„W końcu nie będziemy pamiętać słów naszych wrogów, zapamiętamy milczenie naszych przyjaciół” – taki napis zdobi jedną z kamienic tuż przy oświęcimskim rynku.
Siedzę w kawiarnianym ogródku i spoglądam na senne miasteczko. Za chwilę zjadą tu tysiące Polaków z całego świata, pójdą do Auschwitz, aby modlić się w intencji ofiar niemieckich zbrodni, ofiar ze wszystkich narodów, religii i pokoleń. Gdy będziecie czytać te słowa, Oświęcim już ucichnie. Niezwykłe spotkanie się skończy, media opowiedzą o nim to, co będą chciały. Wiedzcie jednak, że ci, którzy tu byli, poniosą to spotkanie dalej. Oni będą „Marszem Życia Polaków i Polonii”. W ich serca zapadną słowa abp. Marka Jędraszewskiego, wypowiedziane podczas mszy w Auschwitz, pieśni i przesłania, jakie popłyną ze sceny koncertu. Spotkacie ich w swoich krajach i miasteczkach i ich właśnie pytajcie o to, co naprawdę się wydarzyło w Oświęcimiu 14 i 15 sierpnia. Oni będą mieli na piersiach koszulki z podobizną wielkiego, cichego bohatera – św. Maksymiliana Kolbego.
W pieśni, którą przygotowuję na następny marsz, napisałem: „Ten człowiek był jak czerstwy chleb/ co syto trzeszczy pod zębami […] On był jak zupa żwirem doprawiona/ od której życie powracało kruche”. I dalej coś jakby przesłanie naszych dni: „Ciężko się żyje za samego siebie/ łatwiej rozpaczać wciąż nad własnym losem/ Lecz kiedy inny znajdzie się w potrzebie/ trzeba przemówić ponadludzkim głosem…”
Nie dbam o to, co o marszu opowiedzą politycy i złojęzyczne media. Mam świadomość tego, co tu robię, awłaściwie własnej pozycji – szarego kronikarza trudnego czasu. Nic nie przeoczę, od żadnej odpowiedzialności nie ucieknę. Jestem tu po to, aby prostymi słowy zdać relację ze zdarzeń.
Teraz siedzę jeszcze spokojnie w miasteczku, za chwilę wszystko się zacznie, a wy – czytając te urywane zdania – będziecie już bogatsi o kontekst, który wokół tego dopiszą „oczy”, którymi oglądacie świat. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, jak rzeczywiście tu było, zapytajcie ludzi, którzy marsz ponieśli w sobie, oni opowiedzą wam o wszystkim. W tym wszystkim kronikarz jest tylko marnym elementem. Czekamy na wielki wiatr i wiemy, że on powstaje tam, gdzie miecie Wielka Prawda.
Wybaczcie zupełnie niepublicystyczną emfazę, ale tak to jest, kiedy człowiekowi przypada rola kronikarza zdarzeń. Swoją drogą ciekawe, jak po marszu zostanę usadzony, jakimi razami upstrzy mnie kornik władzy i niewładny. Wy – czytając – będziecie już to wiedzieli.
Felieton opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 33/2019
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/460812-marsz