Szef Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker wzburzył ostatnio wszystkich totalnych, nazywających się ostatnio koalicjantami europejskimi, kiedy to ogłosił, iż w przypadku wygrania przez PiS kolejnych wyborów, żaden polexit nie wchodzi w rachubę. Niektórym nawet nie przeszła przez gardło kolejna nowina ogłoszona przez Junckera. Mianowicie ta zawiadamiająca o tych samych wartościach przestrzeganych przez PiS i przez Unię. To zabrzmiało już w uszach politycznej zbieraniny przeciwnej Kaczyńskiemu, jak polityczne barbarzyństwo. W związku z tym wydarzeniem rozmaici biegli w bredniach dalekich od umysłowych osiągnięć poczęli na wyścigi, po swojemu interpretować słowa przewodniczącego Komisji Europejskiej. Na czoło tego peletonu wyskoczyła, jak to w jej obyczaju, pewna europosłanka z Krakowa, której nazwiska nawet nie chce mi się przypominać. Imię ma takie, jak dawna , nienawidząca Polski i wręcz się nią brzydząca współzałożycielka komunistycznej partii Niemiec. Według tej, kandydującej na nowo w Małopolsce, europosłanki, szef Komisji odezwał się tak wyłącznie z grzeczności. W trosce o unijną jedność. Europosłanka Róża mogłaby choć trochę skorzystać z tego przykładu, ale to niemożliwe. Jej idolką jest zapewne wspomniana już inna Róża, kochająca Polskę inaczej. Dodała więc jeszcze, jak zwykle, na swym poziomie, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii ot, tak. Z głupoty.
Takich to mamy dziś przedstawicieli w Brukseli. Ale, co tam. Karawana jedzie dalej. Natomiast ocena Junckera jest dziś prawdziwa. Jak nigdy przedtem. On już nie stara się o żadne stanowisko w powyborczym kształcie Unii. Nie musi, jak choćby Timmermans, merdać ogonem przed lewactwem, które ma go poprzeć w schedzie po Junckerze. Nie wybiera się też po srebrniki na Kreml, jak niegdyś Schroeder. Nie potrzebuje już wzajemnych poklepywań z niemiecką kanclerz, ani tym bardziej z mędrcem z Sopotu. Może wreszcie powiedzieć, co chce. I właśnie to się stało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/445010-juncker-wreszcie-powiedzial-prawde