Wyrok skazujący Wojciecha Biedronia na grzywnę w procesie z powództwa Wojciecha Łączewskiego jest po prostu wielkim skandalem. Pióra Wojtkowi – ani jego kolegom w redakcji – nie złagodzi. Co najwyżej spowoduje, że będziemy jeszcze pilniej piętnowali patologie w polskim sądownictwie. Wczorajszy werdykt poszerza ich katalog.
Napisaliśmy już na portalu wPolityce.pl wiele o tym, dlaczego to wyrok niesprawiedliwy, kneblujący wolność słowa, bardzo słuszne stanowisko zajęło Centrum Monitoringu Wolności Prasy, komentarze krytyczne wobec decyzji sądu sypią się z każdej strony. Mnie najbardziej oburza, że łódzki sąd stanął po stronie takiego indywiduum jak Wojciech Łączewski. I nie chodzi mi o jego poglądy, zaangażowanie w walkę z reformą sądownictwa, wydawanie politycznych wyroków etc.
W tym procesie mieliśmy po jednej stronie sędziego, który wespół ze znanym dziennikarzem chciał obalać demokratycznie wybrane władze, gotów był sprzeniewierzyć się elementarnym zasadom funkcjonowania sędziów. Gdy sprawa wyszła na jaw, urządził szopkę godną chłopaków z Gangu Olsena, przekonywał że ktoś podszył się pod niego, przejął kontrolę nad jego urządzeniami, zrobił mu zdjęcia i rozsyłał po sieci. Wymyślił bajeczkę, którą sam wyśmiałby, gdyby sprzedawał mu ją podsądny. Ale szedł w zaparte. Co więcej – złożył do prokuratury fałszywe doniesienie o przestępstwie, co samo w sobie jest przestępstwem. Tacy ludzie nie powinni zakładać sędziowskiego łańcucha.
Z drugiej strony był dziennikarz, który tę patologię w todze opisał. Nazwał zgodnie z faktami („kłamstwem”). Opisał rzeczywisty stan sprawy. Popełnił jeden drobny błąd: napisał, że wobec Łączewskiego toczy się „postępowanie dyscyplinarne” zamiast „wyjaśniające” - nota bene kwestią sporną jest, czy postępowanie wyjaśniające nie jest już de facto elementem dyscyplinarnego – bo bez tego pierwszego nie wydarzy się drugie. Ale to rzecz w tej sprawie wtórna. Wojtek nigdzie nie uchybił dziennikarskiej rzetelności, nie przekroczył granic krytyki prasowej. Kłamstwo nazwał kłamstwem, przedstawił na to szereg dowodów i miał prawo (a nawet obowiązek!) pokazać opinii publicznej, jaki jest prawdziwy obraz człowieka kreowanego na sędziowski autorytet.
A jest to obraz dość podły – lawiranta, kłamcy, manipulanta, bajkopisarza (potwierdzają to akta sprawy, znam je, też o tym pisałem). Jego zeznania podważają liczni świadkowie. Stosuje tanie kruczki prawne, by uniknąć kary za swoje grzechy. Wreszcie wytacza armatę wobec uczciwego człowieka, który odbrązawia jego postać. A inny przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości podpala na tej armacie lont.
Wczorajszy wyrok pokazuje, że o wolne sądy faktycznie trzeba porządnie zadbać. Nastąpi to wtedy, gdy takie postacie jak Wojciech Łączewski nie będą już mogły mścić się na uczciwych ludziach.
CZYTAJ TAKŻE:
Dlaczego rządząca prawica nie zlikwiduje haniebnego art. 212?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/433719-wyrok-na-biedronia-po-czyjej-stronie-stanal-sad?wersja=mobilna