do sędziów powołanych przez władze PRL, któremu praworządność trudno było zarzucić. No, ale między PRL a III RP nie było żadnej cezury prawnej, gdyż trudno za taką uznać nawet konstytucję z 1997 r. skonstruowaną głównie przez byłych członków nomenklatury, z których jeden, już jako prezydent nowego państwa, oficjalnie ją podpisywał. A zwycięstwo PiS w wyborach uznane zostało za naruszenie demokracji. Bezpośrednio po nim, kiedy nowy rząd nie zdążył jeszcze niczego zrobić, powołany został przecież Komitet Obrony Demokracji.
Establishment III RP ma rację. Liberalna demokracja określa, komu rządzić wolno, i jeśli nawet obywatelom zdarzy się wybrać kogo innego, to sędziowska oligarchia ma uniemożliwić mu realizację swoich prerogatyw. Konsekwentnie robił to TK wobec PiS w latach 2005–2007.
Łukasz Warzecha napisał, że tęskni za tamtym Trybunałem. Ma prawo do swoich sentymentów, choć źle jeśli zastępują mu myślenie. Kiedy pisze, że dawny TK był lepszy, gdyż reprezentował środowisko, czyli wielu, a obecny – jednego, czyli Kaczyńskiego, to, przyjmując nawet jego nieprawdziwy opis rzeczywistości, demonstruje – bądźmy wyrozumiali – paralogizm. Pozycja lidera PiS jest bardzo mocna, ale nie jest to nic niezwykłego w demokracji. Nie mniejsze znaczenie w PO miał Donald Tusk, zanim nie przehandlował go na apanaże w Brukseli. Kaczyński jest liderem demokratycznej partii, która nie musi być wybierana przez obywateli. Nie o jednostkę więc chodzi, ale o konflikt między demokracją a establishmentem sędziowskim, owymi mułłami Zachodu, o których pisał, przywoływany przez Warzechę, Antoni Scalia. Wstrzemięźliwość TK za czasów Julii Przyłębskiej jest optymalną barierą przed uroszczeniami sędziowskiej oligarchii, którą w całej krasie prezentuje SN pod wodzą Małgorzaty Gersdorf.
Swoją drogą, to jak ostentacyjnie piórem swojego realnego szefa, Jarosława Kurskiego, „GW” szczuje ten trybunał na demokratyczne władze i nawołuje do rokoszu, pokazuje raz jeszcze, jak obrońcy III RP traktują prawo. Nowy prezes Sądu Najwyższego, którego zgodnie z prawem naznaczy prezydent określany jest już jako „komisarz”, a sędziowie wzywani są do nieposłuszeństwa wobec niego. Fakt, że Gersdorf tłumaczy się przed „Wyborczą”, a także przed stowarzyszeniem Iustitia – warto przypomnieć, że stowarzyszenia sędziowskie powołane zostały do obrony spraw bytowych sędziów i nikt nie dał im upoważnienia do ich reprezentowania – wyjaśniając, że jednak nie można zupełnie dowolnie łamać prawa, też daje do myślenia.
Felieton ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 18/2020
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/498559-konstytucja