Z przykrością oglądałem przekaz na żywo z Luksemburga, gdy polski sędzia Marek Safjan, zasiadający Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej z napuszoną miną piętnował polskie władze, które reformując wymiar sprawiedliwości w lipcu 2017 roku, w opinii Trybunału, podeptały międzynarodowe traktaty.
Jak dość powszechnie wiadomo, wyrok, który z takim namaszczeniem odczytywał Marek Safjan, dotyczył przepisów, które nie obowiązują już od dawna. Eksperci dodają, że w istocie Trybunał nie powinien w ogóle rozpatrywać wniosku przekazanego mu przez Komisję Europejską. Można też wymagać, aby tak poważne ciało, jakim jest Komisja Europejska, która otrzymała skargę od polskiego środowiska sędziowskiego, sama umorzyła sprawę i nie przekazywała jej do Trybunału Sprawiedliwości.
Sprawa dzisiejszego orzeczenia wskazuje na dwie charakterystyczne cechy działania unijnych urzędów. Ociężałość organizacyjną, która prowadzi do straty czasu i energii na zajmowanie się sprawami już od dłuższego czasu nieaktualnymi. A po drugie na pewną wytrwałość, by nie powiedzieć zaciętość w atakowaniu Polski, jako państwa, które wszędzie tam, gdzie traktaty Unii Europejskiej tego nie blokują, ani nie narzucają, prowadzi samodzielną politykę w wielu obszarach. A właśnie w takiej zgodności z traktatami, Polska ma prawo do własnego kształtowania struktury wymiaru sprawiedliwości i zasad jego funkcjonowania.
Jednakże wobec Polski Unia Europejska przyjmuje postawę nie tylko cenzora, ale rygorystycznego nadzorcy, kwestionującego rozwiązania, które występują w identycznej postaci w innych państwach, ale tam nie przeszkadzają wcale władzom Unii.
Wydawałoby się, że w tej sytuacji od polskiego przedstawiciela sądownictwa w Trybunale można by oczekiwać głosu odrębnego od podjętego wyroku oraz uzasadnienia odmiennego od poglądu pozostałych członków składu sędziowskiego. Taka postawa pokazywałaby z jednej strony samodzielność sędziego, kierującego się zdrowym rozsądkiem i poczuciem dotrzymywania zasad rzeczywistej sprawiedliwości, a drugiej zbiegałaby się akurat z czymś, co można określić jak dbałość o polską rację stanu. Właśnie wtedy wypełniałby rolę bezstronnego sędziego, dla którego najważniejszą troską jest sprawiedliwe rozsądzanie spornych kwestii.
Ta przykrość, o której wspomniałem na początku, jest tym większa, że dla jednego z polskich luminarzy prawa, pierwszym nakazem nie jest obowiązek ferowania sprawiedliwych wyroków, lecz obrona prawniczej kasty, która zapuściła swoje korzenie w czasach PRL. Tak mocne, że reprodukuje kolejne pokolenia o tych samych negatywnych obciążeniach, hamujących rozwój praworządności, nie mówiąc już o dławieniu prawdziwej demokracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/471585-jak-luminarz-prawa-gnebi-wlasny-kraj?wersja=mobilna