Do tej pory jeden człowiek doprowadził swoją formację do reelekcji. Miał mieć wiecznie działający przepis na czarowanie Polaków. Wczoraj jego osiągnięcie zostało przebite. Nie tylko za sprawą rekordowych liczb osiągniętych przez Prawo i Sprawiedliwość, ale przede wszystkim dzięki osiągnięciu tego triumfu w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach. Te wybory były przecież plebiscytem na „za” bądź „przeciw” PiS. Partia Kaczyńskiego nie mogła liczyć na łagodne traktowanie z żadnej strony sceny politycznej. A jednak potrafiła się obronić i podtrzymać władzę. Jarosław Kaczyński staje się więc najskuteczniejszym politykiem w III RP, radzącym sobie w każdych warunkach, ale też efektywnie namaszczającym kandydatów na prezydenta. Jest prawdziwym hegemonem, czy to się komuś podoba, czy nie.
Na drugim biegunie mamy człowieka, który organicznie nienawidzi przegrywać, a przytrafiło mu się to po raz trzeci z rzędu, jego partii – piąty. Jakie są szanse, że nastąpi koniec tej przykrej serii? Niemal zerowe. Wszystkie jego narracje rozbijają się w momencie wyborczej próby. Na czele z tą o końcu demokracji. Gdy ta bowiem obchodzi swoje święto, on się smuci. Grzegorz Schetyna się skończył. Po pierwsze jako lider partii, która coraz bardziej ma go dosyć – cztery lata temu sama Platforma zdobyła 138 mandatów, teraz jako KO ma ich mniej, a ludzie PO muszą pogodzić się z oddaniem części miejsc przy Wiejskiej Nowoczesnej, Inicjatywie Polskiej, Zielonym i różnym dziwnym indywiduom, jak Klaudia Jachira). Po drugie, jako lider opozycji. Projekt, na który parę miesięcy temu postawił wszystko, szybciutko się rozleciał, nie zrobił żadnej krzywdy PiS-owi, a poranił Platformę, pomógł wzmocnić lewicę i wybić się na niepodległość PSL-owi. Włodzimierz Czarzasty Schetyny nie znosi, z ogromną satysfakcją już go napoczął, a w kolejnych czterech latach będzie nadgryzał bardziej.
Czarzasty ma jednak inny problem. Nazywa się Adrian Zandberg. I tu zgodzę się z Łukaszem Adamskim w prognozowaniu, że lider Razem niebawem może stać się liderem całej lewicy. Ta kadencja go zbuduje, jeśli tylko ustawi się na innych pozycjach niż SLD. Tylko on może lewicy przydać powagi (w odróżnieniu od rodzinno-towarzysko-partykularnego interesu Biedronia) nie obciążając się dziedzictwem PZPR.
Niektórzy leją krokodyle łzy – oj, co to będzie, postkomuniści podnoszą głowy. A jak mają nie podnosić? Skoro jeszcze żyją i wcale nie jest ich tak mało. Tu potrzeba czasu, cierpliwości. Natura zrobi swoje.
W przeciwieństwie do niektórych moich kolegów nie boję się w parlamencie ani kombinatorów finansowych i inżynierów społecznych z Wiosny, ani postaci „formatu” Jachiry. Już to widzieliśmy w Palikociarni. Ten przecież wprowadził na Wiejską nawet regularnego bandytę, który wcześniej siedział dwa lata w więzieniu m.in. za ciężkie pobicie. Inny z rozbójników Palikota dorobił się majątku na sprzedaży podrabianych ciuchów i torebek, a dziennikarzom w czasie sejmowej komisji pokazywał przy kamerach „fucki”. A posła Ryfińskiego pamiętacie (skończył ponoć jako taksówkarz – co i tak jest jego sukcesem)? Jachira nie będzie od niego ani lepsza ani gorsza.
Czy da się zrobić z Sejmu większy cyrk niż wieczna młodzież z PO w grudniu 2016 r.? Może. Ale komu to szkodzi najbardziej? Cyrkowcom.
Coś mi mówi, że to będzie lepszy Sejm niż w mijającej kadencji. PiS doczekał się opozycji, która może być wartościowa, bo – jak to się zwykło mawiać wytrychem – merytoryczna. Z jednej strony lewicowa (Razem), z drugiej – prawicowa (Konfederacja). To lepiej i dla formacji Jarosława Kaczyńskiego i dla nas wszystkich.
Jedni i drudzy są mądrzejsi od ekip Schetyny i Lubnauer i wiedzą, że totalność nie popłaca. Ale tak to już jest w demokracji, której największy przegrany tej batalii kompletnie nie rozumie.
CZYTAJ TAKŻE:
Wyścig po senatorski immunitet. Gawłowskiemu się udało. Pawlakowi – nie…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/468319-hegemon-kaczynski-nieudacznik-schetyna-i-zdrowie-demokracji