Odstąpienie Donalda Tuska od startu w wyborach prezydenckich w kraju i przyjęcie prezesostwa EPP, Europejskiej Partii Ludowej, świadczą, że definitywnie wycofał się on z polityki polskiej. Pisałem i mówiłem o tym, kiedy pięć lat temu zrezygnował ze stanowiska premiera, czyli najważniejszej funkcji w państwie, na rzecz głównie reprezentacyjno-organizacyjnej roli przewodniczącego Rady Europejskiej. Kandydatką na to miejsce była również premier Danii. Zapytana, odpowiedziała, że może propozycję rozważyć, naturalnie, po zakończeniu swojej misji w kraju. Tusk się nie zastanawiał. Rzucił główne stanowisko w Polsce na rzecz prestiżowej i dochodowej synekury w Europie, która jednak nie wiąże się z poważnym wpływem na politykę. Dowiodły tego zresztą obie pełnione przez niego kadencje.
Zejście kapitana z pokładu w trakcie rejsu, aby w innym porcie zająć się odmiennym, intratnym zajęciem, jest kompromitacją i powinno powodować co najmniej skreślenie go z listy osób godnych pełnienia odpowiedzialnych zadań – w tym wypadku politycznych. W kraju nie wywołało to jednak właściwego oddźwięku. Stało się tak, gdyż gigantyczna osłona medialno-wizerunkowa zorganizowana szefowi PO przez siły III RP, do ekstremum grające na ciągle żywych kompleksach polskich, spowodowała, że w miarę powszechnie przyjęta została interpretacja, zgodnie z którą jego wybór stanowi wielki honor dla kraju, a jego funkcja ma nas wszystkich dowartościować. Sądzę jednak, że głębsze poczucie konfuzji w rodakach pozostało i uwolniłoby się w jakimś stopniu w trakcie prezydenckich wyborów, czego inteligentny polityk mógł się spodziewać.
Stosunek Tuska do rodaków i kraju zademonstrowała także ostatnia rejterada z prezydenckiego starcia na rzecz kolejnej zyskownej i prestiżowej funkcji, która nie przekłada się na realne znaczenie polityczne. W rzeczywistości EPP, która wprawdzie nazywa się partią, stanowi wyłącznie ośrodek porozumienia europejskich, formalnie centrowo-prawicowych ugrupowań politycznych. Głównie ma koordynować ich kampanię do Parlamentu Europejskiego. Gdyż, wbrew temu co usiłują propagować ośrodki III RP, polityka w Europie dzieje się na szczeblu państw, a na poziomie europejskim wyłącznie się ją uzgadnia.
Nie znaczy to, że europejskie ośrodki nie mają na nią wpływu. Przede wszystkim wykorzystują ogromny aparat unijny do narzucenia słabszym woli silniejszych. Dodatkowo wzmacniają establishment europejski, który funkcjonuje już zupełnie poza demokratycznymi regułami. Dobrą tego ilustracją jest ogromna rola, jaką odgrywają w jego funkcjonowaniu politycy, którzy przegrali lub wycofali się (co zwykle oznacza to samo) z konkurencji politycznej w swoich krajach. Postacie takie jak były prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing, specyficzna postać polityki włoskiej Romano Prodi czy dołączający do nich obecnie Donald Tusk.
Zajmowane przez nich urzędy nie są decydujące, ale oni sami mają spore możliwości nieformalnego wpływu na kreowanie rozmaitych europejskich działań. Ten stan rzeczy wskazuje kierunek, w jakim zmierza ustrój nazywany dziś demokracją liberalną.
Z założenia miał to być system, w którym potencjalne ekscesy większości ograniczane byłyby przez przyjmowane w naszej kulturze normy i wartości, zwykle wpisane w konstytucję. Obecnie przekształcił się w rodzaj oligarchii, w której najbardziej wpływowe gremia usiłują maksymalnie ograniczyć demokrację i zredukować ją do wyborczych procedur, aby już poza jakąkolwiek kontrolą ogółu decydować o najważniejszych sprawach. To, że coraz więcej przegranych postaci nie można definitywnie usunąć z europejskiej polityki, zwanej demokratyczną, demonstruje, jak bardzo umowne stały się jej mechanizmy. W tym kontekście uznanie, że Tusk zniknął z polskiej sceny, jest tylko do pewnego stopnia prawdziwe. Oświadczył on zresztą, że nie ma zamiaru tego robić, oczywiście w imię wyższych racji. Wszystko wskazuje, że racje owe każą mu intrygować przeciw obecnej władzy bez szczególnego zainteresowania losami kraju. Z zachowania opozycji III RP wynika zresztą, że jego dobro utożsamia ona ze swoją władzą. Jeśli jej nie sprawuje, bez żadnych oporów podejmie się wszystkiego w celu jej odzyskania. Możemy więc być pewni, że staniemy się świadkami publicznych wystąpień Tuska w obronie norm i zasad, które tak się składa, że działają wyłącznie na korzyść jego środowiska. Spotkają się one z wielkim aplauzem tych, którzy oburzają się, że dominującą rolę w Polsce odgrywa inteligent z Żoliborza, i domagają się jej dla urzędnika z Brukseli.
Felieton ukazał się w 48 numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/476698-tusk-czyli-liberalna-demokracja?wersja=mobilna