Fajny człowiek, wyluzowany taki. Gdy przywołać notes nieżyjącej kobiety, która odnotowała w nim wręczenie łapówki profesorowi, ten do „Gwiezdnych Wojen” sięgnie, dykteryjką o wyrywaniu zębów mlecznych rzuci. Języki zna, więc może należycie przywitać gości z zagranicy i w „New York Timesie” dobrze wypaść. I dziennikarza zbeszta i do prezydenta się skutecznie wprosi. Idealny!
Dziś znów chciał wypaść zabawnie, rozładować atmosferę, pokazać jak pewnie się czuje mimo poważnych zarzutów, a skompromitował się. Robi to zresztą regularnie. Po incydencie z kamerą TVP (jakich w każdej kadencji jest wiele – zaświadczają o tym w mediach społecznościowych operatorzy ze wszystkich telewizji) najpierw nazywał dziennikarzy „szaleńcami” (jako lekarz powinien wiedzieć, że to zniewaga), którzy chcą „doprowadzić do tragedii”, by następnego dnia stwierdzić, że zderzenie jednak było przypadkowe. Zaczyna się coraz bardziej miotać w desperackiej obronie.
Nagrywa filmy dla swojego najnowszego dziecka - Senat TV (TVN nie wystarcza?), wygłasza orędzia w dobrym stylu połowy lat 90. Zostawiam już na boku różne ustawki z tabloidami w hotelu poselskim, czy legendę o próbie przekupienia go stanowiskiem ministra zdrowia w rządzie PiS. Przez tych kilkanaście tygodni zdążył namalować swój autoportret wieloma barwami.
To wszystko ma jednak małe znaczenie. Najistotniejsze, co go dotyczy, to fakt, że zgłaszają się (nie tylko do dziennikarzy, ale i organów ścigania) kolejni jego pacjenci, którzy zarzekają się, że profesor wziął od nich łapówkę.
Z politycznego punktu widzenia ta sprawa jest banalnie prosta: jeśli pan marszałek i jego polityczni patroni zechcą do samego końca udawać, że nic nie są warte doniesienia o wątpliwych etycznie i prawnie zachowaniach Grodzkiego jako lekarza, mogą mieć nie lada problem. Jeśli na każdego kolejnego świadka – nieistotne czy anonimowego czy mówiącego pod nazwiskiem – będą twierdzić, że to element nagonki rządu, części mediów i opłacanych zwykłych ludzi, sami ukręcą bicz na własne plecy. Jeśli Grodzki wciąż będzie obrażał swoich byłych pacjentów, mówił o nich pogardliwie, dziennikarze tym mocniej będą stawiać mu pytania.
Cała „Operacja: Grodzki” to bomba, która już zaczęła tykać w rękach liderów PO. Zasada wygłoszona w Tczewie przez Sławomira Neumanna jeszcze działa – cała partia murem staje za swoim człowiekiem. Ale do czasu. Bo koszty tej obrony już są dla Platformy zbyt wysokie. Przecież tam też są myślący ludzie. I zastanawiają się: komu należy wierzyć – zeznającym w CBA i prokuraturze pod odpowiedzialnością karną pacjentom, czy politykowi, który broniąc się mówi np., że brał, ale w gabinecie prywatnym, a następnego dnia twierdzi, że się przejęzyczył. Sprawa śmierdzi na kilometr.
Była formacja, której wydawało się, że może wszystko – bo ma media, wpływy, wszystkie najważniejsze stanowiska w państwie, wielkie interesy. I też stawała murem za swoimi, których krok po kroku obnażała pierwsza polska komisja śledcza. Zapłaciła za to przegranymi wyborami, utratą władzy, później wypadła z parlamentu i otarła się o grób. Platforma jest w połowie tej drogi, ale wciąż dziarsko nią kroczy.
W ciągu kilku tygodni to się może jednak odmienić. Na starcie kampanii prezydenckiej nie będzie można Małgorzaty Kidawy-Błońskiej narażać na konieczność codziennego bronienia lekarza oskarżanego o korupcję. Dlatego profesora trzeba będzie nieco schować – a co za tym idzie, znaleźć jego następcę na stanowisku marszałka. Odbędzie się to pod hasłem obrony przed „nagonką”, przy symfonii histerycznych żalów polityków i części dziennikarzy. Ale innego wyjścia nie ma.
Władze PO zrobią to nie z przywiązania do jakichś zasad i z chęci pokazania transparentności, ale z politycznego wyrachowania.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/482262-grodzki-klopotem-opozycji-dlatego-zostanie-wymieniony