Donald Tusk ewidentnie jest już po decyzji o powrocie do polskiej polityki. Można zastanawiać się nad jej przyczyną (moim zdaniem wpłynął na nią polityczny uwiąd jego głównej patronki, czyli kanclerz Merkel, co powoduje że w polityce unijnej Tusk nie bardzo ma atrakcyjne perspektywy), ale sam fakt nie ulega wątpliwości.
Wzbudził on zrozumiałe zainteresowanie aktorów i obserwatorów sceny politycznej, w tym tych, związanych z formacją IVRP. Jednemu z aspektów tego zainteresowania chciałbym poświęcić kilka zdań.
Jest jasne, że Tusk jest zawodnikiem klasy ciężkiej, i z tego powodu jego powrót jest/będzie wydarzeniem istotnym. Jednak nie aż tak istotnym, by reagować nań w sposób, mogący sugerować obsesję. A trochę takie wrażenie można odnieść, obserwując część reakcji na powrót byłego premiera po prawej stronie sceny. Mówiąc dosadnie, wielu polityków i sympatyków PiS przejawia tendencję do postrzegania Tuska tak, jak postrzega węża… może nie mysz, może jakieś stworzenie większe i potrafiące nawiązać z wężem walkę, ale walkę z definicji nierówną.
To można zrozumieć, tak objawia się genetyczna pamięć o kilku klęskach, jakie Tusk zadał PiS-owi (choć przecież również przegrywał, jak w 2005 roku). Ale rozmiar tego zjawiska niepokoi. Wykazuje bowiem jakiś rodzaj poczucia niższości nosicieli tej związanej z Tuskiem emocji. I obiektywnie sprzyja powodzeniu jego politycznej akcji, wbrew woli owych nosicieli monumentalizuje go bowiem. I wynosi wirtualnie do niebotycznych rozmiarów. Do rozmiarów kogoś, kto – nawet jeśli jest zarazem uosobieniem Zła – rzeczywiście pasuje do białego konia.
Proponowałbym bardziej kontrolować wyrażanie własnych emocji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421508-patrzac-w-oczy-weza-niezamierzona-monumentalizacja-tuska