Koronawirus demonstruje raz jeszcze, jak naiwne są nasze marzenia o opanowaniu natury, doskonałym zdrowiu i wiecznym życiu.
Jak to na poważnie? – mogą zdziwić się czytelnicy. Przecież o epidemii słyszymy ciągle w tonach już nie tylko minorowych, ale wręcz panicznych. Właśnie o to chodzi. Straszenie to zaprzeczenie powagi. A sprawie warto się przyjrzeć na paru poziomach.
Co rozumniejsi komentatorzy dostrzegają polityczne konsekwencje epidemii. Demonstruje ona, że poważnym zagrożeniom najlepiej stawia czoło instytucja państwa. Mówią to również ci, którzy na co dzień zajmują się jego rozmontowywaniem. W skali makro, jak zwykle przy autentycznym kryzysie – tak było w czasie finansowego krachu w latach 2008–2009 – na dalszy plan wycofują się instancje UE, co odsłania ich limity.
Z drugiej strony wyobraźmy sobie, co by było, gdyby wprowadzony został w życie program Samorządna Rzeczpospolita, ogłoszony w czerwcu 2019 r. w Gdańsku przy wsparciu PO przez opozycyjnych szefów wielkich miast? Czy Polska sprowadzona do luźnej federacji regionów lepiej radziłaby sobie z epidemią? Biorąc to pod uwagę, szczególnie uderzać musi, że ci sami, którzy propagują ten model, piętnują rząd za zupełnie wydumane braki w przygotowaniu na katastrofę. Słuchając wystąpień totalnej opozycji, a zwłaszcza jej medialnego skrzydła, nie można mieć złudzeń, że choroba nie stanie się dla niej pretekstem do ataku na rząd.
Działaniom takim sprzyja mentalność współczesna, zgodnie z którą człowiek potrafi poradzić sobie z każdym zagrożeniem, a więc jeśli pojawia się problem, winę ponoszą zań wady organizacji społecznej. Podejście takie paradoksalnie nie sprzyja wzrostowi indywidualnej odpowiedzialności, wręcz przeciwnie, ma ono charakter roszczenia, aby zbiorowość chroniła jednostkę przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Cywilizacja osiągnęła podobno taki poziom, że jest to nie tylko możliwe, ale wręcz łatwe. W wypadku pojawienia się zła domagamy się, aby zostało natychmiast wyeliminowane, a jeśli tak się nie dzieje, poszukujemy winnych, aby ich za to obciążyć.
Błąd i grzech towarzyszą każdemu ludzkiemu przedsięwzięciu, a więc w wypadku katastrofy są szczególnie nie do uniknięcia, co nie znaczy, że jest ona przez nie spowodowana. Należy robić wszystko, aby je rozliczyć oraz zminimalizować, ale bez złudzeń, że da się ich bez reszty pozbyć. Nie zmienia tego fakt, że pojawienie się pandemii było do przewidzenia nie tylko dla autorów katastroficznych filmów. Jej szybkie rozprzestrzenianie się to efekt mobilności i globalizacji. Oto nieunikniona, ciemna strona w sumie pozytywnych zjawisk. Do pewnego stopnia mamy szczęście. Śmiertelność nowej choroby nie jest duża, chociaż przy jej wielkiej zakaźności może zebrać obfite żniwo. Wyobraźmy sobie podobną epidemię eboli, której śmiertelność przekracza znacznie 50 proc.
Koronawirus demonstruje raz jeszcze, jak naiwne są nasze marzenia o opanowaniu natury, doskonałym zdrowiu i wiecznym życiu. Owszem, medycyna rozwija się, życie wydłuża, ale nie prowadzi to do eliminacji chorób i do nieśmiertelności. W miejsce dawnych przypadłości pojawiają się nowe, a wizja przezwyciężenia śmierci przypomina rozumowanie skoczka, który obserwując przekraczanie kolejnych rekordów, wyobraża sobie, że już niedługo skakać będziemy nieskończenie daleko czy wysoko.
Na infantylnych rojeniach współczesnych żeruje gigantyczny i rosnący ciągle przemysł farmaceutyczny. Bez przerwy atakowani jesteśmy reklamami o specyfikach, które odmłodzą nas, przywrócą oraz zwielokrotnią nasze siły i ogólnie doprowadzą do stanu idealnie funkcjonującej maszyny. Przyczynia się to do zatracenia w pojmowaniu współczesnym fundamentalnej różnicy pomiędzy fenomenem życia a działaniem wytwarzanych przez ludzi narzędzi, również tych najbardziej wyrafinowanych, nazywanych umownie „sztuczną inteligencją”. Towarzyszą temu fantazje na temat transformacji człowieka i przekroczenia wszelkich jego ograniczeń w raju technologicznej utopii.
Z tych snów powinno obudzić nas pojawienie się nieszczególnie niebezpiecznego wirusa, który jednak potrafił wprawić w drżenie całą naszą cywilizację. Mało prawdopodobne jednak, aby tak się stało.
Klient państwa opiekuńczego, bo do takiej roli redukuje obywatela ta forma polityczna, domaga się, aby zapewniło mu ono działanie bez usterek, czyli w pełnym zdrowiu, i oburza się, jeśli tak się nie dzieje. Nic dziwnego, że oczekiwaniom takim nie są wstanie sprostać najbogatsze kraje. Ludzie żyjący dłużej domagać się będą coraz większej opieki, przemysł farmaceutyczny rozrastał się będzie i pochłaniał kolejne środki, a uginające się pod jego presją i roszczeniami demagogów państwo funkcjonować będzie coraz gorzej.
Wątpliwe, aby nawet poważna epidemia przywróciła w tej kwestii zdrowy rozsądek.
Tekst pierwotnie ukazał się w nr 12/2020 tygodnika „Sieci”.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/492382-o-koronawirusie-na-powaznie