Opozycja i sprzyjające jej media, domagające się - jak kania dżdżu- od jakiegoś czasu wprowadzenia stanu wyjątkowego, by zapobiec wyborom prezydenckim 10 maja, krzyczą teraz o konieczności wprowadzenia staniu klęski żywiołowej. Widocznie jakiś rozprowadzający opozycji w końcu przeczytał ustawę o stanie wyjątkowym, a przecież tłumaczyłam jak dziecku, jakie niebezpieczne narzędzia daje ona rządzącym, niebezpieczne oczywiście dla opozycji.
CZYTAJ TAKŻE: Stan wyjątkowy, by odroczyć wybory? A jeśli władza będzie chciała wykorzystać narzędzia, które jej daje?
Domaganie się obecnie wprowadzenia stanu klęski żywiołowej świadczy tylko o jednym – u podstaw tych apeli o stany nadzwyczajne leży wyłącznie paraliżująca świadomość, że opozycja kolejnych wyborów nie wygra i wyjdzie z nich osłabiona tak bardzo, że o zwycięstwie w parlamentarnych w 2023 może zapomnieć.
Marzenia o powrocie do władzy, żeby „było tak jak było”, stały się nierealne, bo ostatnie lata i kolejne wybory wykazały, że Polacy tego nie chcą. Zatem może sytuacja, że będzie gorzej, niż było, da jakąś szansę opozycji na przyjęcie władzy? Będę brutalnie szczera w tym, co teraz napiszę, ale to nie czas, by używać eufemizmów i gładkich słówek – nadzieje, że władza sobie nie poradzi z kryzysem epidemiologicznym, spełzły na niczym, jak na razie aparat państwowy działa całkiem sprawnie, choć oczywistym jest, że w tak ekstremalnych warunkach błędy i niedociągnięcia się zdarzają. Cóż zatem pozostaje? Oczekiwanie na gospodarczy krach, z którym już rządzący sobie nie poradzą i zmęczone, wyczerpane i zniecierpliwione społeczeństwo zdecyduje powierzyć władzę tym którzy, przestrzegali, że tak to się skończy i zapewniali, że gdyby to od nich zależało, to przeprowadziliby Polaków przez te kryzysy suchą stopą, zupełnie jak Mojżesz Izraelitów przez Morze Czerwone.
Odłożenie wyborów w czasie, a nawet ich unieważnienie i ogłoszenie terminu nowych ma także dać czas opozycji na przegrupowanie i być może zmianę kandydata największej siły opozycyjnej, czyli Platformy Obywatelskiej, ukrytej z kanapowymi przybudówkami pod brendem Koalicji Obywatelskiej. Niestety, płonne nadzieje, że znajdzie się jakiś czarodziej, który ożywi Małgorzatę Kidawę-Błońską jak Pigmalion Galateę spełzły na niczym, choć przecież każdy znający się choć trochę na polityce człowiek wiedział już w momencie mianowania jej przyszłym premierem Koalicji, która miała wygrać wybory parlamentarne w 2019 roku, że z tego chleba mąki nie będzie. I choćby przyszło tysiąc speców od marketingu politycznego oraz nauczycieli czytania ze zrozumieniem i płynnie, to szczebel kompetencji pani Kidawa-Błońska już osiągnęła, zostając wicemarszałkiem Sejmu.
Mało prawdopodobne jest, żeby opozycja zdecydowała się – jeżeli rzeczywiście będzie możliwość wymiany kandydata - na wystawienie wspólnego kandydata, bo ani PSL-owi, ani Lewicy nie jest to na rękę – wiedzą, że wyborów prezydenckich nie wygrają, ale pewnie coś dla swoich ugrupowań, co zaowocuje w przyszłych wyborach parlamentarnych, ugrają. Władysław Kosiniak-Kamysz ciągle nie może pozbyć się tęczowej aureoli a także przekonać Polaków, że to nie on, tylko Donald Tusk podniósł wiek emerytalny. Robert Biedroń z kolei już dawno roztrwonił swój kapitał polityczny, uciułany w czasie tworzenia Wiosny i teraz głównie dba o ten, który może uzbierać, posłując w Parlamencie Europejskim. Więc cóż pozostaje? Gdybym była Wernyhorą, w tym miejscu przedstawiłabym wizję, być może bliską sercu niektórych polityków opozycji – do zrujnowanego kraju wjeżdża na białym koniu Ten, Którego Imienia Nie Chce Mi Się Wymieniać i sprawia, że wszystko ożywa, a wdzięczny lud sypie pod kopyta rumaka nie kwiaty, bo one też przepadły, ale resztki ocalałych na spalonej ziemi ziół. I wszystko znowu jest tak, jak było…
Usiłuje nam się wmówić, że już praktycznie obowiązuje stan nadzwyczajny (albo wyjątkowy, albo klęski żywiołowej), bowiem zamknięto Polaków w domach, nieczynne są szkoły, biznesy zamarły, zamknięto przestrzeń lotniczą i granice, wyprowadzono wojsko na ulice do pomocy policji oraz utworzono specjalistyczne szpitale zakaźne. Tylko że te wszystkie działania wynikają z obowiązującego prawa, a nie specjalnego rozporządzenia o stanie nadzwyczajnym, czyli Konstytucji i obowiązujących ustaw. Stany nadzwyczajne wprowadza się, zgodnie z Konstytucją i ustawą, „w razie zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego”, „które nie może być usunięte poprzez użycie zwykłych środków konstytucyjnych”. A nie wtedy, kiedy opozycja uzna, że jej się to może opłacić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/492004-stanow-wyjatkowych-nie-wprowadza-sie-dlatego-ze-sie-oplaci