Gotowi jesteśmy tłumaczyć rosyjskim dyplomatom prawdę historyczną tak długo, jak będzie trzeba – napisał na Twitterze wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz. Obawiam się, że to syzyfowa praca. Bo w rozpętanej przez Kreml awanturze wokół rzekomego aliansu Polski z Hitlerem nie chodzi o prawdę lecz o politykę. I to całkiem współczesną.
Władimir Putin, rzucając oskarżenia pod adresem Polski, nie próbuje prowadzić z nami historycznej polemiki. Rosyjski prezydent wysyła sygnał nie do nas lecz do światowej diaspory żydowskiej, zwłaszcza tej w Ameryce. Liczy na to, że obrzucając przedwojennego ambasadora RP w Berlinie Józefa Lipskiego inwektywami i zarzucając mu – wbrew faktom – kibicowanie Hitlerowi w dziele zagłady Żydów, utrwali wizerunek Polski jako państwa antysemickiego, którego awanturnicza polityka doprowadziła do wybuchu wojny i w efekcie – jak próbuje to przedstawiać światu Putin – do Holokaustu. Taki przekaz, można być tego niemal pewnym, zdominuje wystąpienie Putina podczas uroczystości obchodów wyzwolenia obozu Auschwitz, które odbędą się za miesiąc w Izraelu. Rosyjski prezydent powtórzy swoje oskarżenia przed kamerami z całego świata. Wniosek, który powinien wyciągnąć z tego świat, a zwłaszcza Ameryka, ma być jeden – nie warto wspierać dłużej Polski. Bo, po pierwsze, jest to państwo antysemickie, a po drugie – zagrażające stabilności w Europie.
Rosja już od dawna wykorzystuje wątek „polskiego antysemityzmu” w swojej polityce. Po ostatnich wypowiedziach Putina, w rosyjskich mediach posypały się oskarżenia pod adresem naszego kraju. W ślad za prezydentem natychmiast dali głos także kremlowscy czynownicy. Ale przecież i wcześniej eksploatowano ten wątek. Chyba najbardziej dziś obrzydliwy rosyjski propagadzista Władimir Sołowjow wielokrotnie w swoich programach telewizyjnych opowiadał o tym, że podczas wojny Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców.
Na samego Sołowjowa nie warto byłoby splunąć, ale tym razem trzeba, niestety, zatrzymać się na chwilę nad jego oskarżeniami. Bo przecież podobne słowa padły już wcześniej z ust Jana Tomasza Grossa. Sołowjow mówił też o 200 tysiącach Żydów zabitych przez Polaków. Skąd to znamy? Od Jana Grabowskiego. Nie będzie więc chyba nadużyciem twierdzenie, że różne nieudokumentowane szacunki i tezy, które są tak lekko rzucane w wirze naszej wewnątrzpolskiej wojny, są potem cynicznie wykorzystywane przeciwko nam. I osłabiają nasze państwo na arenie międzynarodowej.
Jeden z najbardziej aktywnych „tropicieli” polskiego antysemityzmu, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW Michał Bilewicz zwierzył się w piątek na Twitterze, że rosyjska telewizja państwowa chciała niedawno porozmawiać z nim o antysemityzmie w Polsce i o Jedwabnem. „Odmówiłem” – napisał Bilewicz. I chwała za to. Ale chyba nie przypadkiem rosyjscy propagandziści uderzyli właśnie do niego. Bo wydawało im się, że Bilewicz zagra w takt ich muzyki.
To powinien być już chyba sygnał ostrzegawczy dla tych wszystkich, którzy zagalopowali się w „dekonstruowaniu” polskiej historii, aby dostrzegli również negatywne konsekwencje swoich publicznych wystąpień. Nie, nie chodzi o to, że mają milczeć. Chodzi o to, aby zachowali więcej profesjonalnego dystansu i naukowej powściągliwości. Bo inaczej mogą przyciągać do siebie – nawet wbrew intencjom – bardzo mętne persony.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/479698-naprawde-nie-warto-byc-pozytecznym-idiota-putina?wersja=mobilna