Jeszcze rok temu dyskusja była gorąca. Głos zabierali czołowi politycy, media, dziennikarze. Dziś temat nie wywołuje już większych emocji. Odroczony obowiązek przystąpienia do strefy euro wydaje się być już zaakceptowany.
Dostęp do szerszego portfela inwestycyjnego, szybszy rozwój gospodarczy to główne z argumentów “za”, jakie wymieniają eksperci i dziennikarze “Rzeczpospolitej”. Za nimi mają przemawiać twarde dane. Nie ma jednak pewności, że kiedy już euro przyjmiemy, istotnie scenariusz powtórzy się i u nas. Znany jest demonizujący decyzję przypadek Grecji, ale znane są też problemy, z którymi borykają się nadal inne z unijnych krajów.
Dziś wiemy także, że grecka lekcja sprawiła, że Unia Europejska woli nawet rozluźniać kryteria, byleby tylko nowe kraje piętnastki do strefy przystąpiły. To przypadek Rumunii i Chorwacji. Wiemy też, że wymaga teraz, by przystąpić do swego rodzaju bankowego sojuszu. I to dowód na to, że to Unia dziś bardziej się stara o nowych członków strefy wspólnej waluty, niż oni sami.
Po złym przykładzie Grecji, w której system bankowy po przystąpieniu do strefy euro załamał się, Unia zmieniła kryteria przyjmowania krajów. Dziś chce najpierw przez dwa lata sprawdzać, czy system bankowy jest wystarczająco odporny na kryzys i godny zaufania. Choć zarówno Chorwacja, jak i Bułgaria mają niższe PKB na mieszkańca od Polski, chcą przystąpić do strefy euro. W kolejce czeka też, jeszcze biedniejsza, Rumunia.
Dlaczego kolejne kraje chcą do euro? Liczą na to, że zapewni to rozwój ich gospodarkom. Oraz, że zabezpieczy system i zachęci do inwestycji zagranicznych potentatów. Czy wspólna waluta istotnie oznacza dziś rozwój? I czy w takim razie w ślad za Chorwacją i Bułgarią w kolejce powinniśmy stanąć również my?
Naciski, aby to właśnie w tym roku rozpocząć proces przystępowania do strefy euro, bo ten potrwa co najmniej 3 lata, mogą być przedwczesne. Zobowiązaliśmy się co prawda już w 2004 r., że wspólną walutę przyjmiemy, ale nie podpisaliśmy się pod żadną konkretną datą. Nie musimy się zatem spieszyć. Czy euro pomogłoby pozyskać zaufanie zagranicznych inwestorów? Być może, ale i teraz, wbrew przewidywaniom sceptyków, wskaźnik inwestycji w kraju ruszył. Po co zatem pośpiech?
Są środowiska, które twierdzą, że naciski idą zza naszej zachodniej granicy. Właśnie dlatego, że widzą, że polska gospodarka rośnie w siłę i chcą, aby już przyjmowała euro. Bo wiedzą, że to chwilowo wyhamuje jej wzrost. Chwilowo na pewno, a może nawet długofalowo. Mamią, że dzięki temu zaufanie do inwestycji kraju wzrośnie.
Także prestiż i poprawa relacji z Unią to dobry argument dla wszystkich, którzy narzekają dziś na relacje ze wspólnotą i za koronny argument podają potrzebę jednoczenia, by wyeliminować ryzyko polexitu.
Z tym, że polexitu nikt nie chce. Ale kto chce dzisiaj euro? I czy naprawdę jest nam dzisiaj niezbędne? Jeśli mamy mieć unijną walutę, warto poczekać, aż choćby zaczniemy realnie doganiać gospodarczo Niemcy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/480299-polacy-nie-tesknia-za-euro-dyskusja-o-strefie-jest-letnia?wersja=mobilna