Jego wystąpienie w Petersburgu, które odbiło się szerokim echem na świecie, a rozpowszechniane jest i wzmacniane przez rosyjskie media oraz dyplomację, stanowi więc znaczący akt polityki Kremla skierowany zarówno do wewnątrz, jak i na zewnątrz. I w tym kontekście należy go analizować.
Cel Putina
Ma rację premier Morawiecki, że „w ostatnich tygodniach Rosja poniosła kilka istotnych porażek: niepowodzeniem zakończyła się próba całkowitego podporządkowania sobie Białorusi, Unia Europejska po raz kolejny przedłużyła sankcje nałożone za bezprawną aneksję Krymu, a rozmowy w tzw. formacie normandzkim nie tylko nie przyniosły zniesienia tych sankcji, lecz w tym samym czasie doszło do kolejnych obostrzeń – tym razem amerykańskich – które znacznie utrudniają realizację projektu Nord Stream 2. Jednocześnie rosyjscy sportowcy zostali właśnie zawieszeni na cztery lata za stosowanie dopingu”. Nie zmienia to reguły moskiewskiej polityki, która nawet reagując na doraźne kłopoty, taktykę wpisuje zawsze w strategiczne cele. Celem takim jest odbudowa imperium, którego upadek, czyli rozwiązanie ZSRS, uznany został przez Putina za największą tragedię XX w.
Na przeszkodzie jego odtworzenia stoi Polska, która odniosła ostatnio istotne sukcesy w międzynarodowej polityce. To z jednej strony ściślejszy, również militarny, sojusz z USA, a z drugiej – wbrew zaklęciom powtarzanym przez totalną opozycję i wpisane w nią media – wzrost podmiotowej roli naszego kraju w UE. Ten drugi proces nie przebiega, naturalnie, bezkonfliktowo; taki charakter mogło mieć „płynięcie w głównym nurcie”, czyli rezygnacja z autonomicznej polityki międzynarodowej i podporządkowanie jej tym, którzy nurt ów wyznaczają. Uznać można nawet, że do pewnego stopnia napięcia te wskazują na wzrost znaczenia naszego państwa. Gdybyśmy nie mieli znaczenia, nie poświęcano by nam tyle uwagi. To, że stanowimy zadrę dla Moskwy, sygnalizuje ten sam stan rzeczy.
Celem moskiewskiej polityki jest odebranie Polsce wiarygodności i na trwałe przyklejenie jej wizerunku kraju antysemickiego, współodpowiedzialnego za Holokaust. O prestiżu narodu, który w istotnym stopniu określa jego polityczne możliwości, w znacznej mierze decyduje ocena jego zachowania w okresie II wojnie światowej, zwłaszcza wobec zagłady Żydów. Rosjanie mają w tej kwestii sprawę ułatwioną. Ich polityka historyczna zbiega się z pamięcią żydowską determinowaną przez Zagładę.
Pamięć żydowska i rosyjska
Holokaust rozpoczął się wraz z atakiem III Rzeszy na ZSRS. Wprawdzie został dopracowany w szczegółach i oficjalnie zatwierdzony dopiero na konferencji w Wannsee w styczniu 1942 r., ale masowe ludobójstwo rozpoczęły oddziały specjalne postępujące za armią niemiecką podbijającą sowieckie tereny. W pamięci Żydów Holokaust, a więc najokrutniejsza forma wojny, rozpoczął się dopiero po ataku Hitlera na Stalina w czerwcu 1941 r. To, co działo się wcześniej, np. masowe wywózki ludności zamieszkującej tereny dawnej Polski, w tym i Żydów, przez Sowietów zupełnie zbladło i zostało zapomniane. Ludobójstwo, a więc i wojna, w pamięci Żydów zaczęły się po wkroczeniu niemieckich wojsk na teren Związku Sowieckiego, a jego armia broniła ich przed zagładą. Dodatkowo w Izraelu wielką grupę stanowią dziś ludzie z dawnego ZSRS nauczeni historii w tamtych szkołach. Wielka wojna ojczyźniana, który to termin funkcjonuje w Rosji na określenie II wojny światowej, a w każdym razie tego jej etapu, który zaczyna się od czerwca 1941 r. – o wcześniejszym się nie pamięta – jest jedynym historycznym wydarzeniem, które integruje dziś naród rosyjski. To przecież on za cenę niewiarygodnych strat (wszystko to prawda) pokonał nazistów. Przypominanie, że II wojna światowa zaczęła się od sojuszu dwóch agresorów ZSRS i III Rzeszy, a starcie między nimi nastąpiło później, psuje ten jednoznaczny obraz, dlatego opinia rosyjska chętnie akceptuje oficjalną interpretację, że niewygodna prawda historyczna to wyłącznie płód „faszystowskiego rewizjonizmu”.
Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym doklejeniu Polsce maski wspólnika Holokaustu jest pamięć ocalałych z niego. To straumatyzowana świadomość ludzi, którzy cudem uniknęli śmierci i widzieli okrutne zniszczenie narodu, w tym swoich najbliższych. Mało kogo z nich, tak jak mało kogo w podobnej sytuacji, stać było na zdystansowaną ocenę tego, co się stało. Przeszłość przetrwała jako koszmar, w którym każdy, również Polak, był zagrożeniem. O nikim zawczasu nie było wiadomo, czy może ratować, czy wydać, a tego typu pamięć na jaw wydobywa głównie zagrożenie. Naturalnie ci, którzy je przeżyli, pamiętali także o gestach solidarności i pomocy, tak jak pamiętali o wspólnym wcześniejszym jakkolwiek, co oczywiste, niebezkonfliktowym życiu. Po ich śmierci dla następnych pokoleń pozostawało głównie to, co negatywne.
Żydowska polityka historyczna akcentowała, co również zrozumiałe, wyjątkowość Holokaustu i nie zajmowała się innymi ofiarami. Nic dziwnego, że wśród Żydów nie przetrwała świadomość tego, w jakich warunkach funkcjonowali Polacy w trakcie okupacji i co groziło im za pomoc Żydom. Obowiązek pamięci spoczywał na władzach oraz ośrodkach opiniotwórczych wolnej Polski. W III RP została ona nie tylko zaniedbana, lecz wręcz miała antynarodowy charakter.
Konsekwencje pedagogiki wstydu
Na zjawisko to, które w całości nazwać trzeba pedagogiką wstydu, złożyło się kilka elementów. Była w tym i czysto polityczna rachuba dominujących wówczas postkomunistycznych środowisk oraz ich akolitów, którzy w ten sposób bronili swoich wcześniejszych postaw oraz uzasadniali swoją szczególną rolę w III RP – jeśli Polacy to nacjonalistyczna dzicz, której głównym impulsem jest antysemityzm, to brutalność powojennej „modernizacji” (czyli narzucenie komunistycznego systemu) można usprawiedliwić, jak tłumaczył to m.in. w swoim wywiadzie dla „Guardiana” Zygmunt Bauman. Stan ten uzasadnia także szczególną rolę elit III RP, a zakompleksioną zbiorowością łatwiej rządzić. Największy wpływ na odrodzenie się w pewnym zakresie postaw antysemickich w Polsce miało środowisko „Gazety Wyborczej” i podążające z nim elity opiniotwórcze oraz inne media. To w tym środowisku nagminnie używany był bez zdania racji oraz wbrew faktom epitet antysemityzmu wobec swoich przeciwników. Trwa to po dziś dzień, kiedy usiłuje się nim dyskredytować PiS. Banalizacja tego zarzutu spowodowała, że zatracił on całe wcześniejsze złowrogie brzmienie, a także dla wielu znaczyć zaczął sprzeciw wobec porządków III RP, a więc nabrał niemal pozytywnego wydźwięku. Warto przypomnieć, że pod koniec minionego roku Adam Michnik w wywiadzie dla rosyjskiego medium nazwał marsze niepodległości „czarnosecinnymi manifestacjami”, innymi słowy zrównał polski patriotyzm z antysemickimi ekscesami.
Pedagogika wstydu jest radykalną polityką historyczną, i to rozmijającą się z faktami. Dla doraźnych politycznych potrzeb deformowana jest przeszłość, wyolbrzymiane oraz wyrywane z kontekstu są incydenty, pomijane jest znaczenie całości oraz porównawcze zestawienia, które pozwalałyby odróżnić nam uniwersalne ludzkie zachowania od tych szczególnych, wywołanych wypływem określonej kultury i utrwalonymi postawami zbiorowości. Pedagogika wstydu to radykalny prezentyzm, czyli używanie przeszłości dla doraźnych politycznych celów.
Współczesna polityka historyczna ma wiele wymiarów: zaczyna się od określonego nastawienia badań przeszłości, które są potem szeroko propagowane, aby ostatecznie trafić do masowej kultury. Innymi słowy, jest to całościowa operacja, która utrwala określony obraz przeszłości w świadomości współczesnych. W wypadku Polski jednym z efektów polityki historycznej III RP, czyli pedagogiki wstydu, była bierność, a nawet uczestnictwo w mistyfikacji obrazu II wojny światowej, a zwłaszcza roli Polski w kwestii Holokaustu. Ma to wyjątkowe znaczenie, gdyż szczególnie w tej sprawie konfrontujemy się na międzynarodowym polu z potężnymi przeciwnikami. Jeśli więc nie przypomnimy, jak wyglądała nasza historia, to opowiedzą ją za nas inni, i to tak, że stanowiła będzie swoją karykaturę.
Wspomniałem o Rosji, ale drugi nasz sąsiad, Niemcy, chętnie dzieli się odpowiedzialnością za zbrodnie i zgodnie z własną polityką historyczną chętnie je zdenacjonalizuje. Przypisanie Polakom współuczestnictwa w Holokauście jest tego najlepszą metodą. Francja, która po klęsce powołała aprobowany przez większość obywateli, współpracujący z III Rzeszą wasalny rząd, z satysfakcją uzna, że podobne postawy były powszechne w Europie – słyszałem historyka francuskiego, który mówił, że „musimy trochę zrozumieć Polskę dziś, skoro nam tyle czasu zajęło przepracowanie Vichy”.
Polska V kolumna
Najgorsze jednak jest to, że nie potrafimy uzyskać minimum solidarności wewnętrznej, próbując propagować elementarną prawdę o postawie Polski w czasie II wojny światowej. Stanowisko narodu wyrażały wtedy legalnie funkcjonujące i reprezentujące naród władze. Nigdy nie poszły one na żadną kolaborację z Hitlerem i w miarę swoich sił usiłowały przeciwstawiać się wszędzie, w tym na okupowanych ziemiach polskich, jego polityce. Naturalnie Polacy nie są święci i również wśród nich znalazł się margines przestępców i psychopatów, którzy wykorzystywali nieludzkie czasy do zaspokojenia swoich interesów i popędów. Nie było jednak ani instytucjonalnego, ani społecznego przyzwolenia dla takich działań.
Jednak władze oraz środowiska opiniotwórcze III RP nie tylko nie zadbały o to, aby elementarne prawdy na ten temat funkcjonowały w światowym obiegu publicznym, lecz w dużej mierze oddały ośrodki badania tego okresu w ręce tych, którzy z pasją zajmują się deformacją ówczesnej historii i prezentowaniem Polaków jako wspólników Hitlera.
Uderza to – choć nie dotyczy wyłącznie tej instytucji – w odniesieniu do Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Dowodem jest choćby wydana ostatnio praca „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego. Ta dwutomowa książka, która zawiera również solidne i wnikliwe materiały, fundamentalnie skażona jest nierzetelnością, błędami oraz manipulacjami, które pojawiają się zwłaszcza w tekstach Grabowskiego, szefowej Centrum Engelking czy Dariusza Libionki. Wykazali to historycy IPN, tacy jak Tomasz Domański czy Piotr Gontarczyk. Rola Grabowskiego, którego całość działalności (tak jak twórczość Jana T. Grossa) sprowadza się od jakiegoś czasu do przypisywania Polakom wspólnictwa w Holokauście, warta jest osobnej analizy.
Lekcja nowelizacji
To, jak znaczącą rolę odgrywają ośrodki III RP w budowie fałszywego obrazu polskiej historii oraz dezawuowaniu prób przywrócenia jej prawdziwego obrazu, pokazują wydarzenia związane z nowelizacją ustawy o IPN w 2018 r. Niezależnie od oceny jej sensowności atakowana była ona zupełnie nie za to, co w niej naprawdę było. Była to ustawa mająca na celu penalizację świadomego oczerniania narodu polskiego poprzez przypisywanie mu udziału w Holokauście. W momencie jej przyjęcia natychmiast instytucje zajmujące się tą problematyką, światowe media czy ośrodki opiniotwórcze zaatakowały ją jako usiłowanie zablokowania badań nad Szoach. W kółko powtarzano, że za jej pomocą zakazuje się debaty historycznej, pomimo że ustawa mówiła wyraźnie, że nie dotyczy badań naukowych ani działalności artystycznej i penalizuje wyłącznie kłamstwa.
Prawie identyczna ustawa została przyjęta przez Polskę w 2006 r. Przeszła bez echa. Nikt ani w kraju, ani za granicą nie zwrócił na nią uwagi, pomimo że było w niej to samo, co w nowelizacji z 2018 r. Wprawdzie ze względów proceduralnych Trybunał Konstytucyjny odrzucił tę ustawę, ale wtedy odrzucał on nieomal wszystko, co PiS uchwaliło. Dlaczego świat 12 lat później zaczął interesować się tym, czym nie interesował się ponad 10 lat wstecz? Jedyna odpowiedź brzmi, że został on odpowiednio, to znaczy w negatywnym sensie, przygotowany do tego wydarzenia. Zmanipulowany obraz nowelizacji upowszechniony został na świecie przez środowiska działające w Polsce.
Sprawa skończyła się dobrze, gdyż władze odeszły od ustawy, natomiast premierzy Polski i Izraela ogłosili oświadczenie, które przypominało elementarne fakty na temat historii tego okresu.
„Zawsze byliśmy zgodni, że sformułowania »polskie obozy koncentracyjne/ polskie obozy śmierci« są rażąco błędne i pomniejszają odpowiedzialność Niemców za tworzenie tych obozów. […] Działający w trakcie wojny Rząd RP na uchodźstwie starał się powstrzymać te nazistowskie działania, podejmując próby upowszechnienia wśród zachodnich sojuszników wiedzy na temat systematycznego mordu dokonywanego na polskich Żydach. […] Z dumą wspominamy heroiczne czyny licznych Polaków, w szczególności Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów. […] Doceniamy fakt, że struktury Polskiego Państwa Podziemnego nadzorowane przez Rząd RP na uchodźstwie stworzyły mechanizm systemowej pomocy i wsparcia dla osób pochodzenia żydowskiego, a podziemne sądy wydawały wyroki skazujące Polaków za współpracę z niemieckimi władzami okupacyjnymi, w tym także za denuncjowanie Żydów”.
Te fragmenty wspólnej deklaracji przywódców Polski i Izraela są bezprecedensowe. Tak podsumował ją niedarzący Polski specjalną sympatią lewicowy dziennik izraelski „Haaretz”:
Polskie prawo zostało zniesione, ale Warszawa wygrała bitwę o narrację.
I spointował:
Premier Izraela Beniamin Netanjahu dał Polsce prawdziwy skarb: niemal całkowite uznanie polskiej narracji w odniesieniu do II wojny światowej.
Trudno dodać coś więcej. Przypominam tę sprawę, aby podkreślić rolę ośrodków III RP w budowie negatywnego obrazu Polski na arenie międzynarodowej, a także, aby wskazać, że odpowiednia polityka może również niekorzystne dla Polski wydarzenia obrócić na naszą korzyść.
Nowy kontekst akcji prezydenta Rosji
Czy tak będzie z akcją Putina? Wszystkie ważniejsze stolice zachodnie potępiły jego wystąpienie. Natomiast w Polsce opozycja totalna, głównie osadzona w mediach i ośrodkach opiniotwórczych, uznała, że wprawdzie prezydent Rosji wygaduje rzeczy skandaliczne, ale może to robić, bo… PiS jest złe. Na szczęście odezwały się głosy z PO, które wezwały do jednoczenia się w tej elementarnej dla nas rzeczy. Najbardziej znacząca spośród nich była utrzymana w tym tonie notka Donalda Tuska.
Nową okolicznością, która pojawiła się w Polsce po ostatnich wyborach, jest trafienie do Sejmu jawnie prorosyjskiego ugrupowania, jakim jest Konfederacja, chociaż warto pamiętać, że postkomuniści z SLD także w historycznych sporach zajmują co najmniej dwuznaczne stanowisko, co zasygnalizował ostatnio lider tej partii Włodzimierz Czarzasty, opowiadając o „wyzwolicielskiej roli” Armii Czerwonej, która podporządkowała Polskę Moskwie.
Konfederacja jednak generalnie chwali obecną Rosję i atakuje sojusz Polski ze Stanami Zjednoczonymi. Zachowuje się więc dokładnie tak, jak inne promoskiewskie stronnictwa hodowane przez Kreml w Europie. Liderami tego ugrupowania powodują różne intencje: niektórzy z nich zamknięci są w libertariańskiej, ideologicznej wizji czystych reguł rynkowych, którymi jakoby kierowana ma być – wbrew wszelkim dowodom – Rosja; inni opętani są antyżydowską obsesją, która tłumaczy im wszystkie zjawiska w historii i polityce; jeszcze inni reprezentują czysty cynizm, który pozwala sięgnąć po dowolne, obiecujące sukces hasła. W sumie tworzą idealny zespół, który gra pod dyktando kremlowskiej polityki i realizuje wszelkie jej oczekiwania. Kwestionuje sojusz z USA, najważniejszą siłą, która blokuje rozwój imperializmu moskiewskiego; odwołuje się do historii, aby antagonizować narody, których racją bytu jest solidarność wobec kremlowskich zakusów – w przypadku Polski jest to budzenie antyukraińskich uprzedzeń – i wreszcie rozbudza antysemityzm, który kompromituje kraj w oczach Zachodu. Cały ten kompleks Konfederacja wciela doskonale.
Jej relatywny sukces wiąże się z budzeniem się w Polakach oburzenia na niesprawiedliwe oskarżenia o udział w Holokauście, a także działanie grup Żydów z USA, którzy usiłują zbić interes na pozostawionym po wojnie bez właścicieli mieniu ofiar Zagłady. Symbolem tego stała się podpisana przez prezydenta Trumpa Ustawa 447. Przedstawiana w apokaliptycznym tonie przez Konfederację, polega na zgodzie władz USA, aby wywierać dyplomatyczne naciski na kraje, które nie uregulowały problemów wspomnianej własności. Problemem Polski jest brak ustawy reprywatyzacyjnej – zawetował ją Aleksander Kwaśniewski – która dawno i definitywnie rozwiązałaby to zagadnienie. Trzeba podkreślić, że ustawa 447 do niczego Polski nie zobowiązuje, a ilość kłamstw i manipulacji jej dotycząca jest ogromna.
Wprawdzie pojawienie się Konfederacji w polskim Sejmie to sukces Putina i„GW” czy szerzej III RP, które marzyły o pojawieniu się siły, która usprawiedliwi wszystkie ich pedagogiczne zabiegi wobec Polaków oraz szczególną rolę, jaką sobie uzurpują, ale pamiętać należy, że ciągle jest to formacja marginalna. Jej relatywny sukces mniej wiąże się z antysemityzmem, a bardziej z socjalnym dryfem PiS i oczekiwaniem na bardziej zdecydowane działania ze strony co bardziej radykalnych wyborców prawicy. Nie wydaje się, aby miała ona istotnie wpłynąć na politykę polską, choć można mieć pewność, że będzie odgrywała rolę kolejnej V kolumny Putina w naszym kraju.
Historyczna ofensywa Kremla przeciw Polsce jest trwałym elementem jego polityki. Od naszej solidarności zależy, czy potrafimy się jej przeciwstawić.
Komentarz Bronisława Wildsteina ukazał się w 3 numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/482874-holokaust-i-polityka-polska?wersja=mobilna