Przejściowy „Król Europy” ogłosił wszem wobec – co już wszyscy wiedzą – że nie będzie ubiegał się o królowanie w Polsce. Jedni żałują, inni pomstują, jeszcze inni żartują, a jemu samemu jest „trochę smutno”…
Mnie smutno nie jest ani trochę i po raz pierwszy pochwalę Tuska za podjęcie, acz wymuszonej, to jednak właściwej decyzji. Niech już lepiej sobie pokróluje w różnojęzycznej, Europejskiej Partii Ludowej, po co mu wracać do tej strasznej, skłóconej Polski, z której przed paru laty wyjechał, wszak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tym bardziej, że ten pisowski smog i ta Czajka… Ale żarty na bok. Donald Tusk, jeszcze przewodniczący Rady Europejskiej, wie co robi; wyczekał, wysondował, ma świadomość, że źle się kojarzy, że jest – cytuję - „obciążony od czasów, kiedy byłem premierem”, poza tym dostał już baty przed laty w wyborach prezydenckich i jak wyglądałby na eurosalonach, gdyby dostał jeszcze raz…?
Już dawno - niech sam się pochwalę - przepowiadałem, że nie wystartuje, dworując sobie w programie Michała Rachonia „Minęła 20” z tych, którzy już widzieli Tuska powracającego triumfalnie na białym koniu. Za alegoryczną, przepojoną gorzką ironią ilustrację posłużył mi obraz Lisowczyka, pędzla Juliusza Kossaka, kopia dzieła Rembrandta pt. „Jeździec Polski”. Dla przypomnienia, Lisowczycy byli najemnikami, utrzymywali się z łupów, początkowo niby walczyli o sprawę polską, później w carskiej służbie, czy dla księcia bawarskiego, a gdy wreszcie obarczeni złą sławą wrócili do kraju, ograbili po drodze kilka wiosek, spalili Radomsko i tak dali się we znaki ludności, że Sejm uznał ich za niebezpiecznych dla Rzeczypospolitej i pozbawił czci.
Na takim koniu Tusk wracać nie chciał. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości i snuł iluzje o powrocie, ba, o jego sukcesie w wyborach prezydenckich, to znaczy, że był oderwany od rzeczywistości. Tusk oderwany od niej nie jest, może marzył mu się Pałac Namiestnikowski, ale na tym etapie swej politycznej kariery nie położyłby na szali wszystkiego, co uzyskał, żeby skończyć jako ten przegrany i pozbawiony czci we własnym kraju.
Zadziwia mnie przy tym naiwność członków Platformy z nazwy Obywatelskiej i zwolenników tej skompromitowanej partii po ośmiu latach sprawowania władzy, której symbolem był skrót „chdikk”, tudzież określenie o „państwie teoretycznym” - licentia poetica ministra spraw wewnętrznych w gabinecie premiera Tuska (sic!); jak można było zakładać zwycięstwo PO w kolejnych, minionych już wyborach - samorządowych, do europarlamentu, do Sejmu oraz w tych nadchodzących, prezydenckich? I w tym przypadku przepowiadałem pasmo porażek, co nie wynikało z jakiegoś daru jasnowidzenia, lecz z realnej, trzeźwej oceny sytuacji. Wyborcy nie są tacy głupi, za jakich ma ich Tomasz Lis, na usługach Ringiera-Axela Springera.
Jednymi, którzy skorzystali, co też było do przewidzenia, na desperackim skleceniu Koalicji tzw. Obywatelskiej przez samozwańczego „premiera z cienia”, wciąż przewodniczącego PO Grzegorza Schetynę, są ci, którzy poprzez ten absurdalny deal dostali się do Parlamentu Europejskiego i Sejmu.
Czy rezygnacja Tuska zwiastuje trzęsienie ziemi w Platformie z nazwy Obywatelskiej, której reprezentantów obywatele nie chcą widzieć u władzy, ani na posadzie premiera, ani w Radzie Ministrów, ani na najwyższym urzędzie prezydenta Rzeczypospolitej? Prędzej czy później ten, przepraszam, wrzód musi pęknąć, co najwyżej może się trochę odwlec, jeśli wiecznie wczorajsi zdołają jeszcze wypchnąć na stracenie któregoś/którąś ze „swoich” w wyborach prezydenckich. Im szybciej skończy się ten chocholi taniec, tym lepiej dla polskiej sceny politycznej.
Na koniec Donald Tusk podziękował „wszystkim rozumiejącym” jego decyzję i przeprosił „nią zawiedzionych”. Tu ja jestem zawiedziony, należało raczej powiedzieć: „przepraszam za wszystko”.
Ale nie wymagajmy zbyt wiele, na tę chwilę po raz pierwszy pochwalę ekspremiera za podjęcie, acz wymuszonej, to jednak ze wszech miar właściwej decyzji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471924-po-raz-pierwszy-pochwale-tuska