Zbrodnia gdańska, której ofiarą padł prezydent Paweł Adamowicz, winna stać się dzwonem bijącym na alarm. Tamą, która powstrzyma rozlewającą się w postępie niemal geometrycznym w całym kraju i we wszystkich środowiskach destrukcyjną przemoc. Niszczącą wszystko. Dosłownie wszystko. Politykę i jej uczestników wszystkich szczebli. Od przywódców po praktykantach na stażu. Przemoc już nie tylko psuje, ale deprawuje debatę publiczną, jej animatorów, a nawet jej odbiorców. Wdziera się do mediów, nie pozwalając pełnić im misji do jakiej są powołane – przedstawiania rzetelnie rzeczywistości. Zamiast prawdziwego obrazu świata, media pod wpływem złych emocji i niskich motywów przedstawiają jego wykoślawiony, a niekiedy fałszywy wizerunek. Taki wypaczony obraz trafia do milionów odbiorców, kształtując ich wyobrażenia i przekonania, odbiegające daleko od prawdy. Przemoc, która zaczyna dominować w świecie polityki i mediach przenosi się na niemal wszystkie kluczowe instytucje państwa. W ten sposób staje się ono organizmem patologicznym, dysfunkcjonalnym, gdyż jego części nie są w stanie porozumieć się ze sobą. Prowadzić dialogu, wyjaśniać swojego stanowiska, racjonalnie się spierać. Wymiana opinii sprowadza się jedynie do wzajemnych oskarżeń o najgorsze motywy. Tak dziś np. wyglądają relację między rządzącymi o środowiskiem sędziowskim.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: RELACJA. Paweł Adamowicz nie żyje. Lekarze nie zdołali uratować włodarza Gdańska po ataku nożownika
Wreszcie ostre napięcia między różnymi instytucjami państwa oraz środowiskami wypełnione elementami przemocy w postaci wzajemnych oskarżeń, coraz dotkliwszych oraz brutalniejszych, przenoszą się na szerokie warstwy społeczeństwa, zachęcane przez zainteresowanych do opowiedzenia się po którejś ze stron konfliktu. Konfliktu, który przeradza się w walkę. Wtedy zaczynają ze sobą walczyć nie tylko zainteresowane bezpośrednio środowiska, ale też wspierające jednych bądź drugich duże grupy obywateli. A kiedy tam pojawia się przemoc, nawet ta w najłagodniejszej postaci, traktowania przeciwnie myślących jako ludzi mniej wartościowych, szkodliwych, a na końcu wrogich, niszczone zostają różnego rodzaju więzi społeczne, włącznie do przykrego zjawiska - zrywania kontaktów w towarzyskich, koleżeńskich, przyjacielskich, wreszcie najbardziej bolesnego – więzi rodzinnych.
Do tej pory cały czas mówię o przemocy werbalnej. Zawsze jednak istnieje groźba, że jeśli przemoc w sferze języka wypełniona negatywnymi emocjami padnie na podatny grunt, jaki stanowią osoby psychicznie słabe, ludzie o zakłóconej osobowości, może ucieleśnić się w postaci przemocy fizycznej. Oczywiście też w różnych postaciach – począwszy od wymalowania na szybie sprayem epitetu, poprzez wybicie szyby kamieniem, wrzucenie palącej się szmaty do poselskiego pomieszczenia, aż do zamachu, jaki wydarzył się w Gdańsku.
Jest oczywiste, że początkiem budowania takiej tamy musi być zmiana języka debaty publicznej. Każdy, kto do tej pory brał aktywny w niej udział winien od dziś wziąć na siebie odpowiedzialność za słowo. Czy to jest jednak realne?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/429649-czy-uda-sie-polozyc-tame-przemocy?wersja=mobilna