Donald Tusk przerwał męki swojego obozu, i ogłosił, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich.
Uważam, że możemy te wybory wygrać, ale do tego potrzebna jest kandydatura, która nie jest obciążana bagażem trudnych, niepopularnych decyzji, a ja takim bagażem jestem obciążony od czasów, kiedy byłem premierem -
— uzasadnił swoją decyzję, choć przecież wiedział o tym już wcześniej, a mimo to w ostatnich tygodniach konsekwentnie wysyłał sygnały sugerujące, że myśli o powrocie. Czy rzeczywiście myślał, czy tylko pławił się w atmosferze rozmarzenia, którą wywołał u części sympatyków opozycji? Myślę, że raczej to drugie: ego rosło, wracały piękne wspomnienia dawnych tryumfów. Pewnie by to jeszcze potrwało, gdyby parę osób nie powiedziało mu, by przestał się bawić, bo to wszystko stawało się już groźne dla szans opozycji w majowych wyborach. Przypomnę, że Jarosław Kaczyński wskazał Andrzeja Dudę jako kandydata 11 listopada 2014 roku, na niewiele ponad pół roku przed wyborami, i był to już ostatni dzwonek.
Tusk wybrał więc życie „z dala od tego całego syfu”. Wielu go usprawiedliwia, uważając stanowisko szefa Europejskiej Partii Ludowej za atrakcyjniejsze, a być może nawet ważniejsze, niż funkcję prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Wcześniej ci sami ludzie uważali, że lepiej być szefem Rady Europejskiej wskazanym przez unijne potęgi niż premierem rządu własnego państwa. Tego typu tezy mówią nam właściwie wszystko o hierarchii wartości dużej części opozycji.
Tusk poflirtował z marzeniami swoich zwolenników - którzy zdają się wierzyć, że wystarczy jego powrót by odwrócić bieg historii - i znów sobie poszedł, zostawiając własny obóz w gorszej sytuacji niż gdyby od razu ogłosił, że nie wchodzi do gry. To nie pierwszy taki numer: wielu ludzi Platformy wciąż mu pamięta, że w 2014 roku rzucił wszystko, zostawił ich z kiepską premier Ewą Kopacz, i de facto wystawił na polityczną rzeź. Liczyła się tylko osobista kariera. Był zapewne pewien, że rząd prawicy wywróci się tak samo jak pierwszy rząd PiS w latach 2005-2007. W walce z nim zastosowano dokładnie tę samą strategię, ale tym razem zawiodła. Bo PiS też się uczy na własnych błędach i porażkach.
W sumie szkoda, że Tusk jednak nie wystartuje. Spodziewałem się tego, ale dla Polski byłoby lepiej, gdyby stanął na ubitym polu i uczciwie, drugie raz, przegrał bój o pałac prezydencki. Polska potrzebuje takich czytelnych starć i tak ciężko wywalczonych zwycięstw. To takie boje wyrywają nas z postkomunizmu, z sieci uwikłań, z kompleksów. Jeśli w walce o prezydenturę opozycja wystawi kandydatów relatywnie mało miarodajnych - np. Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Małgorzatę Kidawę-Błońską - tego efektu dobrego przełamania nie będzie. Przynajmniej nie na taką skalę, jaką przyniosłoby zderzenie Andrzeja Dudy z byłym premierem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471732-szkoda-ze-nie-wystartuje-polsce-przydalaby-sie-jego-kleska?wersja=mobilna