Niepomiernie dziwi mnie wrzawa wokół uroczystości wręczenia zaświadczeń o wyborze do Parlamentu Europejskiego, w trakcie której kilkoro nowych europosłów zapomniało, iż posiada rękę, a już szczególnie nie mogę zrozumieć, dlaczego jedynym „bohaterem” tego wydarzenia uczyniono Mateusza Morawieckiego.
Z całym szacunkiem dla premiera, ale jest on, według precedencji, dopiero czwartą osobą w państwie (po prezydencie, marszałku Sejmu i marszałku Senatu), a więc troska o to, że ktoś został obrażony czy zlekceważony poprzez niepodanie ręki powinna przede wszystkim dotyczyć drugiej i trzeciej osoby w państwie (czyli obu marszałków parlamentu), które także w tej uroczystości uczestniczyły.
A panie, które także zaszczytu uściśnięcia rąk kilkorga naszych reprezentantów w nowym Parlamencie nie dostąpiły? Ich partyjna koleżanka, wicemarszałek Małgorzata Kidawa- Błońska, że o I prezes Sądu Najwyższego Małgorzacie Gersdorf, przed którą nie tylko nowo wybrani europosłowie Koalicji Europejskiej, ale i cała opozycja powinni nieustająco klęczeć w lennym hołdzie za niezłomną obronę niezawisłości sądów i Konstytucji? One również musiały się zadowolić skinieniem głowy na odległość.
Jako córka ślusarza i robotnicy fizycznej nie mam nawet najmniejszych kwalifikacji, a tym bardziej aspiracji do tego, by wyrokować i być autorytetem w sprawach dobrego wychowania, a w związku z tą sprawą namnożyło się nam ich sporo i nawet nie mogę napisać że tyle, ile królików Lejzorka Rojsztwańca (ci, którzy czytali „Burzliwe życie Lejzroka Rojtszwańca” wiedzą, dlaczego.)
W domach, gdzie o kodeksie Boziewicza, a nawet o poradach Jana Kamyczka dotyczących savoir-vivre’u w inteligenckim” Przekroju” nawet nie słyszano, uczono dzieci, że należy mówić „proszę, dziękuję i przepraszam”; że jak się wchodzi do pomieszczenia, gdzie są inni ludzie, mówi się „dzień dobry” a jak wychodzi – „do widzenia”; starszym, kobietom w ciąży i inwalidom ustępuje się miejsca wszędzie tam, gdzie jest coś do siedzenia; nie używa się wulgarnych słów publicznie (przekląć po cichu każdemu może się zdarzyć) a także, że udowadnianie swoich racji poprzez przemoc i rękoczyny świadczy wręcz przeciwnie – o jej braku. Szkoła wspomagała rodziców, a czasami zastępowała w tym dziele wpajania młodym ludziom pewnych zasad, które powinny obowiązywać cywilizowanego człowieka.
Nie rozumiem, skąd aż takie oburzenie na fakt chamskiego dość zachowania kilku osób, co do których miało się złudzenia, że są swoistego rodzaju wzorcem dla innych – wykształceni, obyci w świecie, pochodzący z tzw. dobrych rodzin, a nie „awansu społecznego”. Przecież to łagodny, nic nie znaczący incydent wobec tego, co obserwujemy od kilku lat.
Pamiętają Państwo obrazki z sali sejmowej, obrzucanie się obelgami, zakłócanie debaty czasami wręcz ordynarnymi epitetami, wykrzykiwanymi z zapiekłą złością? Publiczne policzkowanie uczestniczki demonstracji przez osobę z drugiej strony barykady? Obrzucanie posłanki nie tylko inwektywami, ale też plastykowymi butelkami, co wywołało późniejszy rechot zadowolenia byłego prezydenta na wiecu? Atakowanie dziennikarzy, nie tylko słowne, ale też fizyczne? Debaty telewizyjne, w których w miarę eleganckie sformułowanie „pan raczy mijać się z prawdą” zastąpiono walącym jak cepem „pan jesteś kłamcą”?. I dziennikarzy, którzy także potrafią się wzajemnie okładać słowami, jak kłonicą.
Ale sprawa, o której piszę, ma także inny wymiar, znacznie ważniejszy od incydentu towarzyskiego z dziedziny dobrego wychowania – to lekceważenie przez ważnych polityków, mających Polskę reprezentować na międzynarodowej arenie, INSTYUCJI państwa, którego interesów powinni w Europie pilnować. Bowiem zgromadzeni na sali podczas wspomnianej uroczystości przedstawiciele najwyższych władz naszego kraju nie reprezentowali siebie, tylko instytucje demokratycznego państwa. I to właśnie tym instytucjom okazano brak szacunku.
Kiedy Rudy Giuliani został w 1993 roku burmistrzem Nowego Jorku, było to najbardziej przestępcze, opanowane przez gangi miasto w Stanach Zjednoczonych. Program Giulianiego „Zero tolerancji” nie tylko dla groźnych, mafijnych przestępców, ale także tych, którzy łamią drobne przepisy, na przykład rzucając niedopałek papierosa na chodnik oraz przekonanie mieszkańców, że ich obowiązkiem jest reakcja na zło i niegodziwość, gdy ją zauważą, a jeśli boją się zrobić to osobiście, to policja jest tą siła, która ich skutecznie wyręczy, sprawił, że po kilku latach Nowy Jork został uznany za najbezpieczniejsze duże miasto w Ameryce.
Być może ktoś uzna, że przywołanie postaci burmistrza Nowego Jorku do tego, o czym piszę, ma się nijak, ale chodzi mi przede wszystkim o pokazanie metody jego działania – zero tolerancji nawet dla najbardziej łagodnych przejawów łamania obowiązujących przepisów.
Może takie „zero tolerancji” dla chamstwa i braku szacunku dla demokratycznych instytucji, politycznych przeciwników, ludzi wyznających inne wartości, prowadzących inny styl życia, słowem takich, którzy są naszym przeciwieństwem, jest jakimś sposobem na to, by w życiu publicznym i publicznej debacie zapanowały inne zwyczaje i obyczaje? A może nasze pokolenia, w niej uczestniczące, już tego nie potrafią? Może nadzieja w naszych następcach?
Może zamiast edukacji seksualnej powinny być wprowadzone w szkole lekcje dobrego wychowania? Coraz częściej bowiem pod testami, egzaminami, arkuszami ocen ginie gdzieś rola szkoły jako miejsca, gdzie się młodego człowieka także wychowuje. A może tylko o niej zapomnieliśmy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/449179-moze-zamiast-edukacji-seksualnej-lekcje-dobrego-wychowania