„Miałem myśl, że jest to zadanie do wykonania, które jest mi nie na rękę, ale trzeba sobie dać radę” zwierza się red. Michał Olszański portalowi naTemat w związku z falą krytyki i hejtu, jaka popłynęła po rozmowie z prezesem Jarosławem Kaczyńskim w „Pytaniu na śniadanie” o której jeden z internautów napisał, że „przejdzie do historii” i bynajmniej nie miał to być komplement.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jarosław Kaczyński w „Pytaniu na śniadanie”: Mam kocicę Fionę i kota Czarusia. Źle znoszą, jeżeli mnie długo nie ma. Obrażają się
I choć red. Olszański zapewnia, że znajomi, którzy do niego dzwonili po programie, byli tylko „zdziwieni, że coś takiego miało miejsce” (…)nikt nie mówił, że zgłupiałem, po co to robię. Raczej mówili: Byłeś w trudnej sytuacji, ale trudno zarzucić ci, żebyś był w tej rozmowie nieprofesjonalny” to jednak musiało mocno zaboleć, skoro zdecydował się publicznie tłumaczyć i usprawiedliwiać.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czy to profesjonalne? Olszański tłumaczy się z wywiadu z Kaczyńskim! „Wiedziałem, że to nie jest dobry pomysł”
Nie chciał…
Wydawało mi się, że pomysł jego (J. Kaczyńskiego – p.AJ) PR-owców na to, by w ten sposób ocieplać jego wizerunek, nie jest do końca trafiony, nie byłem entuzjastą tego pomysłu” tłumaczy w wywiadzie.
Ale musiał…:
Powiedzenie, że tego nie zrobię, oznaczałoby jednoznaczne przerwanie współpracy, A przecież jestem dodatkowo dziennikarzem prowadzącym Magazyn Ekspres Reporterów. Podjąłem taką, a nie inną decyzję” wyjaśnia z dziecięcą szczerością.
O swoich programach w publicznym radiu już nie wspomina, choć i tam jego wspólny występ w Moniką Zamachowską, z którą przeprowadzili ową rozmowę, też raczej entuzjazmu nie wywołał: „W radiu też są uśmieszki. „No daj tę rękę namaszczoną” – żartowali dziś koledzy”.
Hamletyzowanie Michała Olszańskiego, próby usprawiedliwiania swojego występu razem z prezesem Kaczyńskim sprawiają żałosne wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z nowicjuszem, stawiającym pierwsze kroki w zawodzie i nie mającym pojęcia o tym, że w dzisiejszych czasach nie można być trochę w ciąży – pracować w mediach publicznych, puszczać do mainstreamowego salonu dziennikarskiego oko (wiecie, ja tylko tak lifestylowo, żadnej polityki) i liczyć na tegoż salonu akceptację, bez której widać niektórzy żyć nie mogą. Jak bardzo - świadczy rozpaczliwe przypominanie, jak to premier Kopacz też wystąpiła w telewizji śniadaniowej i to do tego z wnuczką (o ile mnie pamięć nie myli, to także z córką i zięciem). Być może gdyby prezes Kaczyński przyszedł do telewizji z kotami, ich miłośnicy bardziej łaskawym okiem spojrzeliby na Olszańskiego.
Koledzy z naTemat rzucili koło ratunkowe, ale chyba nie było ani ich, ani spowiadającego się ze swojego zejścia na „złą drogę „Olszańskiego zamiarem, aby zamiast ratować, walnęło w skroń i jeszcze bardziej podtopiło.
Bo o ile jeszcze te płaczliwe, zakamuflowane próby uzyskania rozgrzeszenia w środowisku, na opinii którego Olszańskiemu aż tak bardzo zależy z takiego ludzkiego punktu widzenia można zrozumieć ( „no przecież jakby się chłopina postawił, to by go na bruk wyrzucili, i gdzie by się podział, Gazeta Wyborcza i TVN nie są z gumy) o tyle brzydkie próby odwdzięczenia się za wywiad poprzez zdradzanie jego kulisów są po prostu brakiem zwykłej lojalności wobec firmy, w której się pracuje i gościa, który przyszedł do programu na uzgodnionych wcześniej warunkach, jak to bardzo często bywa:
Rozmawialiśmy według pewnego schematu, który został opracowany dla tej rozmowy po konsultacjach PR-owców prezesa i kierownictwa Pytania na Śniadanie.(…) To nie było tak, że mieliśmy narzucone pytania. Tematycznie wiadomo było, że mamy rozmawiać o jedzeniu, o gustach kulinarnych prezesa, o jego stylu pracy, bo on bardzo dużo pracuje, mieliśmy rozmawiać o tym, jak on na wszystko znajduje czas. W związku ze zbliżającym się Dniem Matki, mieliśmy zapytać o jego relacje z mamą. A także o jego sympatię do zwierząt, zwłaszcza do kotów. To były pola, które zostały wyznaczone.(…) lubimy sytuacje, gdy gość, zwłaszcza, gdy jeśli jest to dla niego dość nowa sytuacja, ma chwilę by się oswoić ze studiem, z prowadzącymi, jeszcze przed wejściem na antenę. A prezes do samego końca był przygotowywany w charakteryzacji i de facto pojawił się w studiu ok. 40 sekund, może minutę, przed wejściem na antenę.
Ciekawa jestem, czy jakby przyszła do studia jakaś celebrytka, Michał Olszański opowiadałby później w wywiadzie, że jej menadżer ustalił listę pytań oraz zakres tematów, o które można pytać (tylko nie wspominajcie o poprzednim małżeństwie i kłopotach syna z prochami), a poza tym zajęła charakteryzatornię godzinę przed programem, bo bez makijażu wygląda jak…, a może i gorzej.
Pod koniec wywiadu dla portalu naTemat red. Olszański wziął się w garść i dzielnie oświadczył:
Wydaje mi się, że zrobiliśmy z Moniką to, co w takiej sytuacji dziennikarze mogli zrobić. Nie mam sobie nic do zarzucenia patrząc na ten wywiad, nie mam się czego wstydzić.
To po co było to żałosne kwilenie w naTemat?!
Jeżeli już ktoś miałby się wstydzić, to pewnie Zamachowska, bo przecież w swoich wynurzeniach Olszański ujawnia: „w trakcie rozmowy widać było, że prezes interaktywnie bardziej z nią nawiązał kontakt niż ze mną. Dziennikarz naTemat usłużnie podrzuca: „Pan przez chwilę w ogóle milczał”. Olszański odpowiada:
Tak. Prezes Kaczyński bardziej szukał wzrokiem relacji z nią, więc bez sensu byłoby, gdybym nie wiadomo po co się wtrącał.
Sztywny Olszański „nie chciał, ale musiał” i starał się milczeć apolitycznie, choć nie nienawistnie, jakby pewnie życzył sobie dziennikarski salon, rozświergotana Zamachowska, która, jak podejrzewam, przeciw hejtowi jest zaszczepiona preparatem tak mocnym, że pewnie by zabił i wirusa Eboli oraz prezes Kaczyński, obsadzony w roli, która uwierała go jak za ciasne buty… nie był to najszczęśliwszy pomysł. Chociaż chyba jedyny cel, jaki przyświecał temu przedsięwzięciu, został osiągnięty…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/446836-zalosne-kwilenie-redaktora-olszanskiego-w-natemat?wersja=mobilna