Kłamstwa, nieuczciwe zagrania, manipulacje – to podstawowe narzędzia dzisiejszej walki, stosowanej przez opozycję polityczną i jej stronników. Są one jednak akceptowane tylko do momentu, dopóki nie rozbijają jedności frontu antypisowskiego. Tych, którzy się wyłamują z szeregów wspólnego frontu natychmiast spotykają połajanki.
Oto kilka przykładów z ostatnich dni. Są to odległe od siebie postaci, ale zjednoczone jednym, wspólnym celem – walką z obecnym obozem władzy.
Niektórzy przedstawiciele opozycji tak się zapędzają w swoich kłamstwach, że wzbudza to opór innych, stojących po tej samej stronie barykady, ale jednocześnie dbających o to, aby cała opozycja stanowiła jednolity front. Zdaniem tych strategów, tylko zjednoczona wspólnota antypisowska stwarza szanse na odsunięcie zjednoczonej prawicy od władzy.
Robert Biedroń i tworzone przez niego ugrupowanie Wiosna jest zdecydowanie antypisowskie. Zapowiada nawet, podobnie jak od dawna robi to Platforma Obywatelska, że po zdobyciu władzy – oczywiście Biedroń, to się samo przez się rozumie, będzie wówczas premierem - najbardziej zasłużeni politycy PiS zostaną postawieni przed Trybunałem Stanu. Dla pozostałej opozycji takie plany, to piękny rys nowej partii. Szkopuł w tym, że Biedroń nie chce wejść do żadnej koalicji. A już szczególnie takiej – tego głośno nie mówi, ale ma w pamięci los Nowoczesnej – której patronuje Grzegorz Schetyna. Taka wersja Biedronia nie podoba się wielu zwolennikom PO, zwanej Koalicją Obywatelską, m.in. Tomaszowi Lisowi, którego tygodnik udziela wsparcia medialnego przyszłemu sztabowi wyborczemu KO. Szybko więc wyłapał dziecinne kłamstewka Biedronia, który dla wywindowania swego prestiżu wspomniał nieopatrznie jakoby został wyróżniony wysoko w hierarchii jako polityk przez „Newsweek”, a Tomasz Lis osobiście miał mu wręczać dyplom uznania. Szef „Newsweeka” dementuje obydwie te fakty. - „Proszę, niech pan nie zaczyna od kłamstw” – strofuje szefa Wiosny „strateg” zjednoczonej opozycji.
Pozornie to miała być drobna sugestia, jaką pod adresem telewizji publicznej skierował Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Wystarczy jednak wziąć pod uwagę, jakie okoliczności do tej „niewinnej” sugestii skłoniły Rzecznika Praw Obywatelskich. Wtedy okaże się, że sprawa ma inny wymiar. Chodziło o związek między TVP a zamachem na życie śp. prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Rzecz w tym, że w istocie nie była to sugestia, lecz poważne oskarżenie. Tyle tylko, że wypowiedziane w formie pytania w połączeniu z żądaniem, aby organa ścigania i sąd sprawdziły ile tym jest prawdy.
Rzecznik Praw Obywatelskich pytał, czy istnieje związek między programami telewizji publicznej a motywacją sprawcy zabójcy śp. Pawła Adamowicza? Jednocześnie domagał się, aby sprawa została dokładnie zbadana, a o ostatecznym rozstrzygnięciu decydował sąd.
Podobną metodę stosował Jerzy Urban w swoim tygodniku Nie”. Niczego nie przesądzał, to prawda. Wyraźnie rzucał podejrzenie właśnie poprzez pytanie. W latach 90 byłem jednym z dziennikarzy dość często „szczypanych” przez tygodnik Urbana. Pamiętam, jak kiedyś w rubryce „bieżąca kronika” ukazało się pytanie w stylu: - Czy to prawda, że policja złapała Jerzego Jachowicza na tym, że prowadził samochód, nie mając prawa jazdy, które stracił kilka miesięcy wcześniej za jazdę po pijanemu?
Obydwa fakty były fałszywe. Nigdy nie usiadłem za kierownicą po wypiciu alkohol, nigdy nie straciłem prawa jazdy za jakiekolwiek inne wykroczenia czy przestępstwo drogowe. Mogłem oczywiście wnieść sprawę do sądu i „oskubać” Jerzego Urbana, pewnie na niewielką kwotę. Uznałem, że ta próba zdyskredytowania mnie przez takie pismo, kierowane przez takiego człowieka, nie ma dla mnie znaczenia.
Jednak pytanie Rzecznika Praw Obywatelskich ma inny ciężar gatunkowy. Adam Bodnar wiedział , jaką wagę polityczną ma jego pytanie. Dziś, kiedy okazało się, że sprawca w więzieniu nie miał dostępu do TVP INFO, Adam Bodnar bagatelizuje swój atak na telewizję publiczną. Próbuje tyłem wycofać się ze swojego oskarżenia. Zorientował się, że jego polityczne harce oparte na manipulacji przekroczyły dozwolone dla niego granice.
Nieuczciwego zagrania dopuścił się mec. Jacek Dubois, który razem z Romanem Giertychem reprezentuje austriackiego biznesmena Geralda Birgfellnera. - Jestem od początku przerażony. Mam olbrzymią wątpliwość, czy nie będzie prób nacisku w tej sprawie, żeby zwyciężyła nie prawda materialna, a jakiś interes partyjny – powiedział mec. Dubois.
Oficjalne wypowiedzenia takiej opinii w cywilizowanej praktyce adwokackiej jest niedopuszczalne. Upadek debaty publicznej zapoczątkowany przez świat polityków wdarł się także do mentalności adwokatury, co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia. To, co zrobił mec. Dubois, jest nieczystym chwytem, który narusza fundamentalne reguły tego zawodu. Wypowiadając zdanie o możliwych naciskach, będąc niewątpliwie jako człowiek poprawnie myślący, wie doskonale, że to on sam taką opinią, wywiera nacisk na prokuraturę, zarzucając jej z góry możliwość zafałszowania śledztwa pod wpływem politycznego nacisku („interesu partyjnego”). Muszę powiedzieć, że sięgnięcie po taką broń, jest rzeczą dyskredytująca adwokata.
Jakże zdanie o możliwych naciskach na prokuraturę kontrastuje z inną wypowiedzią mec. Jacka Duboisa w tej samej rozmowie radiowej. – „ Jestem bardzo mile zdziwiony wczorajszym przesłuchaniem w prokuraturze. Mamy wspaniałą panią prokurator, niezwykle dociekliwą”.
Zarzut wobec prokuratury połączony z ekshibicjonistycznym lizusostwem można umieścić poniżej jakiegokolwiek poziomu. Nie mówiąc o braku zwykłej przyzwoitości i szacunku do swojego zawodu. I to wszystko właśnie w imię „interesu”. Niech czytelnicy sami dośpiewają sobie jakiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/433643-polityczne-kombinacje-kilku-znanych-panow?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+wPolitycepl+%28wPolityce.pl+-+Najnowsze%29