Przyglądając się działaniom marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego mam nieoparte wrażenie, że będzie on jeszcze dla Platformy Obywatelskiej niemałym kłopotem.
Bogdan Zdrojewski w czwartkowej rozmowie na antenie RMF FM przyznał, że Małgorzata Kidawa-Błońska wciąż nie ma szefa sztabu wyborczego, który pokierowałby jej kampanią wyborczą. Dlaczego? Ponieważ kandydatka Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Polski, musi poczekać na wynik wyborów w Platformie Obywatelskiej, aby samą kampanię skonsultować z nowym szefem partii. Czas leci, a Kidawa-Błońska została pozostawiona sama sobie. Podobnie zdaje się być z marszałkiem Grodzkim, który pełen przekonania o własnej wielkości, po omacku próbuje w Senacie skupić wszystkie siły walczące z rządem Zjednoczonej Prawicy. Dlaczego na działania profesora mogą z dystansem patrzeć w samej Platformie?
Pozwolą Państwo, że odpowiedź na to pytanie, zacznę od postawienia i odpowiedzi na inne pytanie: czy Grzegorz Schetyna, który jeszcze przez pewien czas pozostanie liderem PO (chyba, że wygra Tomasz Siemoniak), chciałby aby w gabinecie marszałka Senatu zasiadał ktoś inny, niż prof. Grodzki? Całkiem prawdopodobne. Przypomnę, że Grodzki nie był pierwszym wyborem Schetyny, który w swoim stylu chciał przeforsować kandydaturę Bogdana Borusewicza, ale nie zgodzili się na to partnerzy z innych partii opozycyjnych. Ci którzy forsowali kandydaturę Grodzkiego, muszą dziś zaczynać powoli tego żałować. Dlaczego? Chociażby z tego względu, że jego działalność przynosi sporo szkód wizerunkowych. Pomijając już doniesienia medialne rzucające cień na jego uczciwość lekarską, choć wciąż są to tylko podejrzenia, to jednak ciążą one na jego wizerunku, a tłumaczyć się za Grodzkiego w nieskończoność w Platformie nikt nie będzie. Więcej problemów może być jednak z powodu jego działalności politycznej, bo Grodzki na ślepo sięgnął po zgrany już scenariusz związany z „zagranicą”. A przecież to nie wszystko…
Wchodzenie w kompetencje rządu, próba prowadzenia „pseudo” polityki zagranicznej, wyskoki w stylu rozmowy z ambasadorem Rosji w Polsce, zaproszenie Komisji Weneckiej, powołanie zespołu doradców ds. kontroli konstytucyjności prawa… To tylko kilka z ostatnich „osiągnięć” Grodzkiego, których w pogrążonej w walce o władzę Platformie, zdaje się nikt nie kontrolować. Niedawno w jednym z felietonów przypomniałem wywiad Joanny Muchy, którego posłanka udzieliła serwisowi Interia. Kandydatka na szefa Platformy Obywatelskiej w przypływie szczerości przyznała, że „awantura o sądy nie da zwycięstwa z PiS, bo ludzie mają zastrzeżenia do funkcjonowania sądów”. Trudno się z Muchą nie zgodzić, bo ciężko oczekiwać, aby więcej tego samego, dało tym razem zwycięstwo, skoro do tej pory przynosiło porażkę. Jeżeli w Platformie ktokolwiek na poważnie myśli o odebraniu PiS-owi władzy, to musiał dojść do takich właśnie wniosków. Jeszcze przed grudniowymi demonstracjami w „obronie” sądów, Donald Tusk zachęcał Polaków do wyjścia na ulicę. Owszem, Polacy wyszli, ale w liczbie, która z pewnością nie przynosi satysfakcji opozycji. Zwróćmy również uwagę na to, że scenariusz z odwoływaniem się do międzynarodowych instytucji opozycja już przerabiała. Jaki przyniosło to skutek? Wszyscy wiemy. Polacy nie godzą się na wynoszenie naszych wewnętrznych sporów na zewnątrz. To się po prostu jednoznacznie kojarzy. Opozycja z marszałkiem Grodzkim zachowuje się jednak w taki sposób, jakby nie brała tego pod uwagę. Owszem, takie działania są może i pozytywnie odbierane, ale tylko przez jej sympatyków, a to zbyt mało, aby odebrać PiS władzę. Warto również spojrzeć na to, w jaki sposób wizytę Komisji Weneckiej w Polsce relacjonują największe media w Polsce, których przecież do sympatyków rządu nie zaliczymy. Na pierwszy rzut oka widać, że nie poświęcają one temu wydarzeniu tyle uwagi, ile można było się spodziewać.
Choć politycy opozycji starają się bronić prof. Grodzkiego, szczególnie w kwestii rzekomego przyjmowania przez niego korzyści majątkowych, to trudno nie odnieść wrażenia, że robią to bez przekonania. Choć padają tam ostre słowa, a sam zainteresowany odwołuje się m.in. do męczeństwa bł. ks. Jerzego Popiełuszki, to odczuwalny jest lekki dystans wobec Grodzkiego. Czyżby to dlatego, że profesor, który w Senacie zasiada zaledwie piąty rok, dał się porwać swojemu wybujałemu ego, a nie tak to miało wyglądać?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/481496-co-oznacza-lekki-dystans-po-wobec-grodzkiego