Przypuszczam, że politycy Zjednoczonej Prawicy i sztabowcy prezydenta Andrzeja Dudy śledzą w tej chwili naprawdę duży sukces premiera Mateusza Morawieckiego w Brukseli (w debacie o sprawach klimatycznych wygraliśmy prawo do życia gospodarczego), a także szokująco brutalny polityczny bunt części środowiska sędziowskiego (trzeba powiedzieć jasno: to deptanie praworządności). I słusznie. Ale jak tylko znajdą chwilę powinni rozłożyć na kawałki i dokładnie przeanalizować to, co stało się w ostatnich tygodniach w Wielkiej Brytanii i co znalazło swój finał w wyborczym triumfie Borisa Johnsona.
Przy wszystkich różnicach i zastrzeżeniach lider Konserwatystów stoczył tam i wygrał bitwę w swojej istocie podobną do tej, którą toczy Prawica w Polsce: o nadrzędność wyboru demokratycznego nad układami, kastami, dziwnymi orzeczeniami zagranicznych anonimowych trybunałów. Była to też bitwa z lewicowym do szpiku i zadowolonym z siebie establishmentem, stronniczymi (choć mniej jawnie niż u nas) mediami, w kurzu skoordynowanych ataków mającym wywołać panikę moralną („po Brexicie zabraknie jedzenia”).
Śledziłem kampanię Johnsona z uwagą. Wróżono mu porażkę, analitycy twierdzili, że jest zbyt prosta, oparta na prostej osi podziału: dowieźć Brexit („get Brexit done”) czy dalej buksować w miejscu. Sondaże „wykazywały”, że słabnie, że może przegrać. Media szukały każdej okazji, by go pogrążyć - opublikowano nawet zapis kłótni rodzinnej z narzeczoną (sam Johnson nie jest wzorem stabilności w życiu osobistym).
On jednak robił swoje. Proste, ale przemyślane spoty, nikomu się nie podlizujące, ale nazywające różnicę, wskazujące istotę sprawy, która rozstrzygnie się w głosowaniu:
Efekt? Historyczne zwycięstwo, przygniatająca większość.
Kolejny dowód, że wyborcy lubią jasne stawianie sprawy, uczciwe nazywanie rzeczy po imieniu.
Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Stanach Zjednoczonych, gdzie wbrew doniesieniom polskich mediów lewicowych prezydent Donald Trump (stale w ogniu walki) trzyma się mocno, a procedura impeachmentu okazuje się być katastrofą dla demokratów. Ta sama zasada obowiązuje na Węgrzech i ostatnie porażki partii premiera Orbana w wielkich miastach nie zamazują tego obrazu, są tylko jeszcze jednym dowodem, że na deprawację trzeba reagować zdecydowanie.
W Polsce mieliśmy w ostatnich kilkunastu miesiącach dwa wyborcze doświadczenia. W wyborach europejskich Zjednoczona Prawica (choć trochę wbrew sobie) poszła z rozwiniętymi sztandarami polskimi, pod hasłami naprawy państwa, jasno nazywała też podział. I wygrała zdecydowanie. W ostatniej kampanii do Sejmu i Senatu wybrano łagodniejszą ścieżkę: niuansowanie różnic, podlizywanie się mediom opozycyjnym, sugestia zaniechania głębszych zmian, szukanie uznania u wielkomiejskiej klasy średniej. Efekt? Konkurencja z prawej znalazła się w parlamencie, a większość potrzebna do rządzenia okazała się minimalna.
Wszystko jasne. Dziś mamy w obozie Zjednoczonej Prawicy i na różnych stanowiskach coraz więcej ludzi z drugiej strony, nie czujących żadnego związku emocjonalnego z tym obozem. Wielu ludzi tożsamościowych pod różnymi pretekstami pogoniono. Rozmywa się świadomie linię podziału. Zysku, urobku z tej linii nie widać.
Co wybieracie? I dlaczego?
CZYTAJ TEŻ GORĄCY KOMENTARZ JACKA KARNOWSKIEGO: Piękna odpowiedź Brytyjczyków na manipulacje i sztuczki establishmentu. W czasach głębokiej pogardy dla woli ludu, to ważny sygnał
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/477526-wielka-brytania-a-sprawa-polska-wniosek-z-triumfu-johnsona