Na naszych oczach ukształtował się w ostatnich latach nowy obyczaj polegający na bojkocie wszelkich uroczystości, w tym państwowych, jeśli biorą w nich udział polityczni oponenci. Nie mam przy tym złudzeń, że ten wyjątkowo szkodliwy obyczaj na trwałe wejdzie do polskiej praktyki politycznej.
Oto w piątek odbyły się na warszawskich Powązkach uroczystości upamiętniające zmarłego w zapomnieniu ponad pół wieku temu Aleksandra Ładosia. Ładoś, konsul RP w Szwajcarii, dopomógł podczas II wojny światowej w uratowaniu przed śmiercią z rąk Niemców setek Żydów, wydając im fałszywe paszporty. Co szczególnie ważne, dyplomata działał w porozumieniu i za wiedzą rządu RP w Londynie, dając tym samym świadectwo zaangażowania polskich władz w ratowanie Żydów przed Zagładą. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak ważne – w kontekście prób przypisywania Polsce współodpowiedzialności za Holokaust – jest przypominanie światu tych faktów. W takich sprawach jak obrona dobrego imienia Polski liczy się przecież wspólny głos każdego z nas – bez względu na poglądy i sympatie polityczne.
Mimo to na zorganizowanych z inicjatywy MSZ uroczystościach zabrakło – jak się dowiadujemy – wielu spodziewanych gości. Szczególnie rzucała się w oczy nieobecność przedstawicieli USA i Izraela – państw żywotnie przecież zainteresowanych w upamiętnianiu historii Holokaustu. Czyżby chodziło o to, że sylwetka Ładosia nie wpisuje się w schemat Polaka-antysemity? A może raczej o zbojkotowanie „pisowskiej” uroczystości? Nie było przecież też nikogo spośród polskiej opozycji. Zaraz, zaraz… Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski przysłał wieniec. Przynieśli go strażnicy miejscy.
Przypomina się tu niedawny bojkot obchodów stulecia przywrócenia polskiej niepodległości. Ale nie tylko. Z bojkotem instytucji własnego państwa mamy bowiem do czynienia od dawna, właściwie stał się on regułą od chwili porażki antypisowskiej opozycji w wyborach 2015 roku. Oddawanie orderów przyznanych przez prezydenta, świadome naruszanie „pisowskiego” prawa podczas demonstracji, odwoływanie się do insytucji unijnych z pominięciem krajowej procedury, głosowanie przeciwko własnemu państwu. Przykłady można mnożyć.
Przypominają się także liczne demonstracje polityczne takie jak choćby odwołanie laudacji ambasadora RP w Izraelu Marka Magierowskiego na cześć nagrodzonego na festiwalu w Tel Awiwie Zbigniewa Preisnera. Chodziło o to, że Preisner nie mógł znieść obecności przedstawiciela „pisowskiego reżimu”. Podobne motywacje kierowały też zapewne znanym ze swojej antypisowskiej obsesji prezydentem Poznania Jackiem Jaśkowiakiem, który odmówił udziału we mszy świętej z okazji stulecia powstania wielkopolskiego. Oficjalnie tłumaczył swoją nieobecność koniecznością „rozdziału Kościoła od państwa”, choć jeszcze dwa lata temu – podczas obchodów 60-lecia poznańskiego Czerwca – zasiadał ochoczo w kościelnej ławie. Tyle, że wtedy we mszy wziął udział Lech Wałęsa, a teraz Jaśkowiak musiałby „znosić” towarzystwo prezydenta Andrzeja Dudy.
Bojkot stał się codziennym narzędziem walki politycznej w Polsce. Jego ofiarą pada jednak nie tyle PiS co całe państwo, my wszyscy. Bo cynicznie wykopywana dziś przepaść będzie nas osłabiać i dzielić przez kolejne dekady. To nie jest wyłącznie kwestia braku kultury politycznej czy rozpalonej do granic obłędu nienawiści i pogardy. To jest już zanik instyktu samozachowawczego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/427429-bojkot-codzienne-narzedzie-walki-politycznej-w-polsce