To jakaś bardzo dziwna sprawa. Były wicepremier i minister finansów mówi, a komisja niedowierza, widzowie i słuchacze też wymieniają szydercze uwagi. Zapewne tylko były premier, a dziś europejski maharadża z całkowitą aprobatą przytakuje, w czym towarzyszą mu dawni kumple z wesołej murawy i innych uciech uprawianych beztrosko przez osiem lat. Jeśli Jan itd. Rostowski mówi, to znaczy, że tak było. Jeśli zaklina się, że bohatersko walczyli o dochody z VAT, to znaczy, że wiedzieli, jak wielkie są to pieniądze i dokąd trzeba je posłać. A Nowak Sławomir nie miał z tym nic wspólnego, bo to nie na jego głowę. Z tym akurat można się zgodzić bez szemrania, bo głową była osoba, której wyznaczył gabinet w Ministerstwie Finansów, choć w tej instytucji nigdy nie pracowała. Najwyżej od czasu do czasu działała. Nowak w tym czasie posyłał znajomych biznesmenów po eleganckie zegarki, by czas nie upływał bez żadnych przyjemności.
Jak powszechnie wiadomo Rostowski nigdy nie kłamie. No, może tylko myli się w jakichś zupełnie błahych sprawach, jak choćby ledwie skromnie wzmiankując o swych ogromnych osiągnięciach podczas zwalczania światowego kryzysu. Ów kryzys wszędzie spowodował trzęsienie. Tylko nie u nas, bo z wrodzonego lenistwa Tusk zapomniał wprowadzić w znienawidzonej Ojczyźnie euro. Te banknoty miały nam szeleścić w kieszeniach prawie natychmiast po przejęciu przez Tuska władzy, ale w ferworze towarzyszącym gonitwie za gałą sprawa wymiękła. I tak mamy złotego do dziś. My złotówki, a Nowak złote zegarki, po które posyłał bogatych służebnych.
Należy jednak z uznaniem winszować Rostowskiemu towarzystwa, które ukochało prawdę ponad życie. Takie zwykłe, mozolne i skromne. Wszak prekursor prawdomówności w naszej erze Wałęsa Lech do dziś, zgodnie z wszelkimi ustaleniami twierdzi, że kilka stron z teczki zupełnie nieznanego mu Bolka musiał skraść ktoś zupełnie inny. On sam może nawet dorzucił do tej teczki parę kolejnych oświadczeń, ale i po nich wszelki słuch zaginął. A Sikorski Radosław? Tak, tak. Ten sam, co to radził bardzo rozgarniętemu i przywiązanemu do Polski ambasadorowi w Stanach Zjednoczonych, by przybyłą do ambasady c…ę z NIK wyp….. Dla dobra Ojczyzny. Zapewne pani Anne, małżonka byłego ministra spraw zagranicznych, z radością o tych wskazówkach usłyszała, bo przecież nawet taka czynność, jaką małżonek zalecał wobec przybyłej na kontrolę pracownicy NIK, całkowicie mieści się w zakresie obowiązków dyplomaty dobranego niegdyś przez inteligenta z Chobielina.
Przypominając zaledwie kilka osób z tego, wciąż jeszcze niezamkniętego kręgu najbardziej prawdomównych obywateli naszych stron, należy pamiętać równocześnie o zastępie kłamców i manipulatorów. Tych, którzy nie zasłużyli i – trzeba wierzyć - nie zasłużą, by siedzieć z nimi na jednej ławie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/425000-rostowski-mowi-prawde-jak-walesa-o-skradzionych-dokumentach