O słabości kampanii Koalicji Obywatelskiej powiedziano i napisano już wiele - pomysły skończyły się po kilku dniach, manewr z projektem „Kidawa-Błońska” jest tyleż ciekawy, co spóźniony i chaotycznie napisany na kolanie, a wyborcy Platformy narzekają, że w terenie nie widać ani plakatów, ani billboardów kandydatów KO. Pogubienie symbolicznie widać w filmie, na którym Paweł Kowal (lider PO na liście w Krakowie) nie potrafi rozpoznać jednej z czołowych małopolskich aktywistek opozycji w ostatnich latach.

WIĘCEJ: Ależ scena! Startujący z Krakowa Kowal nie rozpoznaje… rzeczniczki małopolskiej PO! „Napije się Pani kawy?”

Jeśli zresztą przy Małopolsce jesteśmy, to kandydatów PO-KO dopinguje (w oficjalny i nieoficjalny sposób) nawet ks. Kazimierz Sowa, zwracając uwagę - choćby w komentarzach na Facebooku małopolskiej Platformy - na kampanijny marazm działaczy i wyborców Platformy. Wsparcie szanownego księdza na razie jednak niewiele daje, a zegar tyka - do końca kampanii zostały ledwie trzy tygodnie, 20 dni z niewielkim hakiem.

Świadomość braku czasu na jakikolwiek, choćby drobny reset, ma również Małgorzata Kidawa-Błońska. Kandydatka KO na urząd premiera ma przed sobą arcytrudne zadanie i chociaż pani marszałek nie można odmówić determinacji, to - jak pokazał czwartkowy materiał tvn24 - jest ona nieskuteczna. Wyborcy (poza i tak zadeklarowanymi zwolennikami PO) nie znają pani marszałek, a miejsca i czasu na zbudowanie nazwiska po prostu już nie ma. Dopytywana o kiepską frekwencję na spotkaniach z potencjalnymi wyborcami sama Kidawa-Błońska nie kryje, że to po prostu spóźnione działania.

To było spontaniczne. W tej kampanii nie ma czasu już na organizowanie spotkań… (…) Nie ma już co się zastanawiać, czy nie za późno, za wcześnie. Taka jest szansa i trzeba to wykorzystać…

— mówiła w tvn24, dodając, że choć nie wierzy w porażkę 13 października, to „przegraną będziemy musieli się w partii podzielić”.

O stanie gry na 20 dni przed ciszą wyborczą i świadomości po stronie opozycyjnej sporo mówi też wypowiedź Ewy Kopacz. Była premier, która była twarzą kampanii Platformy cztery lata temu, zupełnie poważnie analizując kampanię Kidawy-Błońskiej mówi tak:

Ona musi, nie ma wyjścia, musi być liderem i twarzą Koalicji Obywatelskiej. (…) Ona pójdzie na rekord. Zaryzykowałabym nawet, mówiąc, że będzie miała lepszy wynik niż Szydło w ostatnich wyborach do europarlamentu.

Przypomnijmy - pani premier Szydło uzyskała w ostatnich wyborach niemal 543 tysiące głosów. Dla porównania - na Ewę Kopacz w wyborach w roku 2015, gdy startowała (tak jak Kidawa-Błońska) jako „jedynka” w Warszawie - oddano 225 tysięcy głosów. Żeby spełnić oczekiwania i nadzieje pani premier Kopacz, pani marszałek Kidawa-Błońska musiałaby dwukrotnie pobić wynik swojej poprzedniczki. Nie mówiąc o tym, że oznaczałoby to zgarnięcie wyniku lepszego niż cała lista Platformy w roku 2015. Rozumiem, że pani premier może mieć sporo sympatii do byłej rzeczniczki swojego rządu, że nadzieje w Platformie na zjedzenie Lewicy są spore, ale powiedzieć, że ta analiza europoseł Kopacz to pomieszanie z poplątaniem, to nie powiedzieć nic.

To jasne, że Grzegorz Schetyna ma o wiele lepszy zmysł polityczny niż jego poprzedniczka w fotelu przewodniczącej Platformy Obywatelskiej. W jego kampanijnym planie wciąż widać więcej myślenia życzeniowego niż chłodnej analizy, ale podstawowy kontakt z rzeczywistością szef PO jednak ma. Niemniej jednak dość osobliwa teza Ewy Kopacz mówi sporo o nastrojach po stronie opozycyjnej: projekt „Kidawa-Błońska” musiałby przynieść Platformie polityczny cud. Rzecz jasna i te się zdarzają, ale zazwyczaj trzeba na nie ciężko, sumiennie i długo pracować, zwłaszcza w polityce. Doprawdy, trudno dostrzec te procesy w szeregach Platformy.