Są takie momenty w polityce, że chciałoby się zapytać, jak to - do cholery - możliwe? Czy można aż tak się zmienić, zapomnieć o swoich dawnych współpracownikach? Kazimierz Michał Ujazdowski ma ambicję być „konserwatywną kotwicą” (użyjmy skrótu KO-KO) opozycji. Tej samej, która z impetem prze na lewo. Czy można mu wierzyć?
CZYTAJ TAKŻE: Czego nie zrobi się dla głosów… Ujazdowski z hasłem „Konstytucja” na manifestacji. Internauci:”Tak bardzo łaknie pan sławy?”
Jego fotografia, przed KPRM z plakatem „KON-STY-TUC-JA” wzbudziła nieprzychylne komentarze. Nie dziwi mnie to. To odwrót o 180 stopni, niezrozumiały. I to dla wszystkich. Dla „tamtej” strony, którą Kazimierz Michał Ujazdowski teraz uznaje za „swoją” także. Rozumiem, że to taka pokuta, konieczny element przeprowadzenia do „obozu demokratycznego”. Brakuje jeszcze tylko złożenia samokrytyki w weekendowym wydaniu Gazety Wyborczej i już można się będzie cieszyć ciepełkiem salonu, który co prawda nigdy „obcego” nie potraktuje poważnie, ale za to czasem pogłaszcze.
Warto? Nie jestem pewien. To w sumie historia o tym, jak się traci szacunek i u „swoich” i u „tamtych”. I o tym, jak chęć zaistnienia sprawia, że w zasadzie wszędzie można się poczuć jak nie u siebie.
Głębsza refleksja na temat tego występu pana ministra przed KPRM jest jeszcze smutniejsza. Wystarczy popatrzeć na taką listę osób: Joanna Kluzik - Rostkowska, Paweł Poncyliusz, Paweł Kowal, Kazimierz Michał Ujazdowski. Coś w ich życiu musiało pójść cholernie nie tak, że postanowili zjednoczyć się pod bezideowym sztandarem anty-PiS.
-
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/461117-ko-ko-spoko-czyli-konserwatywna-kotwica-w-akcji