Władze Warszawy – podobnie jak innych dużych miast – przestrzegają mieszkańców, że nadchodzą ciężkie czasy. W stolicy zdecydowano już o drastycznej podwyżce cen wywozu śmieci (średnio o 300 proc.), szykują się cięcia w komunikacji miejskiej, można być także pewnym, że już wkrótce – pomimo zaprzeczeń ratusza – wzrosną ceny biletów. Za wszystkie te decyzje władze Warszawy obwiniają rząd PiS.
Pogorszenie sytuacji finansowej samorządów jest pokłosiem niekończącej się wojny politycznej w kraju. Rzeczywiście rząd przycisnął ostatnio niechętne mu samorządy. Jednak tłumaczenia, że wszystko jest winą rządu, nie brzmią zbyt wiarygodnie, gdy przyjrzymy się ostatnim deklaracjom i decyzjom finansowym władz Warszawy.
To jasne, że gdy pieniędzy zaczyna brakować, trzeba mądrze dysponować posiadanymi środkami. Co tymczasem robią władze Warszawy? Niedawno zadeklarowały, że Warszawa do 2050 roku osiągnie neutralność klimatyczną. To oczywiście również element walki z rządem, bo rząd na niedawnym szczycie europejskim w Brukseli zastrzegł, że Polska – ze względów finansowych – nie jest w stanie przestawić swojej gospodarki wyłącznie na odnawialne i niskoemisyjne źródła energii. Najwyraźniej jednak, to na co nie stać pisowskiego rządu, nie jest żadną przeszkodą dla platformerskich władz Warszawy, które – jak należy się spodziewać – zamierzają do 2050 roku odłączyć mieszkańcom wszystkie elektrociepłownie i pobierać energię… no właśnie, z czego? Z farmy wiatrowej? A może uda się w tym czasie zbudować elektrownię wodną w miejscu niedziałającej oczyszczalni ścieków Czajka?
Pewnym przedsmakiem planowanej ekologicznej doskonałości Warszawy jest niedawny zakup 130 elektrycznych autobusów za kwotę 400 milionów złotych (przy czym 180 mln pochodzi z unijnego dofinansowania). 400 milionów to sporo, można było za to kupić znacznie więcej ekologicznych autobusów na gaz, które dotąd wybierano, bo są tańsze od elektrycznych średnio o ponad 60 proc. Zdecydowano się jednak na elektryczne. Pierwsze z nich trafią do Warszawy już na początku przyszłego roku. I byłoby świetnie, gdyby nie to, że – jak na razie – ciągle brakuje do nich stacji ładowania. W przyszłym roku ma powstać zaledwie dwadzieścia ładowarek łącznie za ponad 8 mln. Ale cóż to za problem, zawsze można przecież zlikwidować trochę linii autobusowych i bilans się jakoś wyrówna. A winą za cięcia i tłok obciążyć PiS.
Jakimś ratunkiem może być jeszcze metro. Władze Warszawy sporo inwestują w podziemną kolej. Niedawno np. ratusz wydał 2 miliony złotych na projekt kolejnej już III linii metra. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie drobny fakt, że linia ma być zaprojektowana w oderwaniu od dotychczasowych analiz jej opłacalności. Miasto uparło się bowiem, aby przebieg tej linii biegł daleko od centrum, a więc z dala od pasażerów. Wszystko dlatego, że podczas budowy II linii metra na stacji Stadion Narodowy zbudowano już drugi peron dla przyszłej III linii, pomimo że jej kształt nie był wtedy przesądzony. Więc teraz władze Warszawy rysują kolejne projekty na siłę uwzględniające ten nieszczęsny peron, choć wiadomo, że linia rozpoczynająca się na Stadionie i biegnąca w stronę Grochowa nie ma większego ekonomicznego sensu. Przydałaby się raczej – co logiczne – linia w stronę centrum. Ale przecież zbudowano już peron w drugą stronę. Więc nie da rady. Metro musi więc pojechać w przeciwną stronę. W tym wszystkim ujawniony niedawno przez „SE” wydatek przez Warszawę miliona złotych na niefunkcjonalną stronę z rozkładami jazdy komunikacji miejskiej, jest jedynie drobiazgiem dopełniającym obrazu nieszczęścia.
Rafał Trzaskowski nie musi jednak się niczym martwić. W najnowszej edycji badania Barometr Warszawski 76 proc. ankietowanych pozytywnie oceniło jego wysiłki. Problem pojawi się dopiero wtedy, gdy pewnego dnia w Warszawie przestanie działać elektryczność i ogrzewanie, a na koniec zabraknie wody. Wtedy pozytywne oceny mogą spaść. I to nawet do 70 proc.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/478952-rafala-trzaskowskiego-zmagania-z-wroga-rzeczywistoscia