Szczyt klimatyczny ONZ, który właśnie rozpoczął się w nowym Jorku, to dobra okazja do autopromocji dla światowych przywódców. Można wygłosić płomienne przemówienie o ginących lasach deszczowych, pustynnieniu w Sahelu i emisjach gazów cieplarnianych, podkreślając własne dokonania w walce z ociepleniem klimatu i wskazać palcem tych, którzy robią w tej dziedzinie zbyt mało, celując przy tym szczególnie w przeciwników ideologicznych.
Można tak upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: wypromować siebie i dołożyć rzekomym „wrogom liberalnej demokracji”. Prezydent Francji Emmanuel Macron opanował tę technikę do perfekcji. Czasami kryje się za tym jakiś interes, jak w przypadku dyrektywy o pracownikach delegowanych – Macron podczas swojej kampanii prezydenckiej oskarżył Polskę i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej o „dumping socjalny”, a w krótce później przepchnął niekorzystną dla tych krajów dyrektywę – a czasami jest to wyłącznie PR. Jak pod koniec sierpnia, gdy Macron sugerował, że prawicowy prezydent Brazylii Jair Bolsonaro nie radzi sobie z pożarami lasów w Amazonii i dodał, że to „sprawa całej planety”. Prezydent Francji zamieścił na Twitterze zdjęcie płonącej puszczy i słupów dymu, które widać nawet z Kosmosu. „Nasz dom stoi w płomieniach. Dosłownie. Lasy deszczowe w Amazonii – płuca, które produkują 20 proc. tlenu dla naszej planety – płoną. To międzynarodowy kryzys” – napisał po francusku i angielsku, wzywając członków grupy G7, zrzeszającej najbardziej uprzemysłowione kraje świata, do zajęcia się tym „kryzysem”. Bolsonaro w odpowiedzi polecił mu by zajął się własnymi sprawami, przypominając Macronowi, że miał kłopoty z ugaszeniem katedry Notre Dame.
Brazylia ostatecznie zgodziła się przyjąć pomoc finansową od G7, i na tym sprawa się skończyła. W końcu lasy w Brazylii płoną co roku, w minionych latach pożarów było nawet zdecydowanie więcej niż w tym. Tyle, że w minionych latach Brazylią nie rządził Jair Bolsonaro, zadeklarowany wróg liberalnych elit, szczególnie w Europie. Macronowi udało się więc przy okazji płonącej Amazonii zrobić z prezydenta Brazylii wroga planety, a z siebie bohatera. W akcję rozkręconą przez Macrona na Twitterze włączyło się wielu prominentów z Hollywood i okolic. Trudno o lepszy PR. A lasy Amazonii? Wciąż płoną i płonąć będą.
Przy okazji dzisiejszego szczytu klimatycznego ONZ oberwała Polska. Schemat jest jednak ten sam jak w przypadku Brazylii. Ja, dobry prezydent Francji lecę aż do Nowego Jorku by ratować nasz wspólny planetarny dom, a „oni” (czyli Polska) mają to w nosie i wszystko blokują. Trzymają się kurczowo tego swojego węgla, ale czego innego – zdaje się francuski prezydent sugerować – można oczekiwać od tych prawicowych populistów. Nihil novi sub sole – można by rzec. Walka politycznego dobra ze złem była już główną osią kampanii prezydenckiej Macrona: z jednej strony on, światły, postępowy, z drugiej strony groźni populiści pokroju Marine Le Pen i Jean’a-Luca Melenchona. Taktyka jest tak prosta, że aż zabawna. Macron skierował swój przekaz o grzeszącej w dziedzinie emisji Co2 Polski do francuskich dziennikarzy, którzy następnie przekazali je czytelnikom, czyli wyborcom nad Sekwaną. Efekt na wyborców miał być zapewne taki: patrzcie, nasz prezydent tak dzielnie walczy o sprawy planety, o naszą przyszłość. Nieważne, że Francja sama nie dotrzymuje zobowiązań wynikających z umowy paryskiej czy protokołu z Kioto, nieważne, że Donald Trump olał umowę paryską, a to USA są jednym z największych emitentów gazów cieplarnianych, że Chiny dalej zatruwają środowisko, a Japonia, Niemcy i Indie budują kolejne elektrownie węglowe. Światły rycerz postępu, prezydent-Jowisz wypruwa sobie żyły by uczynić świat lepszym. A słupki notowań rosną.
Macron to mistrz auto-inscenizacji. Król PR-u, u którego marketing króluje nad wszystkim innym. Złośliwcy twierdzą, że francuscy prezydenci cierpią na „nadaktywność” (activisme). Zarzucano to już Nicolasowi Sarkozyemu, że wszędzie go pełno, a niewiele z tego wynika. W przypadku Macrona jest podobnie, a im gorzej na domowym froncie tym przydatniejsze są międzynarodowe sukcesy, nawet jeśli tylko pozorne. Nie należy się więc zbytnio przejmować jego ostatnimi oskarżeniami pod adresem Polski, choć oczywiście należy starannie monitorować propozycje Macrona na forum UE odnośnie redukcji emisji Co2. Niepokoić powinny nas natomiast jego próby resetu z Rosją. Słowa, które wypowiedział podczas spotkania z Wlądimirem Putinem, o przyszłej Europie od Lizbony po Władywostok, są bowiem wyrazem „realpoltik”. Macronowi nie wyszło zbliżenie z USA, polityka Trumpa zagraża żywotnym interesom Francji, a więc gospodarz Pałacu Elizejskiego postanowił otworzyć sobie wektor polityki zagranicznej na Wschodzie, by zbalansować wpływy Waszyngtonu.
Macron chce m.in. przejąć stery tzw. procesu Mińskiego, czyli procesu pokojowego na Ukrainie. Putin zapewne chętnie się na to zgodzi, bowiem Macron w kombo z Zełenskim to o wiele łatwiejsi przeciwnicy niż tandem Merkel-Poroszenko. Gospodarz Kremla zapewne zauważył jak bardzo ambitny jest francuski prezydent i będzie potrafił to wykorzystać. Pokój na wschodniej Ukrainie na warunkach Rosji pociągnąłby zaś za sobą zniesienie sankcji oraz powrót na międzynarodowe salony Rosji. Same korzyści, w każdym razie z punktu widzenia Kremla. Dla Polski byłoby to fatalnym rozwiązaniem.
Możemy być poirytowani kolejnymi głupimi i niesprawiedliwymi wypowiedziami prezydenta Francji, martwić powinny nas jednak jego próby prowadzenia polityki mocarstwowej na nasz koszt.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/465163-nie-nalezy-przejmowac-sie-slowami-macrona-to-tylko-pr?wersja=mobilna