Nowa monopartia, tym razem słuszna historycznie, moralnie i aksjologicznie miała wskoczyć w buty PZPR i mieć jej monopol.
Nad polską polityką wisi grzech pierworodny, który objawił się w 1989 r. I wcale nie chodzi o porozumienie „okrągłego stołu”, kontrakt komunistów z dużą częścią opozycyjnych elit czy hybrydowy charakter III RP. Grzechem pierworodnym jest idea monopartii. I to takiej monopartii, dla której wzorem była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Nie z powodu jej politycznego oblicza, lecz funkcji, jakie pełniła. Czyli dostarczyciela prawomocnych i obowiązujących (także pod sankcją państwowej przemocy) w państwie rozwiązań, interpretacji oraz krytyki czy raczej samokrytyki. Idea monopartii III RP jest tylko odwrotnością PZPR, jej wersją à rebours. I nic dziwnego, gdyż wielu ojców pomysłu monopartii III RP należało do PZPR. Współczesne spory w polskiej polityce, ostrość politycznego konfliktu, manichejski podział polityczny oraz kwestia prawomocności poszczególnych ugrupowań, co wyszło bardzo ostro po zabójstwie Pawła Adamowicza, swoje źródła mają w idei monopartii. Po jednej stronie mamy monopartię, choć nigdy nie zrealizowaną, ale przez 30 lat pożądaną, postulowaną i organizowaną w różnych niedoskonałych formach. Po drugiej – antymonopartię, z zasady rozproszoną i przez monopartię traktowaną tak jak PZPR traktowała wszelkie ruchy opozycyjne.
Gdy 18 grudnia 1988 r. powstał Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie, już po kilku miesiącach, a szczególnie po wyborach 4 czerwca 1989 r., zaczął być zamieniany w monopartię. Dlatego stało się to tak szybko, żeby nie zostawić miejsca dla innych idei i sił. Nowa monopartia, tym razem słuszna historycznie, moralnie i aksjologicznie miała po prostu wskoczyć w buty PZPR i mieć jej monopol. Wszystko miało się rozpocząć od przejęcia Komitetu Obywatelskiego i szybkiego stworzenia z niego anty-PZPR, ale z utrzymaniem jej monopolu. Do tego dążyli przede wszystkim tacy członkowie KO jak Bronisław Geremek, Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Dlatego doszło do konfliktu, który kulminował 24 czerwca 1989 r. podczas posiedzenia Komitetu Obywatelskiego w Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego. Grupa Geremka chciała zamienić Komitet Obywatelski w partię w wersji monopartii. I wówczas Lech Wałęsa przeciwstawił się idei monopartii, choć głównie dlatego, że chciano go zmarginalizować. I to w momencie, kiedy już czekał w blokach startowych, by zostać prezydentem Polski. Lech Wałęsa chętnie by ideę nowej monopartii zaakceptował, gdyby była stworzona dla niego, wokół niego i służyła wyborowi go na prezydenta, a potem funkcjonowała jako jego zaplecze. To oczywiście nie wchodziło w grę, stąd przesilenie i praktyczne rozbicie Komitetu Obywatelskiego.
To, że z Komitetu Obywatelskiego nie udało się zrobić monopartii nie znaczy, że tę idee porzucono. Monopartia wciąż istniała w głowach autorów tego pomysłu. A to dlatego, że miała być światła, postępowa, europejska, nowoczesna, wyznaczająca, co kto ma robić, jak myśleć, jak oceniać i wartościować. Analogie do myślenia i działania komunistów są aż nadto widoczne, choć oczywiście nowa monopartia miała być jej przeciwieństwem. Pozornym, skoro znakiem firmowym zwolenników nowej monopartii był hybrydowy ustrój III RP z premierem Tadeuszem Mazowieckim i prezydentem Wojciechem Jaruzelskim. Nieprzypadkowo Adam Michnik razem z Włodzimierzem Cimoszewiczem przez lata forsowali pomysł stworzenia partii historycznego kompromisu postkomunistyczno-postsolidarnościowego, co było przecież programem nowej monopartii.
Zwolennicy nowej monopartii wiedzieli, że nie jest nią Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna, nie są nią Unia Demokratyczna, Unia Wolności czy Platforma Obywatelska. Ale każde z tych ugrupowań byłoby monopartią, gdyby udało im się zyskać szersze poparcie, a przynajmniej utrudnić powstanie konkurencyjnej pod względem siły i wielkości partii opozycyjnej wobec ROAD, UD, UW czy PO. Monopartii nie udało się stworzyć, ale wszystkie wymienione jej oblicza pełniły i pełnią funkcje monopartii, gdy chodzi o monopol na dostarczanie prawomocnych i obowiązujących (także pod sankcją przemocy) w państwie rozwiązań, interpretacji oraz krytyki czy samokrytyki. Intensywność i temperatura wojny UD i UW z Porozumieniem Centrum, a potem PO z PiS wynika z monopartyjnej logiki. Tak ostro nigdy nie były zwalczane Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej czy Sojusz Lewicy Demokratycznej, gdyż były taktowane jako potencjalny sojusznik nowej monopartii, a nawet jej integralna część, gdyby tylko instytucjonalnie można było monopartię zbudować. Nie udało się, ale filozofia i często praktyka monopartii pozostały, więc walka UD i UW z PC, a potem PO z PiS miały postać wojny na śmierć i życie. Z prostego powodu – monopartia toleruje wyłącznie satelitów, tak jak PZPR tolerowała Zjednoczone Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Demokratyczne i koncesjonowane organizacje katolickie.
Monopartia nie widzi miejsca na scenie politycznej dla nikogo poza satelitami. O żywotności tej praktyki najlepiej świadczy wasalizacja Nowoczesnej przez PO, a potem wchłoniecie części tej partii. Ostrość konfliktu politycznego w Polsce wynika z tego, że monopartia nie przyzna racji opozycji wobec siebie, a wręcz nie uzna jej prawa do istnienia w takiej postaci, która umożliwia sprawowanie władzy. Monopartia może tolerować słabą opozycją wobec siebie, ale tylko dlatego, że jest kadłubowa. Gdyby była dostatecznie silna, traktowałaby rywala tak jak PZPR tzw. demokratyczną opozycję w drugiej lat 70. albo tak jak zmilitaryzowana PZPR traktowała „Solidarność” w latach 80. Komunistyczna monopartia poszła na kompromis dopiero wtedy, gdy dostrzegła chęć stworzenia nowej monopartii po stronie opozycyjnej i gdy wiedziała, że ta nowa monopartia nie będzie jej wrogiem, tylko będzie zwalczała nieprawomyślnych po swojej stronie.
Konflikt polityczny w Polsce nie straci na ostrości i intensywności, dopóki żywa jest idea monopartii, bez której niemożliwy jest „nowy wspaniały świat”. Stąd zapowiedzi anihilacji PiS i strasznej zemsty na jej politykach, a nawet zwolennikach, gdyby PO wygrała wybory. Monopartia jest wprawdzie obecnie kadłubowa, ale wciąż ma totalniackie zapędy, gdyż każda monopartia takie ma. Gdyby ktoś twierdził, że PiS też ma takie zapędy, to jednak partia Jarosława Kaczyńskiego nie chciała i nie chce likwidować opozycji, nie chciała funkcjonować w roli monopartii, a nawet powstała (jako Porozumienie Centrum), żeby utrudnić funkcjonowanie w Polsce monopartii, w jaką miał się zamienić Komitet Obywatelski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/431328-konflikt-polityczny-w-polsce-nie-straci-na-ostrosci