Rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie, jak napisałby Alfred Jarry. W kraju tym działa pewna grupa, która nazywa się tak samo jak ten kraj, aby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że nie ma z nim nic wspólnego. Otóż ma. Bardzo ma. Wprawdzie owa grupa jest własnością pewnego koncernu z zagranicy, ale jest użyteczna. Bardzo użyteczna. Dla kogo? - oto jest pytanie…
Na początek trzy zdania o owej grupie, która wydaje gazety i periodyki regionalne i, jak sama się chwali, dociera do niemal wszystkich mieszkańców tego nieistniejacego kraju. To najprawdziwsza prawda, dociera, bo jeśli nawet któryś z obywateli nie kupi żadnego z jej dzienników, ani nie weźmie do ręki żadnej z bezpłatnych gazet miejskich, wykładanych w sklepach, ani żadnego z mnóstwa tygodników lokalnych, to kiedyś w końcu pójdzie do fryzjera, czy warsztatu samochodowego, albo do prywatnego gabinetu lekarskiego, i czekając w kolejce na ostrzyżenie, auto czy zbadanie choćby z nudów sięgnie po egzemplarz „made in zagranica”, opracowany w Polsce, czyli nigdzie. Grupa owa bynajmniej nie kryje, że:
Jest liderem na rynku mediów regionalnych i lokalnych. Nasze wartości to: bliskość, rzetelność, użyteczność. Jesteśmy blisko naszych odbiorców
— koniec cytatu o jej samej o niej samej.
Fakt (nomen omen, ów największy tabloid wydawany w Polsce, czyli nigdzie, też należy do zagranicy, nawet do tej samej, ale właściciel jest inny), trzeba przyznać, gazety, różnorakie dodatki, serwisy i media internetowe tejże grupy są blisko i są rzetelnie użyteczne. Bardzo są. Jakiś przykład? Proszę bardzo.
Siedzę u fryzjera i sięgam po dziennik regionalny, mniejsza z tym jaki, bo mogło się to zdarzyć wszędzie w tym nieistniejącym kraju. Czym żyją dziś jego mieszkańcy? „Taśmami Kaczyńskiego”, rzecz jasna, więc jest, a jakże, czołówkowy komentarz pt. „Dla nas nadzieja w wierze, dla równiejszych dwie wieże”. Napisał go niejaki… - mniejsza z tym, skoro kraj nie istnieje to i autorzy nie istnieją. Nazwisko nieznane, ale musi jest to jakiś autorytet wielki, skoro jego komentarz zamieściły gazety z grupy, od morza po góry, oraz jej internetowe portale. Jest moc! Tu należy się wszakże doprecyzowanie: dzienniki regionalne tejże grupy mają na swych łamach ściśle określone, wyznaczone miejsce na sprawy regionalne, że np. jakaś dziura w jezdni, albo jakaś lokalna, ślamażąca się inwestycja…, zaś teksty dotyczące problematyki ponadregionalnej to już nie ich broszka - od tego są dyspozycyjni autorzy z rozdzielnika „centrali” do użytku wewnętrznego. Dla usprawnienia funkcjonowania grupy, ma się rozumieć. Ale, ad rem, czytam, co następuje:
Publikacja na temat wieżowców Jarosława Kaczyńskiego, których budowa planowana była w Warszawie, jest bardzo interesująca, bo ukazuje co dzieje się za kulisami władzy, sprawowanej w dodatku w stylu wodzowskim i z wykorzystaniem dziwnych rodzinnych powiązań
— zagaja dyżurny (pisownia oryginalna). I dalej, że „kult jednostki rozwijajacy się wokół prezesa „doznał uszczerbku”, bo, kolejny cytat:
Facet umawia się na wykonanie roboty, a gdy wszystko już gotowe, to mówi: nie zapłacę. I jeszcze radzi wystrychniętemu na dudka frajerowi, żeby szedł do sądu, gdy przecież wiadomo, że w sądzie dzieli i rządzi Zbyszek.
I tu następuje rozwinięcie: że ów „facet”, znaczy Kaczyński, mający w Polsce, czyli nigdzie, „potężny elektorat negatywny”…
Bezczelnie oskarża i po chamsku wyzywa ludzi
– a przy tym powtarza obłudnie, że praca, skromność i uczciwość, to są jego wartości. Niejeden obserwator dał się nabrać, że Kaczyński „może być jedynym sprawiedliwym w tej naszej sodomie”. A ten „kombinuje”. Wszak, jak powiedział wymieniony z nazwiska prezydent stolicy tego nieistniejącego kraju, w tym miejscu nie miały prawa powstać wysokościowce - uzmysławia dyżurny komentator z grupy, ale prezes wydumał sobie, że dzięki tym „potężnym budowlom” można by „wydoić z nich kupę kasy”. Na zakończenie pracownik myślącego właściciela z zagranicy zastanawia się jeszcze, „jak daleko da się zajechać (w domyśle – temu prezesowi) na rozdawaniu ludziom „500 Plus?” i pokpiwa: „mieliśmy jechać przez Europę milionem samochodów elektrycznych, ale o tym ostatnio jakby trochę ciszej”.
Media to władza. Zagraniczny właściciel grupy w Polsce, czyli nigdzie, doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nie czwarta, czy dziesiąta, lecz pierwsza, bo ostatecznie od mediów zależy, kto i jak długo sobie porządzi. „Bardziej boję się trzech gazet niż trzech tysięcy bagnetów”, mawiał już Napoleon Bonaparte. Zamiast mojego komentarza do „użytecznego produktu” grupy o „Nadziei w wierze i wieżach dla równiejszych”, oraz temu podobnych, powielanych codziennie w jej gazetach przez „lidera na rynku mediów regionalnych i lokalnych” w Polsce, czyli nigdzie, posłużę się dwoma cytatami niemieckich autorów na temat współczesnej, „medialnej sołdateski” (to licentia poetica dziennikarza i autora książek z leżącego po sąsiedzku, prawdziwego kraju Andreasa Egerta): „Media to zamiennik dla określenia opiniotwórczego terroryzmu”, pisała Julia Scheider, „służą celom tych, do których należą”, skwitował bez ogródek satyryk o pseudonimie prof. Querulix.
W kwestii formalnej, już na fotelu spytałem fryzjera, czy wie, do kogo należy wykładany przez niego dziennik. „Jak to, do kogo…”, zareagował zdziwiony, „…to nasza gazeta”. Pewnie to samo powiedzieliby fryzjerzy wykładający użyteczne produkty grupy w każdym innym mieście w Polsce, czyli nigdzie, z tym samym tekstem o „nadziei w wierze” oraz „bezczelnym, chamskim” Kaczyńskim. Gdy na koniec wyjaśniłem, kto faktycznie jest właścicielem tych gazet, rzucił skonfudowany: „…a kto to wie, a czy to w ogóle kogoś obchodzi?!”
Jakieś pytania…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/433533-papierowa-soldateska-jak-polskojezyczne-media-manipuluja?wersja=mobilna